Изменить стиль страницы

– Bogowie – rozpłakała się dziewczyna. – Teraz… teraz ludzie jak Bogowie! Ludzie jak Bogowie – zaczęła ryczeć na cały głos, ale nie śmiąc się poruszyć, żeby zetrzeć łzy. – Nikt nigdy tyle dobra nie uczynił innym ludziom.

– Nie wygłupiaj się. To tylko cztery brązowe, pole i kwity. Tyle byś zarobiła jednego dnia, dając dupy w burdelu.

– Pani… Jaśnie wielmożna pani! Ja od sześciu lat w niewoli. Ja jestem śmieć, jestem nieczłowiek. Ja go poznałam – lękliwie wskazała na chłopca – jak był w obozie niedaleko. Myśmy w życiu słowa nie zamienili. Jemu język ucięli, ja miałam knebel, ale… myśmy marzyli, żeby razem, razem choć raz… Ukryliśmy się, jak wszystkich wywozili. Legendy były, ale kto by tam słuchał niewolników. Legendy były, że Armia Arkach niewolników uwalnia. I… i myśmy śnili… że…

– No to jesteś wolna, dziewczyno. Wstań, weź tego twojego chłopaka, weź cztery brązowe, pole, kwity i żyj sobie.

– Pani… – dziewczyna rzuciła się, żeby całować stopy Achai.

Shha wypadła zza przepierzenia w swojej nowej, zupełnie przezroczystej sukni, z karabinem w ręku.

– Won od majorówny, bo zastrzelę jak psa!!! – gwałtownie odwiodła kurek.

Jakee miała już w ręku swój dahmeryjski sztylet, szarpnęła dziewczynę za włosy i przyłożyła jej ostrze do szyi. Choe również była już na brzegu basenu. Miała w ręku metalowy pręt, którym zamierzała rzucić. Jednak najszybsza była Mayfed. Chwyciła swój porzucony na podłodze karabin i, robiąc w wodzie nogami, celowała dokładnie między oczy dziewczyny.

– Tylko, kurwa, drgnij! – szeptała. – Weź głębszy oddech i wiedz, że to oddech ostatni!

Goła Zarrakh również wyskoczyła z basenu. Rozłożyła chłopaka, który przecież nawet się nie ruszył, na łopatki i przyciskała mu do piersi swój wojskowy nóż.

– Jak się ktoś ruszy – szepnęła Shha – mamy dwa trupy w czasie krótszym niż oddech. Żebyście nawet nie pomyśleli, żeby tknąć majora!

Achaja owinięta w zwój tkaniny kucnęła obok dziewczyny.

– Co ci, kurde, odpaliło?

– Ja przepraszam, wielka pani. Jaśnie wielmożna pani… Ja chciałam tylko podziękować. Pani. Jaśnie wielmożna pani…

– Co, szlag, chciałaś zrobić?

– Pocałować panią w stopy. Pani, ja przepraszam, ja nie chciałam… jaśnie pani, przepraszam! – przerażona wiła się jak piskorz. – Przepraszam! Wybacz!!! Przepraszaaaaaaam!!!

– Kurwa! To nie jest Luan już – Achaja strzeliła palcami, dając dziewczynom znak, żeby się odsunęły. – Jesteś wolnym człowiekiem. Chcesz mi coś powiedzieć, to wstań, popatrz mi w oczy i powiedz.

Dziewczyna nie śmiała odkleić twarzy od podłogi.

– No wstań.

Podniosła się, ale tak przerażona, że nie mogła zaczerpnąć głębszego oddechu. Stała wyprężona na baczność z opuszczoną głową i oczami wbitymi we własne stopy.

– Jesteś wolna. Jesteś taka sama jak my! Jesteś człowiekiem takim samym jak my! Dziewczyno! Opanuj się i popatrz mi w oczy.

Nie mogła. Nie mogła podnieść oczu. Nie mogła wyprostować karku. Achaja podniosła jej brodę palcem.

