ŚWIĘTE KROWY.

Indie? Nie, nie Indie. To turysta jest świętą krową. To każdy jego dolar lub euro powoduje, że na każdym rogu ulicy znajduje się posterunek Tourist Police, by każdy mógł czuć się bezpiecznie i żadnemu tubylcowi nawet nie zaświtało pod turbanem, by chcieć zrobić białym coś złego. Tylko czy ja naprawdę mogę uchodzić za "białą"? Dopiero niedawno dowiedziałam się, że mam greckie korzenie (pradziadka) i to po nim odziedziczyłam swoją urodę. A dobrze opalona Greczynka już nie rzuca się tak w oczy, jak blada polska blondynka. LA, LA, LA – brzmiące jak nucenie piosenki, a oznaczające w ich języku "NIE, NIE, NIE" od razu zasiewało niepewność w Arabach, co chwilę nawołujących mnie do swych sklepów. Tak więc woleli zaczepić kogoś idącego za mna słowami "Zdrastwoj, zachoditie do mienia, smatrijtie, pakupujtie". Rosjanie popsuli tam wszystko, od zwyczajów, przez kulturę po religię. Nawet święte kiedyś piątki przestały być dniami wolnymi od pracy, skoro Putina rodacy mają do wydania także i w piątki swoje mafijno- nowobogackie dolary.

Drogi i kierowcy.

To jest właśnie fenomenalne! Tylko około 20% kierowców poruszających się w tym państwie samochodami po drogach włącza w nocy światła! W stolicy tego państwa odsetek zaświeconych sięga co najwyżej 50-60%. Wiozący nas taksówkarz zapytany, czemu nie włącza świateł odpowiada ze spokojem "a po co, znam drogę". Drugi na to samo pytanie odpowiada "bo mam dobry wzrok i nie muszę". Przy takim ich nastawieniu do spraw kierowania pojazdami mechanicznymi, nie ździwił nas więc fakt, że kierowca autobusu wiozący turystów ścina każdy zakręt tak, by w razie czego nie przeżyć zderzenia z kimś jadącym z przeciwka. Zakręt w lewo w ciasnym kanionie, bierze lewym pasem tak, jakby przed nim zmówił modlitwę i oddał swoje życie w ręce Allacha. Pewnie myśli, że w razie zderzenia i śmierci, czeka go niebo i kilkadziesiąt wiecznych dziewic, skoro uśmiercił tylu "niewiernych" w MotoDżihadzie. Szanse na zderzenie są może niewielkie, bo na całej 100kilometrowej trasie mijało nas ok. 20-30 samochodów, ale zawsze istnieją. Tak więc parafrazując słowa, że żołnierz strzela, a pan Bóg kule nosi, tam kierowca kieruje, a Allach usuwa z drogi ewentualne przeszkody. Ktoś we wrześniu 2001 chyba w podobny sposób chciał przelecieć się nad Manhattanem, ale widać bliźniacze wieże nie ustąpiły miejsca, bo to nie były góry, które wędrują do Mahometa, gdy temu nie chce się przywędrować do nich.

Gdy tylko wróciliśmy do Boland (jak nazywają tam Polskę), nasze swojskie korki wydały się nam czymś wspaniałym. Tu przynajmniej znane są zasady, wszystko stoi, albo wszystko pędzi. A tam, pierwszeństwo ma ten, który ma głośniejszy klakson lub który pierwszy dojedzie do skrzyżowania. Nie ważne, że pędzi się główną drogą miasta 100km na godzinę. Gdy z bocznej uliczki ktoś Wchce wyjechać to w majestacie prawa może to zrobić. Pędzacy może co najwyżej błyskać światłami i trąbić prosząc o ustąpienie pierwszeństwa, co powoduje, że ruch po ich drogach to jedna wielka kakofonia i dyskoteka, bo policja nie przejmuje się ozdobionymi różnymi światełkami jak choinki samochodami. Tak więc 100km na godzinę się tam nie jeździ, przez co wypadków w ich około 18milionowej stolicy jest podobno mniej niż w Warszawie.

