Изменить стиль страницы

Ciśnienie fali dźwięku rozchodzi się w tkance z prędkością cztery razy większą niż w powietrzu i w opisywanej tkance osiąga 100 atmosfer, ale trwa zaledwie 2 mikrosekundy, nie powodując ani przemieszczeń, ani uszkodzeń tkanki. Chwilowa jama rany (ciśnienie wewnątrz w szczycie osiąga 4 atmosfery, czas trwania impulsu wynosi milisekundy, czyli jest dłuższy od czasu trwania impulsu fali dźwiękowej co najmniej 5000 razy) spowodowała rozległe zniszczenia w ciele denata (ścianki chwilowej jamy postrzałowej przemieszczają się dziesięć razy wolniej od samego pocisku, średnica chwilowej jamy jest 7 razy większa od średnicy pocisku – co w przypadku kuli o średnicy palca wskazującego sprawiło, że pacjent, o przepraszam, denat, przestał żyć w czasie krótszym niż kilkanaście sekund – ciężkie pociski z ołowiu po uderzeniu w cel odkształcały się, tj.»grzybkowały«, i rozrywały tkanki na dużej powierzchni – ich duża masa powodowała głębokie wnikanie w przeszkodę).

Przekazywanie energii kinetycznej nie stanowi, co prawda, mechanizmu powstawania rany, w której występuje niszczenie i rozciąganie tkanki, jednak jeśli ciało przejmuje ok. 40 % energii pocisku, to nie może to nie mieć związku z charakterem rany. Pocisk pistoletowy przebywa w ciele drogę ok. 12 cm – perforowana odłamkami tkanka znajduje się w stanie występowania chwilowej jamy postrzałowej, a więc jest naprężona, stąd perforacje powodują obszerne zniszczenia (synergizm fragmentacji pocisku i chwilowej jamy postrzałowej prowadzi do rozległego zranienia).

Dysponując promieniami X, wyrafinowanymi metodami anestezjologicznymi, magnetometrem, systemem podtrzymywania podstawowych funkcji życiowych, zestawem przeciwwstrząsowym, perfekcyjnymi metodami chirurgii miękkiej, nawet dzisiaj, niestety, nie bylibyśmy w stanie utrzymać pacjenta, o przepraszam, denata, przy życiu dłużej niż kilka minut.

To, co się stało, właściwie jest trudne do opisania. Pocisk, który uderzył w ciało, spowodował utworzenie się»chwilowej rany«oraz zniszczył tak wielką liczbę nerwów, że pac… denat nie odczuwał większego bólu. Przekazanie energii kinetycznej spowodowało, że on… że jego ciało poszybowało w tył, uderzając o podłoże z wielką siłą. Wytworzone momentalnie przez organizm noradrenalina i endomorfiny sprawiły, że, subiektywnie, wydawało mu się, że zdolny jest do dalszej akcji. Niestety, stopień zniszczenia wewnętrznych organów (tu: głównie wątroby i rdzenia kręgowego) ograniczał wszelką akcję do odgłosów dźwiękowych, które by można określić jako»ciche postękiwanie«. Gorzej, że wszystkie mechanizmy obronne organizmu zaczęły działać błyskawicznie, przepompowując krew do organów życiowo ważnych – w tym przypadku do rozerwanej kompletnie wątroby, co spowodowało z kolei monstrualny krwotok wewnętrzny. Denat, w chwili śmierci, z całą pewnością nie odczuwał bólu. Stan, w którym się znajdował, można określić jako»umiarkowaną euforię spowodowaną drastycznym zmniejszeniem dopływu informacji od głównych pniów nerwowych w organizmie«. Bardziej obrazowo mówiąc, można stwierdzić, że wyglądał jak uderzony przez buldożer. Ale bardzo krótko. Bo… chwilę potem nastąpił zgon, którego bezpośrednią przyczyną był szok, zniszczenie ogromnej liczby nerwów i krwotok do jamy brzusznej, co spowodowało zatrzymanie akcji serca po upływie kilkunastu sekund”.

