Изменить стиль страницы

8. Kolekcjoner pytań

Rozpłaszczony na podłodze, z przyciskanym do potylicy przez zbryzganego świeżą krwią Cienia zimnym pyskiem Trupodzierżcy, kląć się będzie Hunt na tę modłę: – A na co ci było, kretynie mosiężny, w ogóle pytać o tego Grzyba? Po cóżeś za jakąś urojoną prawdą drążył? Tak i zdechniesz tu prawdziwie, tyle wiedząc…!

A jaki był wówczas dumny z własnej przebiegłości!

– No a jak tam z Grzybem? – jak gdyby nigdy nic zagadnął Krasnowa drugiego dnia konferencji, w piątek, w środku podkręcanej alkoholem rozmowy z Rosjaninem w jego kwaterze na minus dwa Bunkra.

– A, nie wiem – zamachał ręką starzec. – Per-Mueller wyciągnął to z archiwum, będzie miał chyba wykład na grupie, możesz posłuchać, zdaje się, że marzy mu się Księżyc.

Huntowi oczywiście nic to nie mówiło, niemniej zapamiętał każde słowo. Per-Mueller, archiwum, Księżyc. Sprawdzić, w której grupie.

Krasnow tymczasem ponownie przeszedł się do barku (zaopatrzono je specjalnie z myślą o uczestnikach konferencji, Hunt dobrze dbał o swoje szczury).

– Zawsze uważałem, że naukowcy chodzą na wodorotlenach – mruknął Nicholas, dolewając sobie grapefruita.

– Muszę podtrzymywać narodowe stereotypy – chuchnął Krasnow, wychyliwszy szklaneczkę cieczy o inkryminowanej grupie chemicznej.

– Powiedz mi pan, profesorze, co wy tam w Hacjendzie właściwie robicie? Biedny Anzelm co chwila rozbija sobie łeb o jakieś bariery poufności. Czyż priorytetu absolutnego nie posiadają Wojny Monadalne? Czemuście wcześniej nie dali tego estepu?

Krasnow z westchnieniem zwalił się w fotel.

– I tak za wcześnie go wypuściłem. To jest seria próbna, dalece niedoskonała.

– Czytałem specyfikację – zaprotestował Hunt. – Gwarantujecie niekonfliktowość genów.

– Tak, ale nie jestem pewien, czy na tym uniknięciu niepewnych sprzężeń nie tracimy więcej, niż ono summa summarum warta. Oprzeć się musieliśmy na DNAM tych naturalnych telepatów Vassone, działaliśmy jak krawiec, nie jak architekt: wycięliśmy sekwencję minimum, wyprofilowali podług niej RNAdytor… Nie rozumiemy mechanizmu. Osłabienie bariery umysł-myślnia jest mniejsze niż u Numerów Vassone. To znaczy: średnio, bez uwzględnienia wariancji genotypowej. Trzeba wziąć pod uwagę, na co to rzucamy. No bo komu wstrzykniecie estep? Rzeźbionym, prawda? To też ogranicza.

– A skąd wy to, u licha, możecie wiedzieć? Jakie testy mogliście przeprowadzić?

– Będzie o tym na grupie estepowej, zajrzyj.

– Tak czy owak… po diabła grzebaliście w efesie? Wszyscy tu na mnie naskakują za lekceważenie zagrożenia i niewystarczające wysiłki, a wy w Hacjendzie…

– Co: my w Hacjendzie? – zirytował się Krasnow.

– Dotacje tylko zasysacie, ot, co! – warknął Hunt, po trosze udając, po trosze istotnie wyprowadzony z równowagi bezczelnością starego nierzeźbieńca.

– Pewnie, że zasysamy! – zarechotał Rosjanin. -cię boli! Zawiść gniecie!

– Wojny Monadalne nad nami, estep wam produkować, nie nowe laboratoria wznosić…

– Błogosławiona niech będzie dalekowzroczność decydentów! – zawołał Krasnow, wznosząc krzywe ręce nad głowę. Zazgrzytał żółtymi zębami. – Tfu! Tfu! Amerykance! Job twoju mat'! Ja wam podaję na tacy zwycięstwo w Ekonomicznych, a wy ślepi jako krety, tak nie inaczej, tylko klęska wam pisana.

– Nie zapluwaj mi się tu, Krasnow. I wróć do angielskiej składni. – Nicholas wybrał z podręcznego arsenału ton zimnego biurokraty. – Pamiętaj, skąd płynie forsa. Pamiętaj, o co tu idzie. Bo coś mi się widzi, że twoja skleroza objęła również to, coś sam nam nawypisywał.