– Idź, weź swoje cztery brązowe i cztery za chłopaka. Weź swoje kwity i pola, które się wam należą. Zadbaj o swoje prawa, bo jak ty nie zadbasz, to nikt inny nie zadba. Tyle masz dostać. Tyle dostaniesz, bo takie jest prawo. A prawo to jest coś większego niż my obie razem wzięte. Tyle ci się należy. A giąć kark to będziesz odtąd dopiero jak śmierć przyjdzie… Jeśli jesteś prosię. Jeśli jesteś człowiekiem, to nie zegniesz już karku nawet przy Pani Śmierci. Popatrz jej w oczy, dziewczyno i idź z nią, bo ona lubi odważnych.

Półnaga dziewczyna zamknęła oczy. Coś jej się szkliło pod powiekami.

– Teraz… – szepnęła ledwie zrozumiale. – Teraz ludzie jak Bogowie.

– Teraz nareszcie… – mruknęła Achaja. – Teraz ludzie jak ludzie. Nie wzywaj Bogów, córko, bo jak przyjdą, to cię dopiero wyrolują, dziecko. Gdzie byli do tej pory, co?

Dziewczyna opuściła głowę. Wzięła pod ramię swojego chłopaka i wyszła, nie mówiąc nic więcej. Chloe kopnęła pusty bukłak.

– No baby, kurwa… Jutro będę rozwalać mury Syrinx gołymi rękami.

Nikt nie mógł niczego powiedzieć. Jakieś wspomnienia, przeszłe chwile własnych upokorzeń zamajaczyły przed oczami, nie pozwalając na wypowiedzenie czegokolwiek.

– Szlag! Szlag… – pomstowała Zarrakh. – Tych skurwli zabić to mało!

Mayfed, trochę bardziej inteligentna, tkwiła ciągle oparta na ramionach, na cembrowinie basenu, z własnym karabinem w rękach, nie mogąc niczego powiedzieć. Shha, najgłupsza z nich wszystkich, milczała również. Były chwile, kiedy najmądrzejszy i głupiec zgadzali się nagle, kiedy czuli to samo. Kiedy czuli dokładnie to, co Achaja oparta nagle o ścianę, bo nie mogła ustać sama.

– No, tośmy uwolnili pokazowych niewolników – mruknęła wreszcie. – W kronikach to powinni opisać – osunęła się po ścianie, która do tej chwili była jej podporą. – Shha, ratunku!

Sierżant w przezroczystej sukni odrzuciła karabin i wzięła ją pod ramię.

– Chodź, siostrzyczko – pociągnęła ją lekko. – Kurde, szlag! Wszystkie mnie widziały w tej kiecce. Rozszarpią ozorami.

– Przecież to jest bardzo śliczne.

– No! Kurde, przezroczyste zupełnie. Kurwa, coś mnie podkusiło.

Achaja dała się poprowadzić za przepierzenie zastępujące ścianę, a właściwie do innego pokoju o dziwnej, obniżonej podłodze.

– Szlag, zaraz się przebiorę.

– Zostaw – Achaja objęła Shhę. – Jesteś bardzo ładna.

– No szlag, wszystko na wierzchu i widziały mnie te pindy.

– Shha. Jesteś śliczna.

– Siostra, odchrzań się. Dzisiaj jest jakiś dziwny dzień i wszystko…

Achaja wpadła jej w słowo.

– Dzisiaj jest koniec świata.

– Jakiego, pier… świata?

– Dzisiaj jest koniec świata, siostrzyczko moja piękna. Już nic nie będzie takie jak dawniej – uśmiechnęła się. – Już nic nie będzie takie jak dawniej. Nigdy nic nie będzie przypominać tego, cośmy zapamiętały z dzisiejszego ranka. Bo… Dzisiaj jest koniec świata, siostrzyczko.

– Co?

– Wyjrzyj za okno Shha. To ostatni taki widok. Jutro wszystko będzie inne – pocałowała ją lekko. – Jutro wszystko będzie wyglądać już inaczej.

Shha opuściła nagle głowę i oparła ją na ramieniu siostry. Objęła ją za szyję.

– Wiesz – powiedziała jakoś tak miękko. – Mnie też się wydaje, że stanie się coś dziwnego. Że to nie tak jak zwykle.

– Nie. To nie tak – Achaja ugryzła ją lekko w ucho. – To nie jest nic dziwnego. To jest po prostu dzień ostatni.

– Jaki ostatni?

– To koniec pewnej epoki. Bez względu na to, co się stanie, jutro nastąpi koniec świata. Naszego świata.

