Изменить стиль страницы

ROZDZIAŁ 9

Zachodzące słońce barwiło czerwienią dachy budynków widniejące za kryształowym oknem pałacu. Dymy pożarów nie były jeszcze zbyt liczne. Można je było dostrzec wyłącznie z tej wysokości – pałac stał na wzgórzu dominującym nad okolicą. Ktoś otworzył drzwi bez pukania.

– Nie śpicie, panie? – niewolnik giął się w przepraszającym ukłonie. – Wybaczcie, wielki panie. Cesarz wzywa.

– Co to za pożary? – Meredith odwrócił się od okna.

– Wojsko wypala magazyny przy murach. Rutynowa operacja, skoro nieprzyjaciel zbliża się do stolicy – niewolnik podał mu nowiuteńki, wspaniały płaszcz czarownika. W łachmanach, które miał na sobie, nie mógł przecież stanąć przed obliczem władcy. – Żeby tamci nie zapalili pociskami z katapult.

– A jak ploteczki? – Meredith przyjął nowe okrycie.

– Mohr zbliża się od północy. Kye organizuje armię rezerwową. Bortar trzyma Sonne i drogę do Syrinx. Jak dostanie posiłki z giełdy najemników, za trzy dni zrobi porządek w okolicy. Ale mówią, że Mohr będzie szybciej. Przebija się przez teren wokół jezior Kua. Ale… – niewolnik wzruszył ramionami i otworzył drzwi, wskazując kierunek – tam tylko kupy niewolników. Będzie tu jutro.

Popędził korytarzem tak szybko, że czarownik ledwie mógł za nim nadążyć. Zadyszał się, zanim dotarli do sali przyjęć, o dziwo pustej teraz, jedynie służący sprzątali resztki ze stołów. Niewolnik roztrącał ich bezlitośnie. Powiódł Mereditha do południowego skrzydła, schodami do góry. Tam zatrzymały ich pierwsze straże. Obszukały dokładnie obydwu i przepuściły tylko po to, żeby po jakichś dwudziestu krokach mogli wpaść w ręce dodatkowej kontroli. Tym razem niewolnik musiał zostać już tutaj. Mereditha natomiast poprowadzono, już na szczęście powoli, przed drzwi prywatnych apartamentów cesarza. Dwóch wartowników otworzyło oba skrzydła, ktoś prawie wepchnął go do środka i…

Meredith upadł na twarz. W niewielkiej sali, oprócz kilkunastu wyższych oficerów, sług i nałożnic byli Nolaan, Annamea, Naczelny Wróżbita, Tepp, żona cesarza i… i… sam Imperator. Czarownik czuł ciarki przebiegające mu po plecach. Nikt się jednak nim nie interesował, co pozwoliło mu na odzyskanie oddechu i przynajmniej częściowe uspokojenie nerwów.

Dopiero po dłuższym oczekiwaniu ktoś zbliżył się bezszelestnie.

– Cesarz każe wstać – usłyszał słowa szeptane wprost do ucha.

Zerwał się natychmiast i wykonał pełny, pałacowy ukłon. Jak zwykle pomylił się ze trzy razy, wykonując skomplikowane gesty i przydechy. Nikt jednak nie parsknął śmiechem. Naczelny Wróżbita patrzył na niego z wyraźnym napięciem, Annamea obojętnie, Nolaan z pogardą. Żona cesarza szeptała coś do Teppa. Sam Imperator o twarzy ukrytej pod warstwami pudru i sproszkowanego złota wydawał się martwy jak posąg w największym parku.

Jeden z oficerów skinął głową.

– Majestat pragnie zadać wam pytanie.

Szlag! A jednak potraktowano go jak parweniusza. Co za prostacka forma. Per „Majestat” o Imperatorze można mówić do prostego chłopa. Szlag! Pokazali mu, gdzie jego miejsce tak naprawdę. No i dobrze, zacisnął szczęki. „Brama Pszenna”, tak? Zerknął na Annameę, ale ta stała nieporuszona. Dobrze. Chłop i prostak też pokaże wam, gdzie wasze miejsce… spoczynku wiecznego. Już był zdecydowany na kłamstwo. Właśnie w tej chwili decyzja zapadła.

