Изменить стиль страницы

– Dziękuję – Meredith ukłonił się. – Niestety, w jednym nie macie racji, panie.

Nolaan uniósł lekko brwi.

– Nie jestem człowiekiem uczciwym – mruknął czarownik.

– Może więc źle się wyraziłem. Chciałbym jednak najmocniej przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Miło jest mieć przy sobie człowieka honoru.

Czarownik pochylił głowę. Wokół gromadzili się żołnierze, którzy mieli tworzyć „oddział specjalny”. Tysiąc ludzi zgrupowanych w dziesięć setek. Wyglądali bojowo. Idealnie wypolerowane pancerze, lśniące znaki oddziałów, oficerowie na koniach i…

Na to „i” musieli czekać ładnych kilkanaście modlitw. I… Pojawiła się.

Annamea miała na sobie wspaniałą, czerwoną suknię, tak obcisłą i wąską, że mogła robić jedynie małe kroczki, stopa przy stopie. Na ramiona narzuciła sobie wojskową kurtkę, a na wierzch jeszcze zwieszoną przez lewe ramię skórę lamparta. Na twarzy, wzorem Armii Arkach, namalowała sobie stopień wojskowy Luan, oczywiście najwyższy. Była najpiękniejszą kobietą na świecie. Była najlepszym żołnierzem wśród wszystkich nałożnic. Była czystą kpiną z Armii Luan.

Podprowadzono jej kucyka. Wskoczyła zgrabnie na damskie siodło, obie nogi po jednej stronie, uzda w rękach prowadzącego niewolnika. Dwanaście innych niewolnic stało z tyłu, trzymając w rękach jakieś tobołki. Żołnierze nie mogli odwrócić wzroku od jej wypiętego teraz tyłka. Strateg dowodzący oddziałem nie wiedział, gdzie podziać oczy, ale z zupełnie innych powodów niż jego podkomendni – nigdy w życiu nie doznał takiego upokorzenia. Nolaan oklapł, Meredith tylko westchnął. Annamea szybko dowiodła jednak, że absolutnie nie należy do osób, którym można było nadmuchać w kaszę.

– Ulice są zbyt wąskie, żeby prowadzić taki oddział. Proszę podzielić wojsko na cztery części – wydała swój pierwszy w życiu rozkaz, rozpoczynając w ten sposób własną wojskową karierę. – I poprowadzić oddziały czterema równoległymi ulicami.

– Ależ, proszę pani – odważył się wtrącić strateg. – To będzie po dwieście pięćdziesiąt osób. Musiałbym podzielić dwie setki i…

– Gdzie jest twój zastępca? – przerwała mu dziewczyna z uśmiechem.

– Tutaj – zaskoczony strateg wskazał rosłego i barczystego mężczyznę. – Taktyk Leen.

Annamea zerknęła na tamtego.

– To teraz ty będziesz dowodzić. Stratega w dyby i do lochu. A my ruszamy powolutku.

Nolaan potrząsnął głową. Aczkolwiek w jego oczach chyba widać było cień podziwu. Obydwu im, razem z czarownikiem, podstawiono konie. W zapadającym zmroku oddział zaczął formować się w cztery kolumny, by opuścić teren pałacu. Bramę otwarto na oścież.

Niezwykłe, ciemnogranatowe niebo, pozbawione jakiejkolwiek chmurki, wydawało się oświetlone łuną gwiazd. Pierwsze lampki zapalano właśnie na stołach ustawionych wprost na ulicach. Pierwsi goście zbierali się właśnie na kolacji w niezliczonym mrowiu karczem. Annamea przywołała Mereditha. Kiedy podjechał bliżej, nachyliła się ku niemu. Poczuł na ramieniu pukle jej długich włosów.

– Jesteś bardziej sprytny, niż myślałam – szepnęła. – Dziękuję.

– Za co? – nie mógł zrozumieć pałacowych kombinacji.

– Tu jest najlepsza karczma, gdzie podają kałamarnice – powiedziała głośno, ponieważ zbliżył się Nolaan. – Musimy skorzystać – wstrzymała pochód. – Z powodu zamknięcia murów te rzeczy już niedługo będą bardzo nieświeże.

Zeskoczyła z kuca i zajęła miejsce przy najbliższym stoliku. Żołnierze patrzyli zdezorientowani, karczmarz giął się w ukłonach. Gońcy gubili sandały, usiłując zatrzymać trzy pozostałe oddziały. Nolaan przysiadł się obojętny na wszystko. Meredith nie wiedział, jak się zachować.

