Drugi raz sam do Dąbrowskiego poszedłem. Przyjął mnie i choć spodziewałem się słów gniewnych, do serca przytulił. Odważny w czułości, kiedy Wybickiego nie ma, pomyślałem z drwiną i miłością takąż.

– I cóż, szaławiło? Facecje pewnie czynisz, winko pijesz, Cyganichę swoją macasz, a ojczyzna bagnetów potrzebuje!

– A szabel nie potrzebuje?

– Aaaaa! Tu cię boli, smarku! Konia wenerujesz… Ano, ano, tedy konnych zbierać będziesz, jeno poczekaj, bo z tym trudniej niż z rekrutami do infanterii. Wolontery są, aż nadto, ale stajnie, mundury, regulaminy! Z konnicą zawsze trudniej! Na nominację czekaj.

***

Czekałem więc. Dominik poznał mnie ze swoim przyjacielem Chłapowskim, na życzenie tamtego, jak mówił. Przypadł mi do gustu ten postrzeleniec, może dlatego, że mnie z lat moich szczenięcych przypominał. Godzinami potrafił przy winie ze mną siedzieć i słuchać o Genui, o Antylach, o bitwach i abordażach, męczył setkami pytań, ale tak patrzył łapczywie i prosząco zarazem, że odmówić nie mogłem, nieraz do późnej nocy bajdurzyłem ku rozeźleniu Kami.

Dominik był inny, wyrozumowany, chłodniejszy. Do koni Chłapowski był pierwszy, bo u Brusewitza w dragonach w czas szkoły się przyuczał. Wrychło też zajęcie znalazł.

Dąbrowski na przyjęcie cesarza uformował z konnej młodzieży szlacheckiej, która do miasta gromadnie przybywała, często bez wiedzy i pozwolenia ojców, stuosobową gwardię honorową i oddał ją pod komendę Umińskiemu. Chłapowski pełnił tu funkcję adiutanta szwadronu, w którym ja byłem instruktorem, chwilowo zresztą, do czasu obiecanej nominacji na formowanie konnych legii. Dzień w dzień na polu od strony Buku, za wiatrakami, egzercyrowałem ich w obrotach plutonowych i szwadronowych. Niełatwo szło. Konie młodzików przywleczone ze wsi i z dworu, nawykłe do łąki i lasu, za żywe były do szeregu i równania psuły. Ale zapał ich właścicieli w dwójnasób wady te wyrównywał. Serce mi żywiej biło na widok tej wielkopolskiej młodzi rwącej się do walki.

Kami zaś, korzystając z mojej nieobecności i mego przyzwolenia, co dzień wybiegała w miasto kipiące życiem kolorowym i wracała rozpromieniona, brzęcząca, pełna dawnego wigoru, który powracał do niej, czyniąc, iż piękniała z dniem każdym bardziej. Zazdrość mnie piekła, gdy widziałem jak oczy mężczyzn wszystkich ku sobie przyciąga, lecz cóż czynić mogłem? Ani ślubną była, ani ja na męża pod kluczem niewiastę trzymającego nie nadawałem się. Bolało mnie tylko, że chociaż nocą kochała teraz goręcej niż wprzódy, coraz to bardziej obca zdawała się być, daleka i nieobecna. Nie umiałem temu zaradzić.

W dnie, gdym nie miał nic do roboty i gdy Kami nie było w domu, włóczyłem się po grodzie. Czasami zachodziłem też do kościoła farnego, o dwa kroki od domu go mając. Zmęczony wściekłą gonitwą, tu odnajdywałem spokój. Siadałem w ławie transeptu, modliłem się krótko, potem zamykałem oczy i odpoczywałem. Nigdy bym nie przypuszczał, że zamykanie się w tej klatce pełnej ciszy i pachnącego kadzidłem chłodu, przynieść może takie ukojenie, dawne wspomnienia z młodości, życie krótkie a jakież długie, twarz Torresa, oczy dziewczyny z genueńskiej ulicy, Kami z krakowskiego rynku, inną niż ta, którą teraz miałem. Cóż, wreszcie… wreszcie wszystko mi inaczej wychodziło w życiu, niż marzyłem i chciałem. Nigdzie już odpoczynku znaleźć nie potrafiłem, ni w mieście, ni w domu, ni w dzień, ni w nocy… życie mi się zbyt ciężkie wydawało. Tylko gdy w siodle siedziałem, tylko wtedy… Gdy zsiadałem, stary się czułem. Wcześnie! W nawie fary umiałem jeszcze odpocząć… Ale i stąd przepłoszyły mnie wkrótce przygotowania, jakie czyniła służba kościelna na przywitanie cesarza. Myto pawimenty, szorowano kolumny, odnawiano złocenia, sztukowano ubytki drewna i kamienia, naściągano robotników i drabin, stojaków pełno z wapnem, skrzyń z piaskiem, narzędzi.