* * *

Ludzie wokół zaczęli pierzchać. Dopiero po jakimś czasie rozległy się krzyki uciekających. Po prostu nie było czasu, by wcześniej zaczerpnąć oddechu. Służby pomocnicze uciekały szybko, ale też szybko opadła z nich pierwsza fala paniki. Giermkowie, kucharki, woźnice, heroldowie, masztalerze zatrzymali się kilkadziesiąt kroków dalej, obserwując niezborne próby Sinusa usiłującego zrzucić z głowy sieć. Nikt nie widział chłopca z tobołkiem, który przysiadł tuż obok.

– Nikt nie każe ci iść dalej – powiedział Wirus. – Można siedzieć i czekać na śmierć. Można przez całe życie siedzieć i czekać na śmierć. To też jest godne, jest honorowe, może być przyjemne, jeśli ktoś potrafi czerpać z tego przyjemność. Nikt nigdy nie powiedział, że tylko jak się idzie naprzód, to dopełnia się los człowieka. Można korzystać z chwili, można sobie popijać winko czy wódkę. Można tak siedzieć. Można tak siedzieć aż do śmierci… i nikt nie ma prawa zarzucić komukolwiek, że robi źle, że to nie tak, że powinno się robić inaczej. To nie jest niczyja sprawa. Można siedzieć na trotuarze i czekać… Wszystko w porządku. Wszystko w najlepszym porządku. Robisz dobrze, robisz jak chcesz, robisz, co chcesz. Bo nie ma idealnej recepty na życie. Każda recepta dobra. Każdy może robić, co chce i nie będzie żadnych pretensji. Każdy jednak… każdy może też wstać i ruszyć dalej. Można siedzieć i czekać, co przyniesie los, można też pójść za najbliższy róg i zobaczyć, czy tam jest coś ciekawego. Każdy może ruszyć dalej i w tym wypadku również nikt nie może mieć żadnych pretensji…

Sirius zerwał nareszcie z głowy sieć i zwymiotował z bólu.

– Czego… kurwa, czego ty chcesz? – wyszeptał z trudem.

– Niczego. Pokazuję tylko możliwości, jakie ci zostały – Wirus wzruszył ramionami. – Możesz zostać tu – wskazał palcem na brukowaną ulicę. – Możesz też pójść tam – zerknął na majaczącą u wylotu ulicy przystań. – Tylko tyle.

Chłopak zniknął nagle.

Sirius zwymiotował jeszcze raz. Tym razem samą żółcią. Czuł ohydny smak w ustach. Wokół było pusto. Daleko… gdzieś daleko przed nim czekali ludzie, zbyt przestraszeni, by podejść bliżej, zbyt pewni siebie, by uderzyć na niego lub choćby zawiadomić rycerzy. Widzieli, że jest już załatwiony. Sirius potrząsnął głową. Ból sparaliżował go dokumentnie.

A jednak nie był sam. Dopiero teraz zauważył tuż obok, w cieniu wykuszu, może czternastoletnią, może trzynastoletnią dziewczynkę patrzącą rozszerzonymi oczami. Kim była? Pomocnicą kucharki? Luanką, stąd, z Syrinx? Jedno, co wiedział, to fakt, że była przerażona tak jak on. I tak jak on nie potrafiła się ruszyć.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Pochwyciła jego wzrok.

– N… nie wolno… – szepnęła.

– Co?

– Nie wolno… atakować Zakonu – mierzyła go wzrokiem, w którym, tego był pewien, mieszał się paniczny strach i coś jakby współczucie. – Za… – pociągnęła nosem. – Zabili pana.

Sirius uśmiechnął się nagle.

– Nie wolno – powtórzyła cicho.

– Są takie miejsca, gdzie wszystko wolno, dziewczyno.

– Gdzie? – spytała z przejęciem.

– Tu – odparł, czując jak żółć znowu podchodzi mu do gardła. – Tu. Wśród gruzów. Wśród trupów, na polu zagłady.

Wstał lekko, dziwiąc się sobie, że jest do tego zdolny. Zwymiotował po raz trzeci. Żeby choć łyk wody, żeby móc zmyć tę ohydę w ustach… Zrobił krok. Kurwa! Ostrze sztyletu musiało się poruszyć. Ale bóóólll… Kurwa! Zrobił drugi krok. Co to ostrze mi tam robi? Co ono tam robi? Co mi tnie???

