– Na pewno też nic to nie dało. Założę się, że już przedtem wielu próbowało takiej komparatystyki.
– Bardzo prawdopodobne.
– Więc na czym polega to pańskie odkrycie?
– Widzi pan, ja wiedziałem o myślni. Tamci – nie.
– Ach, myślnia…
– Niech pan się nie krzywi. Pamięta pan, jak spytałem wtedy w „Santuccio", czy prawa fizyki ją obowiązują? Vassone nie potrafiła mi odpowiedzieć. A to jest absolutnie kluczowa kwestia. Otóż ja znalazłem dowód pośredni, iż odpowiedź na to pytanie brzmi: „nie". Parę godzin temu w Bunkrze jeden z analityków EDC podsunął mi przypadkiem ostatni element. Sprawdziłem i wszystko zaskoczyło. Mówię panu, jakby prąd po mnie przeszedł. Otóż w przypisach do traktatu Vassone jest odnośnik do dwudziestowiecznych badań nad tak zwaną „pamięcią formy". Była to teoria uznawana podówczas za zupełnie zwariowaną, nikt nie miał pojęcia, co z nią począć, choć wyniki doświadczeń zdawały się ją potwierdzać. Zna pan? Każdy problem, raz rozwiązany, jest już potem łatwiejszy do ponownego rozwiązania, mimo że rozwiązujący go nie ma pojęcia o dokonaniach prekursora. Łatwiej nauczyć się melodii, wiersza, figury tanecznej, gdy ktoś już nauczył się ich przed tobą, a im więcej ludzi je zna, tym prościej wchodzą ci do głowy. I tak dalej. Jest to jedna z mutacji teorii rozwiniętej w dwudziestym wieku przez niejakiego Ruperta Sheldrake'a, biochemika i biologa komórkowego. Hodując sobie w laboratorium w Indiach roślinki, spłodził on „Nową naukę o życiu", w której wyłożył swą teorię pola morfogenetycznego, tudzież rezonansu kształtotwórczego. Na uwagę zasługuje fakt, iż pisał ją, znajdując się pod wpływem guru holizmu, Będę Griffitha. Musieli mieć jakieś przebicia intuicji… Chociaż rzecz zasadniczo rozpoczęła się jako próba uzupełnienia postdarwinowskiej genetyki – ale wkrótce, jako teoria uniwersalistyczna, rozciągnęła się także na kulturosferę, po latach zresztą zaowocowała całą tą memetyką marketingową. W każdym razie rezonans miał dotyczyć każdej formy, także bytów intencjonalnych. My oczywiście wiemy, iż rzecz polega po prostu na osmozie psychomemów, ale wtedy był to niewytłumaczalny absurd. Wszelako, starając się go wytłumaczyć, a raczej sfalsyfikować, przeprowadzono niezliczoną ilość eksperymentów, z których część odbywała się równocześnie w dwóch przeciwległych punktach na Ziemi -jest to już odległość o mierzalnym opóźnieniu przepływu informacji. Jednak za prawdziwie znaczącą uznać należy serię eksperymentów przeprowadzonych na dystansie: Ziemia – Mars. Trzecia wyprawa marsjańska nieźle się z tym natrudziła. Późniejsza analiza statystyczna ich wyników wykazała, iż przejście szczura przez labirynt na Marsie ułatwiało znalezienie wyjścia z labiryntu o identycznym układzie szczurowi na Ziemi, pomimo iż teoretycznie znajdował się on wówczas jeszcze na zewnątrz stożka zdarzeń marsjańskiej części doświadczenia. Oczywiście, wszystko to były różnice niewielkie i wykrywalne jedynie w dużym zbiorze, bo te szczury nie posiadały przecież żadnych telepatycznych zdolności. Niemniej jest to dowód, iż psychomemiczna fala idzie przez myślnię szybciej od światła.
– Ale do czego pan właściwie zmierza? Bo nie chwytam.
– Proszę spojrzeć. – Wykres na szybach zmienił się. Teraz biegł przez nie biały wąż, rozbijany w czasie na kilka różnokolorowych składowych, opisywanych poniżej zgrabnymi piktogramami. W oknie obok przekładał się on na jakieś skomplikowane epicykliczne obroty, też z gęstym opisem. – Kojarzy się panu z czymś?