Shha uśmiechnęła się, niewiele rozumiejąc. Stała w przezroczystej sukni, właściwie naga, jakaś taka nieśmiała, zawstydzona lekko, liniowy sierżant zwiadu, w peruce i sukni jakiejś nałożnicy, chłopka z zapadłego królestwa, najwspanialsza siostra na świecie. I tylko ten koniec, koniec epoki. Z następującymi później wiekami zawieruchy. Obie czuły, że nic nie będzie już takie jak dawniej, Shha instynktownie, Achaja to wyrozumowała, w końcu uczyli ją najwięksi filozofowie. Obie wiedziały, że jeśli człowiek powiedział Bogom „odtąd ja będę rządził”, to tego już nie da się cofnąć. Cokolwiek się stanie, nawet jak przegrają, świat nigdy już nie będzie wyglądał tak jak dotąd. Ich świat, świat, który je wychował i ukształtował, kończył się właśnie. Przepadał gdzieś w niepamięci dziejów, zostawiając je, dwie dziewczyny, osamotnione i pozostawione samym sobie. Nic nie będzie już takie jak dawniej. Porządek świata został naruszony. Teraz wszystko będzie inaczej. Teraz wszystko będzie nowe. Teraz wszystko utopi się we krwi.

– Siostra – szepnęła Shha. – Ja się boję – wyznała jakoś tak miękko.

– Ja też, siostrzyczko. Ja też.

– Jesteś, Laleczko, uczona. Powiedz… Co teraz będzie?

– Nie wiem, co będzie, Shha. Nie mam pojęcia – nagle zmieniła zdanie. – Będą karabinowe palby, będą armaty. Będzie nowy porządek. Już nie miecz i nie honor będą stanowić o przyszłości świata. Teraz będzie… zima, siostro.

– Jaka zima? Toż koniec lata dopiero.

– Zima w duszach ludzi. Teraz ostatni dzień jesieni. I już tylko śnieg przed nami. Teraz… nasze słońce przestanie już ogrzewać nas swoim ciepłem.

– Lalka, powiedz to po ludzku, co?

– To już koniec, siostrzyczko. Koniec naszych pragnień, koniec naszego świata, to ostatnie miejsce naszych spotkań. To już koniec. Próżno śpiewać tę starą piosenkę, teraz już nikt jej nie zrozumie, nikt nie pojmie dawnych słów. Teraz będziemy musiały wybrać, my z nimi, w otchłań, czy my przeciwko nim.

Shha drżała lekko. Objęła Achaję i pocałowała w usta.

– Kocham cię, siostrzyczko.

– A ja ciebie – oddała pocałunek, przytuliła się do niej całym ciałem. – Kurde, co za noc.

– No. Straszna – Shha pocałowała ją jeszcze raz. – Ale będziemy razem, co? Razem zawsze łatwiej przetrwać.

– Ale jesteś śliczna – Achaja wysunęła język i pociągnęła nim delikatnie po nosie siostry, potem po wargach. Pocałowała ją w obie powieki. Shha zaczęła mruczeć, uśmiechnęła się łobuzersko. Pociągnęła siostrę do łóżka, a właściwie ogromnego łoża pod ścianą, które mogło pomieścić śmiało nawet ze dwadzieścia osób. Skłębiły się w jakiejś, trudnej do nazwania, niesamowicie lekkiej pościeli.

– Kotku, koteczku.

– Siostrzyczko, maluszku… moja malutka.

– Ale ci fajnie w tej kiecce – Achaja pocałowała Shhę w usta. Tym razem mocno. Poczuła ciepło jej języka. Poczuła na policzku jej łzy. – Kotku – szepnęła – nie martw się…

Shha wygięła ciało w niesamowity łuk, a potem przylgnęła do siostry, przytulając się z całej siły. Zanurzyła palce w jej włosach.

– Bogowie… żeby ta noc się wreszcie skończyła.

– No. Nie można się upić. Nie można zapomnieć…

Przerwała im Harmeen.

– Pani major – zaraportowała służbiście. – Dwóch posłańców do pani.

Achaja owinęła się znowu we wzorzystą tkaninę, którą wcześniej miała na sobie. Klnąc wściekle, wstała z łoża. Szlag, ani się upić, ani zapomnieć.