– Jeszcze nic – starałam się ukryć zakłopotanie. – Właśnie rozpisuję projekt pierwszej strony.

– Pokaż.

Lidka nachyliła się nad kartką. W za dużym dekolcie dostrzegłam koronkę śnieżnobiałego stanika. Zerknęłam na Maćka. Huśtał się na krześle, na ustach błąkał mu się tajemniczy uśmiech. Lidka usiadła na biurku i założyła nogę na nogę. Spojrzała na mnie prowokacyjnie. Zmieszałam się, zająknęłam, ale nie dałam zbić się z tropu. Rzeczowo i bez emocji przedstawiłam schemat pierwszej strony i pomysły na dwa kolejne numery, między innymi prezentację mieszkańców, którzy prowadzą niekonwencjonalną działalność lub mają ciekawe hobby.

– To może mnie pokażemy, rysuję konie, mam już trzydzieści prac, mogłabym zrobić małą wystawę – rzuciła dumnie Lidka.

Zerknęłam na Maćka. Wzruszył ramionami.

– Lidziuś, mamy redagować gazetę, a nie wystawiać się na okładkę.

– Na okładkę? Nie uważasz, że super wyglądałabym na okładce? – odchyliła się patrząc na Maćka spod przymrużonych powiek.

Maciek uśmiechnął się z przekąsem.

– Trzeba by było zrobić sesję, pomyślimy…

Lidka spojrzała na mnie, miałam wrażenie, że triumfująco. Maciek zmienił temat:

– A co do jutra, kotku, to mówiłaś że masz jeszcze jeden bilet. Proponuję, żeby Ewa poszła z nami. Jeśli mamy być zespołem, należy się integrować.

Lidka zawahała się.

– Jasne – powiedziała zimno. – Spotkamy się w holu, przyniosę dla ciebie bilet.

Zatrzymała na mnie wzrok. W jej oczach dostrzegłam ostrzeżenie.

* * *

Wpadłam do domu i od razu złapałam za telefon. Wykręciłam numer Sylwii i w napięciu czekałam na połączenie. Za chwilę usłyszałam jej śmiejący się głos.

– Sylwia, uratujesz mi życie? – spytałam proszącym głosem.

Sylwia ucieszyła się, że dzwonię. Słyszała od Miśki, że nie mam pracy, że stosuję jakieś alternatywne sposoby zarobkowania, że jest to z pewnością obiecujące i twórcze, ale wymyśliła dla mnie coś zdecydowanie lepszego. Kolega Jerzyka, naczelny „Życia Gospodarczego”, szuka stażystów. Pieniędzy z tego nie ma, ale jeśli się sprawdzę, może dostanę etat. Co ja na to? Muszę się zdecydować jak najszybciej i pójść tam najlepiej jutro, z samego rana. Zdecydowałam się. A jeśli chodzi o sukienkę (w końcu wydusiłam z siebie, po co dzwonię), po krótkiej analizie sytuacji, ustaliłyśmy, że Sylwia pożyczy mi swoją czarną koronkową suknię z Paryża i małą zgrabną torebeczkę. Podrzuci mi je w drodze do salonu. Jedzie po odbiór nowych rękawiczek, które właśnie przyjechały z Wiednia. Nie minęła godzina, a na moim łóżku leżała najpiękniejsza w świecie kiecka, długa do pół łydki, z krótkimi, lekko pofalowanymi rękawkami. Z czułością dotykałam misternych koronek. Zaczepiłam wieszak z sukienką i na żyrandolu. Leżąc w łóżku gapiłam się na to cudo i zasypiałam pełna błogiego szczęścia.