Nie dziwił mnie fakt, że dziko zachowują się kierowcy aut starszych, niż ja sama, ale że podobnie robią właściciele nowiutkich czterokołowych cacuszek, to już jest dziwne. Niby znają się na motoryzacji, niby rozumni, skoro zapracowali sobie na taki samochód, a mimo to jadą ciemną nocą, przez na szczęście oświetlone ulice samochodem w którym świeci się jedynie wyświetlacz radia. Teraz już wiem, skąd wzięło się przysłowie o ich ciemnościach…

Religia i Muezini…

Pierwsze melodyjne nawoływania muzeinów do modlitwy nawet nam się spodobały. Brzmią ciekawie, donośnie, bo rozlegają się z wielu meczetów na raz przez wiele megafonów. Mimo, że nie rozumieliśmy ani jednego słowa, wiedzieliśmy, że prędzej są one objawianiem miłości do ich Boga, niż nienawiści. Wszystko pięknie, można się przyzwyczaić, ale gdy Muezin budzi się o 3:20 w nocy i zaczyna śpiewać przez megafony, to już przestała się nam podobać ta ich dziwnie rozumiana religijność. Szczególnie, gdy około 2:00 wróciło się z tętniącego życiem centrum miasta do spokojnego hotelu, który choć wielogwiazdkowy, to oddalony był od najbliższego meczetu zaledwie o 50 metrów. Zmęczony zabawą człowiek zasypia i budzi się chwilę później, nie wiedząc, czy nie jest to np. alarm przeciwpożarowy. Wstałam z łóżka zakręcona zmęczeniem i zdezorientowaniem, by otworzyć drzwi ekipie strażakow, bo o czym innym niż pożar można wołać na całą okolicę o 3:20 nad ranem? Gdy za drzwiami nie zastałam ewakuacji, okazało się, że o wielkości Allacha:)

Sama nie wdawałam się z religijno-kulturoznawcze gadki z tambylcami, ale ciekawy świata kolega właśnie tym się upajał. Poznawaniem drugiej (nie turystycznej) strony miasta. Szczególnie nocami. I tak… Wychodząc na nadbrzeże przy którym cumowany był nasz statek, od razu był obsiadywany przez chmarę dorożkowców, którzy za 1dolara proponowali przewiezienie po całym ich mieście. Gdy z tej chmary wyłuskał kogoś mówiącego po angielsku coś więcej niż "chcesz dorożkę?", z nim wdawał się w rozmowę, którą Arab najczęściej zaczynał:

– You want drive? Hasz? Marihuana? Sex?

– Hmm… sex?

– Yes sex. Girl, boy, arabian banana?

– Banana?!?

Ten na pytanie kolegi, przystąpił bliżej i Michael Jacksonowym genitalogestem ujął w dłoń swojego banana! Bleeech, arabski pedał! Koniec rozmowy, ewakuacja na statek, podziałka wrażeniami z nami, odczekanie aż bananowiec znajdzie amatora na swój owoc przy innym przycumowanym statku i kolejna wyprawa.

Sex…

Tego to już naprawdę nie znajdzie się w żadnym przewodniku! Tak samo, jak u żadnego zagadniętego Araba, nie znajdzie się śladowych informacji o AIDS. Po prostu, w ich słowniku to słowo chyba nie istnieje! W Hiszpanii mówią na to SIDA, ale Arabom nic nie mówi ani AIDS, ani HIV, ani SIDA, ani Zespół Nabytego Upośledzenia Odporności! Teoretycznie według ich świętej wiary nie ma grup ryzyka, więc także i możliwości przenoszenia się tej śmiertelnej choroby. Kobiety mają być dziewicami do ślubu, później mają być dozgonnie wierne mężowi, faceci mogą brać kilka wiernych żon, kompotu sobie nie wstrzykują, bo hasz mają tańszy od tytoniu, leczenie szpitalne ograniczone do podawania tabletek, krwii sobie nie przetaczają, bo może religia im na to nie pozwala? Na żółtaczkę pewnie zachorować nie mogą, bo są z reguły ciemni, więc… Więc już za niecałe 50 zł można sobie spokojnie wynająć na całą noc szarmutę…

Arabowie są chorelnie ciekawi, jak wygląda życie seksualne w Europie. Czy niezamężne parki mogą sobie zaglądać w szparki i inne narządy płciowe. Oni (moi rówieśnicy) oczywiście mają swoje dziewczyny (Habibi), ale gdy te są religijne (a w przeważającej większości są), to mogą je co najwyżej potrzymać za rękę, pocałować w domowym zaciszu, gdy nikt nie widzi, lub co najwyżej, dokonując mega perwersji – dotknąć piersi przez kilka warstw ubrania. Biedaczki, co nie?