– Z interpolacyjną analizą sygnału pulsara z układu wielokrotnego.
– Dokładnie. Ale w tym układzie nie ma pulsara. To Sheratan, beta Barana.
– Sheraton?
– Sheratan. Gwiazda, nie hotel. Niech pana nie przytłoczy pamięć starej formy! – zaśmiał się Schatzu.
Hunt z nieprzeniknioną miną przypatrywał się odtwarzanej na ciemnych szybach gabinetu komputerowej symulacji.
– Proszę mówić, ja słucham.
– Kaukab al-śdratain, tak nazywali ją Arabowie: "gwiazda dwóch znaków". Za Hipparcha wyznaczano podług niej początek roku, to znaczy wiosenną równonoc. Gołym okiem widać tylko jeden składnik, w Hertzsprungu-Russelu: A5V. Może pan zresztą wyjść i zobaczyć, niedawno wzeszła, nisko nad horyzontem, północ, północny wschód, dwa koma siedem jasności. W rzeczywistości ma towarzysza. Ten zaś ma planety. Dotychczas ten europejski zaksiężycowy teleskop dyspersyjny odnalazł cztery. Wykres, który pan widzi, stanowi graficzną analizę rocznego ruchu – chodzi oczywiście o rok sheratański – drugiej z nich. O ile wiem, komisja nadała jej nazwę Nefele, ma to jakiś związek z wierzeniami starożytnych Greków na temat gwiazdozbioru Barana. Sheratan A i Sheratan B obiegają wspólny środek masy w sto siedem ziemskich dni. To jest ta błękitna składowa. Niżej ma pan ruch samej planety, jej orbita nawet z grubsza nie wygląda na elipsę. Stąd pozorny brak regularności. Korelacja została odnaleziona dopiero po porównaniu z całością danych astronomicznych. Punkty wskazane strzałkami to momenty koniunkcji Sheratana A i Sheratana B względem Nefele. Na wykresie pierwszym, który puszczę w takt tutaj, na lewo, odbijają się one stromymi wierzchołkami nagłego wzrostu liczby rytualnych „uwolnień od ciała". Mamy tu jeszcze niewielkie fluktuacje związane z koniunkcjami planetarnymi w Sheratanie, ale właściwie mieszczą się one w marginesie błędu stałej chaotycznego przyrostu.
– Koniecznie chce pan, żebym ja to powiedział? -warknął Hunt. – Pana teoria zakłada, że na tej Nefele żyją jakieś istoty, których psychomemy, idąc przez myślnię szybciej od światła, wpływają na umysły ludzi na Ziemi i doprowadzają ich do takich właśnie szaleństw. Czy tak? Doprawdy ostatnio okropnie się musiała stępić brzytwa Ockhama.
– Proszę o kontrargumenty. Korelacji pan chyba nie zaprzeczy.
– Po pierwsze – westchnął ciężko Hunt – natężenie psychomemicznego promieniowania z takiej odległości…
– Błąd – uśmiechnął się Schatzu. – Pan zakłada mi-mowolność i, że tak powiem, „naturalność" wpływu. A czemuż to? Czyż z myśli Nefeleńczyków nie mogły również powstać monady? Roślinne, stacjonarne; i animalne, mobilne; i neuromonady. A diabli wiedzą, czy ci Nefeleńczycy w ogóle zdają sobie sprawę z ich istnienia, czy są pomiędzy nimi najsłabsi chociaż telepaci, może to zresztą lud prymitywny, jacyś obcogwiezdni jaskiniowcy. Nie wiem, to nie ma znaczenia. Rzecz cała rozgrywa się na poziomie myślni. Neuromonady, aby powstać, wcale nie potrzebują rozwiniętej cywilizacji materialnych generatorów psycho-memów.
Hunt milczał. Odwrócił wzrok od Schatzu i patrzył teraz na te wykresy, wijące się po ciemnych szybach nie-
regularnymi sinusoidami, suchą matematyką ogłaszające upadek świętych prawd.