* * *

Gmach przy Kruczej robił ponure wrażenie. Z miejsca odezwała się we mnie tłumiona niechęć do makabrycznych wytworów realnego socjalizmu, mimo to wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Na końcu długiego korytarza znajdowały się uchylone drzwi. Wiedziona intuicją skierowałam się w tamtą stronę. Nie pomyliłam się – wmontowana w ścianę tabliczka informowała, że redakcja „Życia Gospodarczego” znajduje się właśnie tutaj. Stanęłam w progu. Wielki pokój wypełniony biurkami, przy których, z nosami w monitorach komputerów, siedziało kilkanaście osób, z miejsca podziałał na mnie odpychająco. W każdym kącie piętrzyły się stosy gazet, papierów, jakichś teczek. Ciężki betonowy sufit przytłaczał. Światło sączące się ze świetlówek i nocnych lampek rzucało na wszystko żółtą poświatę, tworząc w wielu miejscach załamania i cienie, przez co redakcja zdawała się najbardziej obcym i nieprzytulnym punktem na ziemi, jaki dotąd widziałam. Przekroczyłam próg sali. Nikt nie podniósł na mnie wzroku. Powiedziałam „dzień dobry”. Nikt nie zareagował. Stojąc w progu, niewidoczna i niesłyszalna dla nikogo, pomyślałam, że ostatni raz dałam się w coś takiego wrobić. Że zamorduję Miśkę, Sylwię, Jerzyka i całą resztę. Że wrócę do domu i upiję się…

Nagle jeden z dziennikarzy oderwał się od mrugającego ekranu monitora i przeniósł na mnie znudzone spojrzenie. Zapytał, prawie nie poruszając ustami:

– Stażystka? Kiwnęłam głową.

– Do szefa. – Wskazał głową w głąb sali i na powrót pochylił się nad klawiaturą.

W miejscu wydzielonym regałem, pod balkonowym oknem, przy wielkim biurku obłożonym papierami siedział łysawy jegomość w okularach. Odchylił się w fotelu i zsunąwszy okulary na czubek nosa studiował gazetę. Podeszłam niepewnym krokiem. Dopiero gdy zobaczyłam, że szef jest młodym człowiekiem, niewiele starszym ode mnie, poczułam się lepiej. Kiedy stanęłam przy jego biurku, po raz drugi powiedziałam „dzień dobry”. Ponieważ nie zareagował, powiedziałam „dzień dobry” po raz trzeci, pamiętając, że człowiek pewny siebie, wewnętrznie ze sobą pogodzony i zharmonizowany mówi głosem stanowczym i odpowiednio głośnym.

– Trochę cierpliwości – naczelny odezwał się szorstko. Po chwili podniósł na mnie pełne niechęci spojrzenie:

– No i czego pani tak sterczy. Proszę siadać.

Usiadłam na przetartym zydelku, który kiedyś, w czasach swojej świetności, był zapewne fotelem. Powtarzałam w duchu afirmacje przeznaczone na dzisiejszy dzień: „Wypełnia mnie spokój, wypełnia mnie harmonia, lubię siebie”. Po chwili mężczyzna odłożył gazetę i wbił we mnie wzrok.

– Pani CV – powiedział i wyciągnął rękę.

– Mam na dyskietce – odparłam nieco skrępowana. Kiwnął ręką na znak, bym mu ją dała.

Wyciągnęłam z torby dyskietkę. Naczelny włożył ją do kieszeni komputera i uruchomił. Zmarszczył brwi.

– Ćwiczenia duchowe otwierające… Co to? Gdzie to CV?

Znieruchomiałam. Nerwowo przetrząsnęłam torbę. Na dnie spoczywała właściwa dyskietka.

– Przepraszam – powiedziałam. Poczułam duszność. Socrealistyczne mury robiły swoje.

Mężczyzna zamienił dyskietki i przysunął się do ekranu monitora.

– Świeżo po studiach dziennikarskich. Żadnego doświadczenia. Praca fakturzystki? To pani pasja? – zapytał i uśmiechnął się cierpko. Nie czekał na odpowiedź. – Dlaczego pani chce tu pracować? Interesuje panią gospodarka?

Byłam przygotowana na to pytanie.

– Będę szczera. Nie znam się na gospodarce, ale bardzo chcę się rozwijać i poznawać różne gałęzie wiedzy. Z czasem zdecyduję, w czym chcę I się specjalizować. Bardzo bym chciała spróbować u państwa…

Szef podniósł rękę. Przerwałam.