– Powiedz mi, Hunt: ty też nie rozumiesz, czy tylko udajesz? Przecież estep i monady to tylko sposób na wygranie Wojen Ekonomicznych, jeden z możliwych. No bo czyż nie o to tu przede wszystkim chodzi? Czyż nie dlatego opłaca się wam pompować w ten projekt mega i mega? Ale okazuje się, że po raz kolejny ze środka uczyniliście cel! Wszak efeserzy to oczywista droga na skróty do zwycięstwa w Wojnach Ekonomicznych! Ale wy uczepiliście się myślni i nie popuścicie. Pewnie gdybym to ja rezydował przy Zespole, a ta zimna dupa Vassone tkwiła tam na pustyni, byłoby na odwrót. Atak…

– Nie sądź wszystkich podług siebie.

– A niby podług kogo? Co za durne aforyzmy mi tu wpychasz? Nie sądź, nie sądź! – przedrzeźniał Hunta Krasnow, mówiąc coraz szybciej i coraz mniej wyraźnie. -Zajoba jakiegoś z tym macie. Jasne, że osądzam; każdy osądza. Wszystkich, bez przerwy. Chcesz mi może wmówić, że nie czujesz do mnie niechęci? Pierwej w świętych obcowanie uwierzę! Vassone siedzi ci tu na głowie, błyska cyckami, szpanuje buźką z komputera, wcielona Atena, anioł wiedzy, a ja co, stary, pokurczony demon, złośliwe bydlę, nieprzyzwoicie nieestetyczny, na dodatek na wygnaniu – co ja mogę? kogo ja przekonam? komu…

Bogiem a prawdą Krasnow miał tu rację. Cóż z tego, wrażenie było silniejsze od rozumu, wszak Hunt wychował się w społeczeństwie już zestratyfikowanym fenotypicznie, piękno ciała informowało tu o pułapie inteligencji i wykształcenia. Podświadomie każde słowo usłyszane z ust dzikusa dzielił przez dwa, nic nie mógł na to poradzić, podobnie jak na upodobanie do likierów czy herpetofobię Forma narzucała kontekst.

– Sam się dziwię – perorował Krasnow – jak głęboko zakorzenione jest w was to oświeceniowe wyobrażenie postępu jako procesu prostoliniowego, posiadającego pewną stałą wartość, względnie stałe przyspieszenie, na dodatek w ogólnym zarysie deterministycznego, gdzie jedno odkrycie wynika z drugiego i prowokuje kolejne. Taką macie wizję naukowców i nauki: jest wielka ciemność i jest koło światła, i średnica tego koła się powiększa. A na obwodzie robotnicy jasności, mróweczki prawdy, my, naukowcy. Gówno. Wyjąwszy nieweryfikowalne, bezużyteczne pseudoodkrycia tak zwanych humanistów – całość postępu stanowi prostą pochodną aktualnych trendów gospodarczych. Przecie to oczywiste! No ślepy by zobaczył! A tu ciągle jakieś zdziwienia, zniesmaczone miny… Pieniądze i ludzie idą tam, gdzie jest możliwość zysku. Zysk zależy od uwarunkowań ekonomicznych: nie GUT, jeno chemia afrodyzjaków. Postęp jest trwale sprzężony z chaosem wolnego rynku i stanowi jego bezpośrednie odbicie. Tak też i postęp jest chaotyczny, w sensie grafiki Mandelbrotowych zbiorów. Jakbyś tak się przyjrzał, nie ujrzałbyś koła, jeno rozszczepiony fraktal, a ja, ja, ja zawsze byłem i będę na końcu tej najcieńszej, najdłuższej gałęzi, najdalej wysuniętej w ciemność…

– Okay, okay, nie sierdź się tak, przepraszam, przeczytam wszystko z uwagą. Słowo. No? Już dobrze?

Krasnow przymknął jedno oko, uniósł wskazujący palec prawej dłoni.

– Macie tu taki zjadliwy mem słowny: „Wiesz, na czym polega twój problem?" No więc – wiesz, Hunt, na czym polega wasz problem?

– „Nie, ale na pewno zaraz mi powiesz". I: „Chcesz o tym porozmawiać"?

– Hę hę hę, no właśnie. Wy nie wierzycie w nienawiść. – Że co?

– Że nienawiść. Ale taka nastojaszczaja, ognista, bezwarunkowa, nienażarta. Bo niechęć, zazdrość, gniew, pretensje – no owszem. Ale nienawiść? Nie potraficie nienawidzieć. I kiedy ktoś was nienawidzi – też nie wiecie, jak sobie z tym poradzić. Nie potraficie żyć z cudzą nienawiścią- Instynktownie się uginacie, przyznajecie rację jego uczuciu, na siłę idziecie na kompromis, rozpaczliwie szukacie dróg pojednania, chociaż on nie chce kompromisu ani pojednania. Ale tego nie jesteście w stanie zrozumieć. Kaleki. Trzeba umieć nienawidzieć i żyć jako ten znienawidzony.

