Изменить стиль страницы

Annamea dowiodła natychmiast, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Podeszła bliżej, a potem podciągnęła swoją wąziutką suknię wysoko nad kolana. Paru żołnierzy westchnęło.

– Ty! – kopnęła klęczącego wroga w bok. – Gdzie reszta wojska?

Dziewczyna nie reagowała. Coś szarpało nią okrutnie.

– Ty! Pindo jedna! Odpowiadaj, jak pytam – Annamea kopnęła klęczącą jeszcze raz, tym razem w twarz.

Znowu żadnej reakcji.

– Jak ty się, krówsko, nazywasz? Co? – Annamea kopnęła dziewczynę po raz trzeci.

Tamta, dokonując cudów panowania nad rozdygotanym ciałem, podniosła się. Nie. Nie wstała bynajmniej.

Tkwiła dalej na kolanach, ale już nie podpierała się rękami. Wszyscy zobaczyli, że oficer Armii Arkach ma na oczach dziwne, czarne krążki i kurewski tatuaż na twarzy. To dlatego prostytutki usiłowały ją kryć. Uznały za swoją.

– Achaja – klęczący oficer z trudem wymówił swoje imię.

Wojsko wokół targnęło się w tył. Wszystko, co żyło i rozumiało artykułowaną mowę, runęło za siebie, byle dalej, byle dalej, byle jak najdalej stąd. Annamea o mało nie zsikała się z przerażenia. Podciągnęła jeszcze wyżej dół swojej sukienki i rzuciła się do ucieczki, Taktyk chciał zawrócić swojego konia, ale nie udało mu się w tłoku. Ogier stanął dęba, a Leen wylądował na bruku. Nolaan wybałuszył swoje małe oczka. Każdy znał legendę.

Jedynie Meredith spojrzał z zaciekawieniem. Achaja… Biedna dziewczyna sprzedana przez swój kraj. Niewolnica, prostytutka, zdrajczyni. Teraz klęczała obrzygana na bruku i sam dźwięk jej imienia powodował zgrozę. Bogowie! Ale się zmieniła. Wydoroślała, wypiękniała, zamieniła się w potwora o niesamowicie czarnych oczach. Jego nie zwiodły czarne szkiełka na drucie. Zresztą osunęły się w dół przy kolejnym paroksyzmie.

Żołnierze parli w tył, depcząc tych, którzy nie chcieli ustąpić.

Bogowie! Achaja… – myślał czarownik. – Taka śliczna. Taka potworna z tymi swoimi pozbawionymi białek, otchłannymi oczami. Pamiętał ostatni raz, kiedy ją widział. Zgrabne książątko, które musiało stać na uczcie z okazji wizyty posła L’atha w Troy.

Annamea biła kułakami tych, którzy blokowali jej drogę ucieczki. Niepotrzebnie. Żołnierze sami chcieli wydostać się ze śmiercionośnego zaułka. Ale zator był coraz większy.

– Obronię cię, pani – mruknął Nolaan.

Nie było go słychać w tłoku, w tupocie nóg, w bezładnych okrzykach tych, którzy chcieli się wydostać z miejsca, gdzie śmierć chodziła już nie z kosą, ale z młynem do mielenia ludzi w rękach.

– Achajka, kotku, co to za krzyki? – na rumowisku z tyłu ukazała się rosła żołnierz Arkach z karabinem w rękach. Żołnierz była śliczna, długowłosa i niezbyt inteligentna. – O kurwa!!! – wrzasnęła nagle. – Plutooooooon do mnieeeeeeee!

Na gruzowisku pojawiło się natychmiast kilkanaście dziewczyn z karabinami.

– Mayfed, pakuj w tego z mieczem. Pluton, na moją komendęęęęęę… Ognia!