Kałamarnice rzeczywiście były świetne. Annamea uszczknęła tylko malutki kawałek i wytarła palce w specjalną serwetę.

– Nie mogę jeść za dużo – dodała wyjaśniająco – bo mi tyłek urośnie taaaaaaaaki szeroki – pokazała rękami. – Właściwie to jestem ciągle głodna – uśmiechnęła się smutno.

Meredith o mało nie zakrztusił się swoją porcją.

– Jak myślicie? – perorowała dziewczyna. – Chyba już wystarczająco długo robiłam za szefa armii. Mogłabym się już przebrać, co?

Nolaan westchnął ciężko. Stojący obok taktyk wybałuszył oczy. Annamea zrzuciła lamparcią skórę i wojskową kurtkę. Niewolnice zaczęły ścierać z jej twarzy namalowany wojskowy stopień, inne nakładały szybko dyskretny makijaż.

– Jak myślicie, chłopaki – uśmiechnęła się. – Czy do granatowego nieba będzie pasowała granatowa biżuteria, czy też to będzie zbyt nachalne połączenie?

Niewolnice szybko zmieniały pierścienie na jej dłoniach i stopach.

– Myślicie, że powinnam się cała przebrać?

– Czerwona suknia będzie świetnie pasować do zadania, które ci wyznaczono – mruknął Nolaan obojętnie.

– Uuuuu… ty jesteś zawsze taki przyziemny. A my, dziewczyny, lubimy się delektować chwilą.

– Sądziłem dotąd, że to raczej mężczyźni lubią. Jedziemy dalej?

Skinęła głową. Kazała zapłacić karczmarzowi i wskoczyła na swojego kuca. Gońcy z trudem przebijali się przez ciżbę, biegnąc zawiadomić pozostałe oddziały na równoległych ulicach, że mają ruszać dalej. Tłum gęstniał. Rozstępował się niechętnie przed żołnierzami. Niecodzienny dowódca jednak przyciągał wszystkie oczy. Annamea ignorowała większość spojrzeń, choć czasem mrugnęła lekko czy uśmiechnęła się do jakiegoś ślicznego, młodego chłopca, powodując nieodmiennie rumieniec na jego twarzy.

– Tu jest najlepsze wino – zbliżyła się znowu do Mereditha, wskazując kolejną karczmę.- Aż z Garrenmich. Zatrzymamy się?

– Jedźmy – zdenerwował się Nolaan, tak powodując koniem, żeby być bliżej źródła strategicznych decyzji, które zapadały w sztabie umieszczonym na kucyku, a jednocześnie nie stratować żadnego z coraz bardziej licznych przechodniów.

– Może rzeczywiście… Lepiej jechać dalej – zaproponował nieśmiało Meredith.

– Ach, jak ja nie cierpię mężczyzn. Zero nastroju – warknęła, dowodząc, że „słownictwo ogólnowojskowe” jest jej dobrze znane.

– Gdzie oni mogą być? – spytał Nolaan.

– Kto? – dał się zaskoczyć Meredith.

– Najeźdźcy.

– Po pierwsze, nie wiem. Po drugie, bardzo chciałbym nie angażować się więcej w tę sprawę.

Tamten skinął głową.

– Ty. Dupeczka – mruknął do Pierwszej Nałożnicy. – Jedziemy do centrum, na fora.

– Ja tu, psiamać, dowodzę! – wydarła się dziewczyna. – Jeszcze raz powiesz na mnie „dupeczka” to wychłostać każę.

– Spróbuj – wzruszył ramionami Nolaan.

– Jedziemy na targ rybny – zakomenderowała. – Do ubogich dzielnic – skinęła na niewolnika, który trzymał uzdę jej kuca i nachyliła się do Nolaana. – Per „dupeczka” to do mnie sam cesarz może mówić, a nie ty… książątko z prowincji!

Znowu wzruszył ramionami. Pochód jednak ruszył szybciej. Minęli mniejszą z wież oporowych, potem mogli podziwiać całą wspaniałość Syrinx – przejechali przez Wzgórze Piaskowe, skąd roztaczał się widok na najpiękniejszą część stolicy największego państwa na świecie. Niestety, taktyk rozkazał zmienić kierunek i, roztrącając tłum, przedarli się między rozsypujące się, wiecznie wilgotne i cuchnące kamienice „miasta, którego nie ma”.

