– Przynajmniej jest to jakiś punkt zaczepienia przy rewizji podań o dofinansowanie. Ktoś zamawiał ten efes?
– Nikt. Nikt nawet o nim nie myślał.
– Więc właśnie. Marnowanie środków budżetowych, wydatki niezgodne ze specyfikacją, malwersacje. Jeszcze zobaczymy, kto na kim pojedzie.
– A ty co usłyszałeś na przyjęciu w sferach niebiańskich? Jak w stolicy przechylają się nastroje? Czas nas teraz oskarżać, czy wyśmiewać?
– Jedno chyba nie wyklucza drugiego, w każdym razie według nich – mruknął Hunt w zamyśleniu; w międzyczasie obróciły mu się wiatraki skojarzeń. – Słuchaj, chciałbym, żebyś posadził kogoś nad analizą tych wszystkich masowych szaleństw, wiesz, sekty, samobójstwa, te rzeczy.
– W jakim kontekście? Myślni? Co to ma być, może rys historyczny dla edukacji dziatwy?
– Niee. Posadź kogoś z łbem na karku, niech spróbuje to jakoś zsyntetyzować, mamy tu przecież do czynienia z wyraźną tendencją, długofalowym procesem… No nie wiem, cholera, niech pogłówkuje. Sam kiedyś próbowałem, ale… Idę się przespać, nie chce mi się jechać do domu. – Wstał, ziewnął. – Anzelm, na miłość boską, umyj się, wyglądasz jak kapłan voodoo przy pracy.
– Pokój z tobą, Nicholas, pokój z tobą.
„JFK" wylądował, celnicy sprawdzili przebieg lotu, Flowers podpisał papiery i wynajęci pielęgniarze przenieśli nieprzytomnego mężczyznę do ambulansu. Jechali w szarówce miejskiego świtu, siedzący za kierownicą spał, komp obudził go po dotarciu na miejsce. Wynieśli nieprzytomnego na noszach. Zgodnie z instrukcją, położyli je na podłodze windy i odjechali.
Winda zatrzymała się piętro pod Centralą. Numer 4 przetoczony został na noszowym wózku przez białe korytarze do pogrążonej w półmroku sali. Tu zajęli się nim lekarz i pielęgniarka: rozebrali go, pobieżnie zbadali, opisali. W sali stało pół tuzina maszyn pełnej opieki medycznej, trzy z tych sarkofagów były już wypełnione – oddychały w nich, powoli i z mozołem, organizmy oczyszczone z pneumy.
Kolejny sarkofag otworzył się jak kwiat, asymetrycznymi metalowymi, plastikowymi i szklanymi płatkami, sięgając po mężczyznę w śpiączce. Maszyna przyjęła go w swe łono, otoczyła niezliczonymi ramionami, okryła półprzeźroczystymi błonami i wtargnęła w ciało igłami, sondami, czujnikami, elektrodami. Obudziły się – tu i w sali obok – czwarte zestawy małych ledekranów, liczników i diod, zapłonęły kanciaste hieroglify życia.
Doktor i pielęgniarka wyszli. Tamci spali bezsennie, Czworo przeterminowanych. Maszyny ich tuliły. Tylko twarze widać było wyraźnie.