– Masz powiedzieć nam – kontynuował oficer – wykorzystując cały swój kunszt, na którą z bram nieprzyjaciel uderzy najpierw. Sowita nagroda cię nie ominie… – denerwująca przerwa – przyjacielu – zakończył tamten pogardliwie.

Czarownikiem zatrzęsło. To teraz zobaczysz, skurwysynu! – pomyślał, usiłując zachować obojętny wyraz twarzy. – Tak nakłamię w żywe oczy, że ci buty spadną!!!

Wyjął z kieszeni fiolkę, którą wcześniej napełnił zwykłą wodą wypływającą ze ścian wspaniałych łaźni pałacu. To teraz zobaczysz, gnoju. Wyjął zatyczkę. Wszyscy zobaczycie. Brama Pszenna. Usłyszycie to, co chcecie usłyszeć, świnie. Bosko! Przytknął naczynie do ust, żeby odegrać cały spektakl, ale nie mógł. Pomyślał o słowach Nolaana, pomyślał o tym nieprawdopodobnym widoku tysięcy drobnych światełek na ulicach Syrinx i… nie mógł. Nie mógł. Poczuł, że odpływa. Jego ciałem targnęły skurcze tak silne, że fiolka wypadła mu z ręki, roztrzaskując się o kamienną podłogę. Cały drżał, zaczął się pocić. Zęby szczękały mu coraz głośniej, nie mógł opanować oddechu.

Poczuł błysk. Taki, jakiego nie czuł dotąd nigdy w życiu. To nie była przyszłość, ani ta odległa o tysiąc lat, ani bliższa. To była teraźniejszość. Tu i teraz. Zobaczył Śmierć. Jak postępuje powoli krok za krokiem, znacząc drogę ciałami swoich kochanków. Zobaczył koniec swojej cywilizacji. Zobaczył ludzi, którzy mieli w rękach Bicz Boży, zdeterminowanych tak, że właśnie go używali! Po raz pierwszy w dziejach. Po raz pierwszy w historii świata. To już nie była polityka. To już nie była wojna o korzyści, o wywalczenie przewagi, o handel. To była wojna totalna, w której chodziło o ostateczne zniszczenie tego, kto okaże się słabszy.

– Na którą z bram nieprzyjaciel uderzy najpierw? – powtórzył pytanie oficer.

Meredith uniósł głowę.

– Na żadną – powiedział szczerze.

Naczelny Wróżbita o mało nie dostał apopleksji. Annamea ledwie widocznie przygryzła wargi.

– Panie – zwróciła się do cesarza. – Nie nam kobietom mieszać się w takie sprawy… ale Drugi Wydział wspominał coś o Bramie Pszennej.

Cesarz przerwał jej oszczędnym gestem.

– Jak to na żadną? – szepnął. – Odstąpią?

– Nie, Światłości Słońca. Oni już są w obrębie murów.

– Na pal nabić oszusta! – ryknął Tepp. – Panie – zwrócił się do cesarza – dziś rano kazałem oficerom obejść mury. Na wszystkich odcinkach spokój. Armia Arkach stoi na przedmieściach od zachodu. Armia Troy rozlokowana na odcinku południowo-zachodnim. To kłamstwo!

– Panie, nie da się przewidzieć przyszłości – szepnęła Annamea. – To oszustwo.

– Panie – Naczelny Wróżbita również nachylił się do ucha cesarza. – Brama Pszenna jest najsłabszym punktem, mówiłem już, że…

Oficerowie skupieni wokół również stracili spokój, zaczęli przekrzykiwać się wzajemnie, chcąc wyłożyć własne koncepcje.

Meredith wyprostował się. Nagle wokół zrobiła się cisza. Ci ludzie, ludzie, którzy właśnie atakowali Syrinx, byli bardziej sprytni niż sądzili wszyscy wokół. To z Bramą Pszenną było kłamstwem w kłamstwie. Od początku mieli inny plan. Teraz zrozumiał.

– Wielcy Kłamcy są już w mieście – szepnął.

– O czym mówisz, panie? – ryknął oficer, który indagował go wcześniej.