Meredith szarpnął Nolaana i podłożył mu nogę. Przewrócili się obaj. Tylko dlatego Nolaan przeżył. Ta, nazwana Mayfed, wpakowała mu kulę w lewe ramię. Reszcie żołnierzy dostało się okrutnie. Czarownik szarpnął rannego szermierza i pociągnął w tył. Przeskakiwali nad wijącymi się z bólu rannymi żołnierzami, pociągnęli zdezorientowaną Annameę. Huk wystrzałów szokował chyba bardziej niż skutki ostrzału. Żołnierze tratowali się wzajemnie, usiłując ujść z zimnych ramion śmierci. W sumie mogło być raptem może czterech zabitych i jakichś siedmiu rannych. Wydawało się jednak, że nastąpiła hekatomba. Garnizonowi wojacy nie pomyśleli jakoś, że istnieje coś takiego jak czas potrzebny na ponowne naładowanie karabinów. Uciekali, jakby za nimi stała armia, która miała pojawić się dopiero za wiele setek lat – wyposażona w broń maszynową.

Annamea jednak, o dziwo, pokazała znowu, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Kiedy tylko wydostała się na szerszą drogę i od feralnego zaułka odgraniczyły ją mury, zaczęła bić uciekających żołnierzy i krzyczeć:

– Gdzie zwiewasz, gnoju?!!! Do szeregu, świnie! Do szeregu. Dowódca, psiamać!

Taktyk Leen przykuśtykał, przytrzymując złamaną lewą rękę. Przypominał Nolaana, który też kuśtykał (Meredith musiał mu zwichnąć kostkę) i też trzymał się za lewą rękę, krwawiącą coraz bardziej.

– Ale mi się wojsko trafiło, psiamać! – ryknęła Pierwsza Nałożnica Cesarstwa. – Tchórze!

– Taktyk Leen melduje oddział po starciu ulicznym. Stan wyjściowy: dwieście pięćdziesiąt – oficer usiłował złożyć raport. – Straty…

– Ty się lepiej zamknij, idioto! – warknęła Annamea. – Sprowadź te oddziały, które posuwały się równoległymi drogami. Niech korkują ulicę. A my w tył.

– Trzeba posłać gońca do pałacu – mruknął Nolaan.

– Ty mnie nie ucz, co mam robić! Jak poślę byle pacana, to go obśmieją. Bo niby co powie? Że napotkaliśmy wymiotującego żołnierza i ponieśliśmy straty przewyższające dziesiątkę? – Annamea fuknęła jak kot. – Chodźmy do jakiejś knajpy. Muszę napisać raport.

– Jak ściągniesz tu pozostałe siedemset pięćdziesiąt osób, to stworzysz taki zator, że…

– Taki zator, że może nie będą mogli za szybko uciekać – wpadła mu w słowo. – Wolę, żeby opóźniali ludzie, którzy nie wiedzą jeszcze, że tam jest Achaja i że oni mają karabiny – dowiodła, że naprawdę nie było głupim pomysłem mianowanie jej szefem zwiadu. – Wycofujemy się. Wysłać gońców do oddziałów towarzyszących.

Niewolnice pomogły jej dosiąść kuca.

– Zawracamy.

Nolaan tylko potrząsnął głową. Meredith powlekł się za żołnierzami wyraźnie zadowolonymi, że opuszczają niebezpieczny rejon.

Annamea popędzała kucyka. A raczej niewolnika, który ciągnął go za cugle.

Zatrzymali się dopiero kilkaset kroków dalej na rozległym placu przeciętym przez środek szerokim kanałem, który obmurowano czerwonym marmurem. Po obu stronach wody, jak wszędzie teraz, rozstawiono stoliki, przy których mieszkańcy Syrinx i przybysze gromadzili się na kolacji. Lampiony i osłonięte szkłem świeczki rozświetlały mrok. Annamea zajęła pierwszy wolny stolik. Kazała podać papier i inkaust. Pisała szybko, przygryzając język. Meredith zajął się Nolaanem. Powstrzymał upływ krwi i zniwelował ból. Wojskowy medyk sprawnie opatrywał ranę. Klienci przy innych stołach przyglądali się im z zaciekawieniem. Jednak nie byli nawet w połowie tak wielką atrakcją, jak choćby połykacz ognia, którego wynajął jeden z obrotnych karczmarzy. Kuglarz popisywał się swą sztuką nad brzegiem kanału i ściągał nowych, licznych gości, którzy chcieli się zabawić. Jedynie trzy chłopki, siedzące tuż obok, przyglądały się „dowództwu zwiadu Luan” z niesłabnącą uwagą.