– Zabili pana – rozpłakała się dziewczynka.

– Mała strata – szepnął, spotniały nagle. Było tak strasznie gorąco. – Nie mogę zerknąć w tył ani sięgnąć ręką. Powiedz mi, co to jest?

– Taki sztylet, proszę pana. Taki… bez takiej no… nie wiem, jak to się nazywa. Bez takiej poprzeczki na rękojeści. Wygląda jak sopel lodu.

– Długi?

– Długi. Pomodlić się za pana?

– Nie.

Ruszył powoli, zagryzając zęby. Czuł, że zaraz się rozpłacze. Co ten sztylet mi tnie? Co on mi robi?

– Pójdę z panem, dobrze? Mogę?

– Rób, co chcesz. Tu wszystko wolno.

Ruszyła za nim. Nieśmiało rozglądając się wokół.

– Przecież nie można przeciwstawić się Bogom – powiedziała. – Dlaczego pan się nie boi? No naprawdę nie można przeciwstawić się Bogom.

– Można robić wszystko, co się chce – zwymiotował po raz czwarty.

O mało się nie przewrócił.

Dziewczynka chwyciła go za rękę. Przytrzymała.

– Boję się być sama – powiedziała. – Pójdę z panem. Mogę?

– Możesz zrobić, co zechcesz, dziewczyno – powtórzył i uśmiechnął się nagle. – Możesz zrobić wszystko, na co tylko masz ochotę.

– No ale… – zerknęła na niego. – Jak się ktoś przeciwstawi, to mu się nie uda. Prawda?

– A jak się ktoś nie przeciwstawi, to mu się też nie uda – zakpił i syknął z bólu, bo noga trafiła na jakiś kamień i odruchowo przygiął plecy.

Minęli boczną uliczkę. Sirius ze zdziwieniem zauważył kilka stołów ustawionych pod przeciwległą ścianą zaułka. Wielki napis głosił, że mieści się tu punkt rekrutacyjny oddziałów obronnych Luan. Ktoś przekreślił idealnie równe litery i dopisał koślawo: „Sąd Polowy Armii Troy”. Wszyscy razem, werbownicy z Luan, sędziowie Troy, strażnicy i podsądni siedzieli teraz obok siebie i sączyli wino, które pewnie skombinował któryś z miejscowych. Byli rozbrojeni. Nikt ich nie pilnował, bo przecież rycerze nie zamierzali ani mordować, ani tym bardziej brać do niewoli służb tyłowych – nie mieli tyle sił, żeby zająć całe Syrinx. Ale sądzić, ani tym bardziej werbować kogokolwiek, nie było już po co – więc gdzie iść, jeśli wokół wrogie siły? Luańczycy, prawnicy z Troy i hołota zebrana nie wiadomo gdzie, ci wszyscy rabusie, gwałciciele i mordercy razem z armijnymi eks-strażnikami chlali teraz, przerzucając się dowcipami, błogosławiąc fakt, że dużo wina jest pod ręką.

Dalej było jeszcze lepiej. Z rozbitego okna spuszczono wisielca, który miał na szyi tablicę: „Nie wiem, po co tu tak wiszę…”. Cofający się Luańczycy mieli coraz większe poczucie humoru. Dalej na ścianie widniał napis: „Syrinx na zawsze będzie Luańskie”. Poniżej jakiś żołnierz przechodzącej tędy Armii Arkach dopisał: „Pewnie. Bo jakie ma być? Dahmeryjskie?”. Były też napisy sprzed oblężenia. „Dość wojennych podatków i podwyżek!” i poniżej: „Płać chuju!”.

Dalej wisieli w równych rzędach jeńcy z Armii Arkach. U ich stóp siedzieli skwaszeni jeńcy z Armii Troy. Zakon najwyraźniej zamierzał postawić na Troy w dalszej rozgrywce. Sądząc po minach tych, co siedzieli w cieniu wiszących dziewczyn, mogło się to nie udać. Jeńcy armii Luan, uwolnieni przez Zakon, zdecydowanie woleli już nie mieszać się do czegokolwiek.