Nie dziwne więc, że sama wielokrotnie widziałam młodzieńców masujących swoje czystej krwi arabskiej konie, gdy widzieli skromnie ubraną Europejkę. Dla nich już możliwość zobaczenia kobiecych stóp to pornografia, więc co czują, gdy zobaczą cycka wyłaniającego się z głębokiego dekoltu, lub z drugiej strony stringi wystające z biodrówek lub z prześwitujących spodni?

Kolega spędził kilka godzin na pogłębianiu przyjaźni polsko-arabskiej. Gdy tylko przekonamy Araba, że już nic nam nie wciśnie, że wszystko już kupiliśmy, że mamy w swym pękającym bagażu 8 piramid, 3 camele, 10 innych figurek z bazaltu, 2 fajki wodne, 8 papirusów, 50ml różnych perfum, 20 rodzajów przypraw, i że NIC WIĘCEJ nie kupimy – wtedy można normalnie z nim pogadać o wszystkim. A dla większości z nich to "wszystko" sprowadza się do… SEXu!

Równie ciekawy "życia seksualnego dzikich" kolega dowiedział się, że gdy Habibi nie daje, to idzie się lub dzwoni do szarmuty, ktora za równowartość 15$ pomoże im rozładowywać napięcie seksualne przez całą noc. Oczywiście wolą zamknąć się z jakąś turystką w swoim sklepie, by zrobić jej dobrze, bo nie dość, że nie muszą im za to płacić, to czasami nawet dostają za to pieniądze. Najgłodniejsze Arabów są Włoszki, ale nie ma to jak dobra szarmuta. Arabskie kobiety mają wymagania, których żaden biały nie spełni, a dla nich to chleb powszedni. Tzn. 25-30cm w spodniach i 6-8godzin działania. A działaja tak dzięki… naturalnej wiagrze, którą mogą swojemu bolandowskiemu przyjacielowi sprzedać za 15$/szt. Po negocjacji cena spadła do 1$, a na statku nabytek kolegi okazał się… gałką muszkatałową, która to starta i dodana do kawy miała dać całonocną potencję. Ach, mężczyźni, zaglądajcie częściej do kuchni, a nie do swoich spodni.

A czego o sexie dowiedziała się Weroniczka? Może przemilczmy, bo, bo,… bo jakaś nieśmiała do zwierzeń się zrobiłam.

Kotki… mrrr… sierść…

Nie wiem, czy koty ciągle są świętymi zwierzętami, ale mają swoje prawa. W kilku recepcjach hoteli koty wylegują się na fotelach przeznaczonych dla gości, broniąc swego terytorium jak lwy, w innym wędrowały po sali restauracyjnej, by napaść sobie brzuszki. Są tak sympatyczne, że nikt nie kwapi się do ich przegonienia. Kto ma uczulenie na ich sierść, niech sobie daruje wycieczkę do… TAM. Co dziwne, koty nie reagują na nasze kici-kici, ani na angielskie kitty-kitty, a na pss-pss, czyli jak Włoszki, na które Włosi właśnie tak robią nasze "fiu-fiu" – co kraj, to obyczaj. Czyli nawet koty miauczą i porozumiewają się po arabsku? W stolicy, na największym bazarze wielki wysyp małych kotków łasi się do wszystkich turystów, co często kończy się dla nich rozdeptaniem, bo kto patrzy się pod nogi, gdy naokoło tyle cudowności? Tak więc wrażliwcy niech nie patrzą, w co miękkiego wdepnęli – to na szczęście tylko kotek, a nie wielbłądzia kupa;) No ale naprawdę wzruszają te kulejące kotki, które mimo niebezpieczeństwa i tak ocierają swe małe ciałka i ogonki o nogi przechodniów, by dostać od nich jakiś smakołykowy bakszysz. A ja chodziłam między turystami z chęcia poocierania się o niektórych z nich… Mrr… Mrr…