– Dobra. Zrobimy tak. To jest ostatni numer „Życia Gospodarczego”. Proszę się z nim zapoznać i wymyślić temat, na który warto by pisać, oczywiście biorąc pod uwagę nasze działy tematyczne i profil. Najlepiej widziane są teksty dotykające problematyki unijnej. Proszę przyjść jutro o czternastej, będzie kolegium, to od razu zobaczy pani, jak to wszystko działa.

Podniosłam się z miejsca i wyciągnęłam rękę. Facet spojrzał na mnie bez sympatii:

– Coś jeszcze?

– Moja dyskietka – powiedziałam.

Pożegnałam się, do grupy skupionej przy komputerach bąknęłam „do widzenia” i zamknęłam za sobą drzwi. Na ulicy odetchnęłam z ulgą. W pierwszej chwili pomyślałam, że miejsce jest okropne i nie chcę tam więcej wracać, ale potem, jadąc zatłoczonym tramwajem, stwierdziłam, że nie było tak źle. Świadomość otwartej drogi, zapalającej się szansy, trudnej, ale wiodącej do kariery ścieżki, podziałała na mnie jak zastrzyk energii. Pomyślałam z entuzjazmem, że chyba zaczyna się nowy rozdział mojego życia.

Pół dnia spędziłam przed komputerem, wyszukując w Internecie informacje na temat Unii, jej historii, struktur i unijnych dofinansowali. Ponieważ do tej pory byłam w tej dziedzinie zielona jak trawa na wiosnę (mimo usilnych prób wykładowców, parlamentarzystów, a nawet prezydenta, by mnie wybić z mojej indolencji), szło mi to opornie. Przeczytałam kilka artykułów z archiwalnych numerów prasy przedakcesyjnej, zajrzałam na strony kilku partii, przeczytałam argumenty za przystąpieniem do Unii i przeciw, po czym wzbogacona o tę wiedzę przystąpiłam do wymyślania tematów prasowych. Utknęłam bardzo szybko. Jeszcze szybciej uznałam całą sprawę za idiotyczną pomyłkę. Wymyślić ciekawy temat, który zainteresowałby czytelników „Życia Gospodarczego”, ludzi, którzy na temat gospodarki wiedzą o niebo więcej niż ja, to naprawdę śmieszne. Wiedziałam jednak, że redaktora to raczej nie rozbawi, więc, chcąc nie chcąc, przystąpiłam do dalszej pracy intelektualnej. I wpadłam na pewien pomysł. Na jednej ze stron internetowych znalazłam informację o pomocy unijnej dla młodzieży, która chce założyć własny biznes. Podano adres punktu, który udziela na ten temat wyczerpujących informacji. To było to. Nie pozostało mi nic innego jak tam pójść, najlepiej jutro, zaraz po kolegium.

* * *

Do teatru przyjechałam w ostatniej chwili.

Wszystko przez Miśkę. Obiecała mi pomóc w upinaniu włosów, ale odkąd przekroczyła próg mieszkania, nie przestawała nudzić o nieocenionych zaletach Edka, o tym, co jej ostatnio kupił, co naprawił i jaki jest dobry, bo kiedy stłukła jego ulubiony kubek, to tylko rzucił jakieś niewinne przekleństwo, i to od niechcenia, a potem ją przytulił i powiedział, że kubek i tak był brzydki i że nic nie szkodzi. Miśka się obraziła, bo to by kubek od niej, o czym Edek zapomniał, i teraz on przepraszał, co było bardzo miłe i Miśce jest z nim jak w niebie. I w co ja się pakuję? I po co tyle pudru? I ona mi odradza! Przez to jej paplanie nie opowiedziałam jej o wczorajszej wizycie w redakcji i być może wreszcie szansie na normalną pracę. Koniec końców wyszłam z domu piętnaście minut później niż planowałam.

Lidka i Maciek czekali na mnie w holu. Maciek, w ciemnogranatowym garniturze, podtrzymywał pod łokieć rozpromienioną Lidkę, szepcząc jej coś do ucha. Lidka śmiała się głośno, odrzucając do tyłu głowę. Miała na sobie mocno wydekoltowaną wiśniową sukienkę i naszyjnik z pereł Przywitaliśmy się. Ze strony Lidki wyraźnie czułam niechęć. Wbrew same sobie zimnym spojrzeniem oddałam jej pięknym za nadobne.