Już i całe miasto szykowało się do przyjęcia cesarza, a tłok był nieludzki i gmatwanina. Dzień w dzień wchodziły w mury nowe kolumny Davouta, a później i innych marszałków. Trzeba ich było widzieć przed miastem jeszcze! Gościńcami nie szli, bo te zamieniły się w rzeki błotniste i jak okiem sięgnąć pola po obu stronach drogi pokryte były pojedynczymi tyralierami w uniformach najróżniejszych; nieśli broń kolbami do góry i szukali suchych przepraw, stawiając nogi ostrożnie jak żurawie. Dopiero koło wiatraków, na głos bębnów, kupili się na powrót, tworzyli szeregi i kolumny, zwijali płaszcze, poprawiali rogate kapelusze i z muzyką na czele, krokiem podwójnym, wkraczali do miasta. Zazwyczaj najpierw stawali w rynku, broń stawiali w kozły, dobywali szczoteczek i chędożyli trzewiki z błota. Potem dopiero, jeśli innego rozkazu nie było, w kości poczynali zagrywać. Trudno było uwierzyć, że te chudziny pruskich grenadierów gnały jak przepiórki.

Wybicki dobrze wiedział, że Napoleon żadnej improwizacji nie znosi. Toteż fetę powitania wykoncypował na długo przed spodziewaną chwilą i to w najdrobniejszych szczegółach. Po wsiach grupy gminu, kobiet i dzieci zawczasu przygotowano, by okrzyki wznosili, kiedy przejeżdżał będzie. Proboszczom nakazano występować naprzeciw cesarza z kadzidłem i wodą święconą, w strojach kościelnych odświętnych, a gdyby do świątyni jakiej chciał wejść, pod baldachimem od drzwi do ołtarza prowadzić.

Jaraczewski dał mi przeczytać odpis programu wjazdu, opracowany własnoręcznie przez Wybickiego. Istny regulamin wojskowy:

“Od strony tej, jak się spodziewamy jego przybycia, są cztery bramy tryumfalne, przez które będzie przejeżdżał.

Od pierwszego zacząwszy arku już nieprzerwanym pasmem stać będą gminy różnego wieku i płci aż do miasta wołając: “Niech żyje Napoleon!” Nb. ten paragraf aby był uskuteczniony, przedsięwezmą się środki takie, aby każda wieś pobliższa, każde przedmieście wiedziało, przy którym arku ma stanąć.

2 Na amfiteatrach z obydwu stron nikt się mieścić nie będzie bez biletu mu danego od osoby na to przeznaczonej! Szczególniej jednak w pierwszej ławie znajdować się będą młode panny, w biel ubrane, rzucając kwiaty na powóz Napoleona, wyśpiewując ku jego pochwale pieśń.

Uprasza się tutejsze damy, aby się zatrudniły wyborem panien szlachetnych. Co się tyczy miejskich, już się ich kilkadziesiąt ku temu końcowi oświadczyło, których regestr jest w ręku naszym.

3 Pod ostatnim arkiem Dąbrowski prezentować będzie osoby Najjaśniejszemu Napoleonowi tym porządkiem:

1. Senat, J. W. wojewoda gnieźnieński będzie miał mowę.

2. Stan rycerski, J. W. Sokolnicki będzie miał mowę.

3. Stan duchowny, który dopiero w kościele będzie miał mowę.

4. Stan miejski, Jmpan Kotecki mowę mieć będzie.

Nb. Mowy w powszechności krótkie, najwięcej na minut sześć.

4 Od tego arku poprowadzi się Cesarz prosto ku teatrowi, stamtąd w lewą rękę. Od Wilhelmowskiej ulicy pojedzie Najjaśniejszy Napoleon prosto ku Bramie Wronieckiej, na której cyfra jego na wierzchu, na spodzie napis złotemi literami: “Siluit terra in conspectu eius”.