– Nolaan – rzuciła Annamea, ozdabiając swój raport zamaszystym podpisem. – Jak się czujesz?

– Wytrzymam.

– Kogo wysłać do pałacu, jak sądzisz? Dowódcę, zwykłego żołnierza, czy…

Przerwał jej meldunek setnika.

– Jaśnie pani! Ktoś się chce z jaśnie panią widzieć.

– Ty, szlag, zameldować się nie umiesz? – warknęła nałożnica. – Kto śmie?

– Jaśnie pani… Ona… – setnik najwyraźniej nie wiedział, w jaką formę przybrać meldunek. – To chyba ich żołnierz… znaczy z Arkach. Mówi, że ma dla jaśnie pani wiadomość.

Annamea oniemiała. Trzech chłopców przy najbliższym stoliku rozdziawiło gęby.

– Dawaj ją tu.

Żołnierze przyprowadzili dziewczynę w długim, najprawdopodobniej zrabowanym komuś płaszczu. Rozchylone poły ukazywały rzeczywiście mundur Arkach. Dziewczyna miała długie włosy powiązane w drobniutkie warkoczyki po lewej stronie głowy, pociągłą, dość ładną twarz i duże, ufne oczy.

– Pani – pochyliła głowę. – Ja pracuję dla Drugiego Wydziału Imperialnego Sztabu. Muszę zameldować pierwszemu napotkanemu dowódcy w Syrinx.

– Ty z Luan? – przerwała jej Annamea.

– Z Arkach, pani – odparła dziewczyna.

– Pracujesz za złoto?

– Nie tylko, jaśnie pani.

Annamea przygryzła wargi.

– Mów.

– Pani. Oddziały Arkach przedostały się do Syrinx, wykorzystując opróżnione cysterny zaopatrujące miasto w wodę. Tam są łodzie, które przewożą wojsko.

– I pozostali dotąd nieodkryci?

– Lądowałyśmy w najgorszej dzielnicy, pani. Jedyny problem to stara kobieta, która nas łajała, bo schodząc z wodociągu rozwaliłyśmy dachówki na jej domu… Pani. Jest jeszcze jeden problem. W mieście jest trzysta dziewczyn ze zwiadu. Mają się rzucić na obsługę którejkolwiek z bram i otworzyć.

– Ile wojska przedostało się przez cysternę? – przerwała jej Annamea.

– Do tej pory…

Jedna z chłopek, tych, które siedziały tuż obok, runęła nagle do przodu, przewracając krzesło. W jej ręku błysnął sztylet, który wbiła w plecy zdrajczyni. Druga chłopka podskoczyła i przeciągnęła wojskowym nożem po szyi żołnierza Arkach. Trzecia dostała mieczem w brzuch od setnika, który wykazał się nieprawdopodobnym refleksem. Klęczała teraz, jedną ręką usiłując powstrzymać krew, a drugą opierając się o brzeg stołu.

Annamea, o dziwo, zachowała zimną krew. Podciągając suknię, przeszła nad trupem zdrajcy, minęła dwie chłopki szamoczące się w ramionach jej własnych żołnierzy i podeszła do rannej dziewczyny.

– Kim jesteś? – spytała.

– Ja… – po policzkach rannej spływały łzy. – Jestem cho… chorążym Armii Arkach.

– Z tego oddziału, który miał się rzucić na bramę?

– Niczego więcej ci nie powiem.

Dziewczyna opadła na plecy.

– Ale, kurwa, boli!

Annamea zasalutowała sprężyście, budząc zdziwienie wszystkich, którzy patrzyli na nich, ignorując nawet połykacza ognia.

– Pani chorąży, z całym szacunkiem. Proszę podać swoje imię naszemu pisarzowi – nałożnica zagryzła wargi. – Zawiadomimy rodzinę. I… uczciwie powiemy, jak pani… zginęła za swój kraj.

Dziewczyna na ziemi już odpływała. Była coraz mniej przytomna. Nie mogła zogniskować wzroku. Annamea zasalutowała jeszcze raz.

– Jakkolwiek się pani nazywa… – szepnęła, przymykając oczy. – Jest pani człowiekiem… wśród ludzi.

Odwróciła się do swoich żołnierzy.