– Mówię o ludziach, którzy chcą zniszczyć Syrinx wraz z całym Cesarstwem – powiedział. – Ale nie da się przewidzieć ani przyszłości, ani tym bardziej chwil, które zaraz się zdarzą… – uśmiechnął się smutno. – To tylko teoretyczne możliwości.

– Jak to zniszczyć? – krzyknął Tepp. – Jak to zniszczyć? Nawet jeśli go, teoretycznie rzecz jasna rozważając, zdobędą, to wszak wtedy, będą niszczyć swoją własność. To jakieś bzdury.

Oficerowie skupieni wokół już zbliżali się, chcąc chwycić Mereditha, zanim padł jakikolwiek rozkaz, zanim zdołano zawołać zbrojnych.

Na środek wystąpił jednak Nolaan.

– Stać – mruknął.

Wszyscy zatrzymali się tak nagle, jakby napotkali niewidzialne ściany z najtwardszego kamienia.

– To defetysta – krzyknął Tepp. – Na pal oszusta!

Nolaan przymknął oczy.

– Każdą zniewagę uczynioną temu czarownikowi – szepnął – uważam odtąd za zniewagę uczynioną mnie osobiście.

Na sali było teraz tak cicho, że po raz pierwszy mogli usłyszeć stłumione odgłosy z odległej o kilkadziesiąt kroków sali przyjęć. Słychać było nawet ptaki z parku na dziedzińcu. Nawet to, że któryś z żołnierzy za drzwiami przestąpił z nogi na nogę – można było słyszeć dosłownie skrzyp jego sandałów.

Nolaan skłonił się przed cesarzem.

– Czy pozwolisz panie, bym wyprowadził go z pałacu?

Imperator nie drgnął nawet o włos.

– Lubisz go? – spytał.

– Nie, panie. Ale to uczciwy człowiek.

Lekki gest upudrowanej, pomalowanej złotem i purpurą ręki.

– Kto sprawdzi, czy czarownik mówi prawdę?

– Panie – żona nachyliła się do ucha cesarza. – Annamea, sądząc przynajmniej z rzucanych przez nią uwag, zna się na strategii. Wyślij ją.

Tepp roześmiał się na cały głos.

– Doskonały pomysł – ukłonił się cesarzowej. – Dać jej dziesięć setek wojska. Niech wymiecie najeźdźców z obrębu miasta, a przynajmniej z wyobraźni tego defetysty.

Oficerowie chichotali. Nawet służba pochylała głowy, żeby ukryć uśmiechy. Sam cesarz nie mógł opanować radosnego skrzywienia warg.

– Podejmiesz się? – zerknął na swoją Pierwszą Nałożnicę.

Annamea zgięła się w głębokim ukłonie.

– Tak, panie. Wszystko dla dobra Cesarstwa!

Oficerowie wyli tak, że o mało się nie posikali. Temp zakrywał twarz obiema dłońmi. Cesarzowa dumna, ona przecież wymyśliła ten dowcip, przyjmowała dyskretne ukłony zebranych, którzy docenili jej koncept.

– Żołnierzu – zmarszczyła brwi, niby to poważnie taksując wzrokiem nałożnicę. – Powierzam ci obronę stolicy. W imieniu cesarza – spoważniała nagle – idź i walcz na ulicach tego miasta!

Cesarz uśmiechnął się całkiem jawnie. Nawet on, wdrożony do pałacowej etykiety od dziecka, nie mógł zachować poważnej miny. Oficerów ogarnął jakiś amok. Służący odwracali się, nie chcąc stracić życia za okazanie uciechy z czegoś takiego.

Nolaan wziął oszołomionego Mereditha pod ramię i wyprowadził z sali. Kątem oka czarownik zauważył jeszcze, jak Annamea uśmiecha się do niego. Niewiele rozumiał.

Tym razem nikt ich nie sprawdzał, nikt nie zatrzymywał. Szli w milczeniu przez meandry prawie pustych teraz korytarzy, omijając wszystkie sale, gdzie mogli napotkać jakichkolwiek ludzi. Nolaan zatrzymał się dopiero przed ostatnią z bram zewnętrznego muru pałacu.

– Jednak myliłem się – powiedział. – Lubię się mylić w takich przypadkach, kiedy podejrzewam ludzi o najgorsze rzeczy, a… okazuje się co innego.