5 Od tej bramy ulicą Wroniecką po prawej stronie Ratusza, koło Odwachu aż do ulicy Jezuickiej i tą przed kościół św. Stanisława Najjaśniejszy Cesarz poprowadzony będzie.

Nb. Poczynić potrzeba jak najskuteczniejsze dyspozycje, aby, ile być może, drogi były uregulowane, mostki na rynsztokach dane, ulice i rynek wychędożony.

6 Przed kościołem pojezuickim stać będzie duchowieństwo podług danego mu przepisu dla przyjęcia Wielkiego Napoleona i poprowadzi go pod baldachimem do wielkiego ołtarza.

7 Do kościoła nikt nie będzie puszczony bez biletu, a bilet nikomu nie będzie dany z pospólstwa… ponieważ… tam… ”

Oczom własnym nie wierzyłem. Ale potem śmiać mi się zachciało. Pomyśleć, że cała ta banda wygolonych łbów nazywa Wybickiego, jakobinem. Ha, ha, ha, ha!!! Iście mi jakobin, jakich mało. Dalej czytałem.

“… ponieważ tam wszystkie damy, na czele których marszałkowa jw. Gurowska, porządkiem, jaki między sobą ułożą, znajdować się będą. Nb. Bilety te wydawane będą przez osobę do tego wyznaczoną i aprobowaną przez komendanta placu.

8 Z kościoła prosto do swych pokoi Najjaśniejszy Pan wprowadzony zostanie.

9 A że nie wiadomo jest, czyli w nocy Najjaśniejszy Pan przyjedzie, bramy tryumfalne przeto na wszelki przypadek muszą być lampami ozdobione. Od arku zaś do arku powkopują się słupy, na których kagańce i duże słoje nalane łojem etc. stać będą, aby w porządku mogły być zapalone. Również i teatr iluminowany będzie.

10 Przy arkach postawią się straże dzienne i nocne z obywateli poznańskich.

Nb. Rząd miejski wyda do tego stosowne rozrządzenie.

11 Na znak dany zbliżenia się do miasta Najjaśniejszego Napoleona we wszystkie po kościołach dzwony, aż dopóki do kościoła nie wnijdzie, dzwonić się będzie.

12 Za przybyciem Najj. Pana do Poznania ciągle przez trzy wieczory iluminacje dawane będą na znak powszechnej radości. Domy Najjaśniejszego Pana, tudzież kościoły i wielkie gmachy miasta będą zewnątrz iluminowane.

13 Co się tyczy wygód i wspaniałości w pokojach i u stołu Najj. Cesarza, wybrani są do tego WW. Zaremba i Kołaczkowski.

14 Zresztą oczekiwać się będą rozkazy od dworu Najjaśniejszego Pana, co by wypadało uczynić na jego przyjęcie. Co wszystko komunikować się ma JW. pułkownikowi Aksamitowskiemu, komendantowi miasta Poznania”.

Spojrzałem na datę tego dokumentu, który ludziom prostym zabraniał wstępu do kościoła, by się damy poznańskie nie przeraziły widokiem nędzy.

10 listopada.

***

Dzień przyszedł i był to już 27 dzień listopada, kończący trzeci tydzień rządów junty (Torres by tak nazwał), którą Wybicki z jenerałem stanowili.

O piątej rano otwarło się niebo i strumienie wody lunęły na powitanie cesarza. Nie przestało padać aż do samego wieczora. Zdumiewał mnie widok, jaki rozpościerał się już o pół mili od miasta i na wszystkich ulicach, którymi miał przejeżdżać Napoleon. Dygnitarze dawni i obecni, stan wojenny, magistratury cywilne, wszelka płeć i wiek, tłumy nieprzebrane, nie baczące na ulewę, stały cierpliwie od świtu wypatrując Jego. Sto razy więcej ich przyszło, niż chciał Wybicki, i nie dlatego, że chciał, ale porywem serca… Nigdy przedtem ni potem nie widziałem innego człeka, którego by ludzie tak powszechnie miłowali, nim go jeszcze ktokolwiek z nich widział. Dziw! Milczeli i kulili się z zimna, bo wiatr niezgorzej zacinał, ale to milczenie i zaciekłość w staniu, w wodzie bezlitosnej, większe jeszcze wrażenie czyniła, aniżeli by mogły wywołać śpiewy i krzyki najgłośniejsze.