– Proszę mi wierzyć – ciągnął Ronald – sam próbowałem znaleźć w tym dziurę. Ale tu wszystko pasuje idealnie, do każdego wariantu. Nawet tego z wysoko rozwiniętą cywilizacją Nefeleńczyków i ich świadomym oddziaływaniem poprzez myślnię – bo Sheratan oddalony jest od nas o pięćdziesiąt dwa lata świetlne, a pierwszy sygnał radiowy wysłano na Ziemi właśnie gdzieś tak pod koniec dziewiętnastego wieku. Trzeba obserwować, jak będzie szła przez kosmos ta sfera stu kilkudziesięciu lat naszego wrzasku z czasów, gdy jeszcze nie przeszliśmy na technologie HFT; przeliczyć, jakie są przedziały zwrotne naszego Okna Szumu… Cholera, jak tu wszystko pasuje. Owe psychomemy, z których zbudowane są nefeleńskie monady – są tak obce, że ludzki umysł nie wie, co z nimi począć i trudno mu je w ogóle włączyć do puli. No kogo najwięcej wśród założycieli tych sekt? Pisarzy science fiction i ludzi o rozbitych osobowościach, plastycznych, bezbronnych umysłach, rozchwierutanych psychodelicznymi wizjami narkomanów: bo oni już sobie „przetarli łącza". Jak to wygląda w modelu Vassone: Psychomem lub cała psychomemiczna struktura przesącza się do umysłu człowieka. Dalej mamy Darwinowski dobór naturalny: mutacje i multiplikacje i odrzut nieprzystosowanych. Otóż psychomemy czysto nefeleńskie są z miejsca odrzucane jako zupełnie nieprzystosowane, nazbyt obce. Lecz czasami, w „przyjaznym otoczeniu", przeżywają i stopniowo zaczynają dominować jakieś odleglejsze ich rekombinacje. Co wówczas otrzymujemy? Ufologicznych proroków, którzy sami nawet nie wiedzą, co wiedzą. Wypijmy truciznę, bracia, przybędzie statek i zabierze nasze dusze! Oczywiście nie dusze, tylko psychomemy, i nie statek, tylko monady. To, rzecz jasna, jest dowód pośredni, iż Nefeleńczycy doskonale zdają sobie sprawę z istnienia myślni i jej właściwości. Natomiast te sekciarskie wierzenia, rytuały, pokręcone tłumaczenia wizji zesłanych przez Boga ich guru… Czegóż lepszego się spodziewać, ci Nefeleńczycy to mogą być jakieś pieprzone chlorodyszne ośmiornice. Cóż pocznie kot z ludzkimi psychomemarni? Co da na wyjściu tygrys załadowany pakietem ludzkich wspomnień o zasadach obsługi komputera? Pojmuje pan, panie Hunt? Takie jest wyjaśnienie.
Hunt w roztargnieniu potarł grzbietem dłoni wąsy.
– Mhm, ale ten proces przyspiesza, jest tych szajbusów coraz więcej, krzywa bije w sufit – dlaczego?
– Mam kilka hipotez – wzruszył ramionami Schatzu. – Najprawdopodobniej stałe, nieprzerwane psychomemiczne promieniowanie Nefeleńczyków powoli odmienia ogólnoludzką mentalność, nagina ku nefeleńskiej, i kolejnym psychomemom łatwiej się już adaptować. To działa oczywiście w wielkiej skali, statystycznie, metodą zgoła ewolucyjną. Dlatego ten wykres wygląda, jak wygląda.
– No właśnie: dlaczego on wygląda, jak wygląda? Dajmy na to, że korelacji pan dowiódł – ale skąd ona w ogóle się wzięła?
– Pan mnie prosi o niemożliwe, panie Hunt – parsknął Schatzu. – Jakim sposobem mogę wytłumaczyć genezę poszczególnych cech nefeleńskich psychomemów, na przykład indukowanie autodestrukcyjnej aktywności w okresach koniunkcji ich słońc? Może ma to jakiś związek z ich biologią, sposobem rozmnażania? A może właśnie z obyczajami? My też o określonej porze co roku obchodzimy Boże Narodzenie. Ale to wszystko są zaledwie rozpaczliwe analogie, ślepe domysły na podstawie jednoelementowego zbioru przykładów.
– Boże Narodzenie? – zmarszczył brwi Hunt. – Uważa pan, że to może być przejaw ich… religii?