„Miasto, którego nie ma”. Nie można było sobie wyobrazić nazwy, która bardziej pasowałaby do tej dzielnicy. Żołnierze odruchowo skupili się przy swoim dowódcy. Tempo pochodu spadło znowu. Gońcy z innych oddziałów docierali co chwilę z wiadomościami, żeby zwolnić jeszcze trochę, bo nie mogą się przedrzeć.

Annamea jednak nie zamierzała zwalniać. Co jakiś czas wskazywała kogoś palcem i żołnierze przyciągali trzęsącą się ofiarę przed szlachetne oblicze jaśnie pani, która wyglądała w tym otoczeniu jak starożytna Bogini rzucona nagle wśród ludzką mierzwę.

– Ty. Widziałeś wojsko Arkach lub Troy?

– Nie, jaśnie pani! Zmiłowania proszęęęęęę!!!

Następna ofiara.

– Ty. Widziałeś jakieś…

– Ja nie kradłem. Ja nie kradłem, jasna pani! To tylko oszczercy tak mówią. O łaskę błagam!

– No niech cię szlag trafi. O wojsko pytam. Widziałeś jakieś?

Złodziej, który nigdy niczego nie ukradł, wytrzeszczył oczy.

– No żesz, jasna panienko. Ze dwie setki, albo i więcej.

– Gdzie?

– No tu przede mną stoją – przerażony wskazał palcem na żołnierzy Annamei, niczego nie rozumiejąc.

– Szlag! O Troy i Arkach pytam.

– A… a… wi… – niewinny złodziej przełknął ślinę. – Widziałem. Widziałem na pewno. Ale jak rozpoznać psubratów?

Kiedy niebo zrobiło się całkiem czarne, zatrzymali się przed jakimś burdelem. Kurwy wybiegły przed swój przybytek zwabione możliwością łatwego zarobku. Ale żołnierze byli na służbie, żaden nie mógł skorzystać.

– Ty – Annamea wskazała najbliższą z dziewczyn. – Wojsko jakieś widziałaś?

– Nie, pani.

– A reszta? Widziałyście coś?

– Nie, nie, nie… – wszystkie zaprzeczyły gwałtownie.

– No jak nie? – z burdelu wyszedł kompletnie pijany klient z pełnym kubkiem w ręce. – Tu za rogiem, jaśnie pani, jest jeden.

– Stul pysk! – wrzasnęła jakaś ladacznica.

– Kpisz? – warknęła Annamea.

– Gdzieżbym śmiał – facet chwiał się na nogach. – Tu za rogiem – pokazał – jest jeden żołnierz – zrobił krok, ale potknął się i upadł, rozlewając zawartość swojego kubka. Przez chwilę, na czworakach, zastanawiał się, czy nie zlizać wina z ulicy, ale po dłuższym namyśle zrezygnował jednak. – On niegroźny – wybełkotał.

Annamea wskazała najbliższego żołnierza z własnego oddziału.

– Idź i sprawdź.

Chłopak rzucił się biegiem. Po chwili powrócił zmieniony na twarzy.

– Jest, jaśnie pani! Wrogi żołnierz, sztuk jedna!

Annamea rozdziawiła usta.

– Skąd on?

– Z Arkach, jaśnie pani. To dziewczyna.

– No… jak… Zaraz… I co robi?

– Melduję, jaśnie pani, że ona wymiotuje! – żołnierz wyprężył się służbiście.

Annamea zmarszczyła brwi. Zeskoczyła z kuca i w asyście własnego oddziału ruszyła we wskazanym kierunku. Za rogiem rozciągał się dość wąski zaułek kończący się po kilkunastu krokach rumowiskiem jakiegoś zwalonego domu. Po lewej był ślepy mur budowli publicznej, która dawno już opustoszała i zamieniała się w ruinę, po prawej ściana burdelu z bocznym wyjściem, przez które zazwyczaj wykidajło wypraszał zbyt natarczywych klientów. Był jeszcze rynsztok. I w nim właśnie tkwiła na czworakach nieznana dziewczyna z długimi, powiązanymi w warkoczyki włosami, w krótkiej skórzanej spódniczce i wojskowej kurtce. Sądząc po lśniących naszywkach, była oficerem. Sądząc po całej reszcie, musiała być czymś zatruta.