– Ty to bez wątpienia umiesz.

– A żebyś wiedział! – Krasnow łypnął na Hunta i zamachał ręką. – Nie zrozumiesz, masz takie beton-skojarzenie: nienawiść grzech największy. Nawet zniszczyć, zabić – byle bez nienawiści, jakoś elegancko, w płaszczu cynicznych racjonalizacji. Ale skoro nie istnieje nic, co warte byłoby waszej nienawiści, ani też akceptacji cudzej – to kim wy właściwie jesteście? Jak się definiujecie? Jak sami siebie postrzegacie? Chmury jakieś niedookreślone, wielkie kłęby dymu maskującego. I co on maskuje? Nic; sam siebie. Nienawiść jest siłą pozytywną, ona daje ci poczucie kierunku, tworzy wektory osobowości, ona…

Zostawił szefa Hacjendy w jego pokoju, zapijającego się w rytm tej ody do nienawiści d la Gekko, i zjechał na minus siedem, gdzie, w kilku salach i w rozległym foyer, toczyła się właściwa konferencja. Żeby tak pozostać do końca w zgodzie ze słownikiem – bardziej były to warsztaty naukowe, ciąg paneli, płatne burze mózgów, aniżeli prosta prezentacja dotychczasowych osiągnięć. Tu miały powstać wytyczne dla nowych strategii Zespołu i za ich określenie Nicholas płacił z funduszy Programu wysokie honoraria wszystkim uczestnikom, a w każdym razie – za podjęcie efektownej próby ich określenia. Oni zresztą w większości doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Uśmiechali się doń porozumiewawczo – odkłaniał się lekko. Krążąc po foyer, od grupki do grupki, wymieniali wizytówki i ironiczne komentarze, łowił je niechcący z jednostajnego szumu przyciszonych głosów („Silentium uni-versil Wszechświat milczy, bo taki memotrend dominuje w myślni!"). Po kątach, w niszach, na ciemno wyściełanych fotelach rozsiadły się kompanie towarzyskie. W kłębach ziołowego dymu, nad stolikami zastawionymi kubkami z kawą, oplotkowywali nieobecnych, wymieniali środowodowiskowe żarty. Między setną kpiną, a tysięcznym przekleństwem zrodzi się tu i ustali nastrój, który następnie określi treść i ostateczną wymowę raportów pokonferencyjnych. Jawne uzależnienie od pieniądza – czyli od biznesu oraz budżetowych szafaży pokroju Hunta – tylko wyjaskrawia reguły socjobiologicznej walki o byt: widzą, że psychomemetyka ma poparcie i nie zaatakują nieroztropnie nowego drapieżnika.

Hunt minął drzwi sali grupy pierwszej, gdzie Schatzu perorował o sektach, rezonansie formy i gwieździe dwóch znaków (nawet na korytarz dochodził rozgorączkowany głos Ronalda) i zajrzał do grupy drugiej. Trafił w środek kosmologicznego sporu.

Na ściennym ledunku dwuwymiarowy wszechświat kurczył się do osobliwości, po czym eksplodował, w inflacyjnym poślizgu rozdymając się na sufit i sąsiednie ściany. – Przyjęte przez doktor Vassone założenie o niesamodzielności bytowej monad i myślni jako takiej – prawiła wysoka fenoindianka w szarym kostiumie mono od N'Hui – jest pozbawione naukowych podstaw. Nie przedstawiono żadnych dowodów na ciągłe uzależnienie struktur psychomemicznych od produktów materialnych systemów nerwowych. Pomijając konsekwencje problemu psychofizycznego – (tu sala zagrzmiała śmiechem) – życie takich istot byłoby zbyt kruche, bez przerwy zagrożone natychmiastową destabilizacją homeostazy, na pewno zaś mocno utrudniałoby to wszelką ewolucję. Racjonalniejsza wydaje się zatem hipoteza o długotrwałości tworów myślni, niezależnie od lokalnych promieniowań psychomemicznych, zwłaszcza że przecież nie wiemy, co znaczy „lokalny" w kontekście myślni. A skoro tak, skoro monady nie potrzebują ciągłego istnienia organizmów materialnych, bezustannego przez nie „dokarmiania", nie są jedynie modulacją strumienia umysłowych wydzielin – to ich istnienie staje się również możliwe w interwałach bezpsychozoicznych. Na przykład u zarania wszechświata. I w grobowej ciszy jego cieplnej śmierci. Jeśli zatem przychylamy się do modelu wszechświata pulsującego najwyraźniej większość obecnych się przychylała, Hunt z kosmologią nie był za pan brat, pojęcia nie miał, które teorie są tu aktualnie na topie – widzimy, że rozłączność kolejnych wszechświatów nie jest zupełna, istnieje sfera niepodległa prawom fizyki. Coś zostaje odziedziczone.