20 XII
W gdańskiej „Wyborczej” dali zdjęcie z sopockiego spotkania autorskiego, bez pytania o zgodę, po wyproszeniu z sali fotografów. Twarz zasłonięta włosami, odwrócona bokiem. Podpis: „Mój wizerunek należy do mnie – mówiła Gretkowska podczas spotkania, nie zgadzając się na zdjęcie”. To się nazywa dziennikarstwo, co jest więc prasą brukową?
Spotkanie w prywatnej szkole dziennikarskiej. Przede mną byli z wykładem Piskorski i Głowacki. Nie mam pomysłu na wykład. Nie mam też zamiaru wymądrzać się na fascynująco nudny temat. Wolę pytania.
– Bardzo się cieszę z pani przyjazdu. Przyda się im odrobina pikanterii – rektor podejmuje mnie herbatą. – Proszę trochę ich zgorszyć. – Namawia mnie na deprawację dzieci?
– Nie jestem zawodowym pornografem… piszę także o innych rzeczach. Pańscy studenci… czemu wybrali tę szkołę?
– Pochodzą z dość zamożnych rodzin, studia kosztują. Po trzecim roku i licencjacie mogą przejść na normalne studia uniwersyteckie. Musieliśmy zmienić program, wprowadzić więcej historii, kultury ogólnej… mało który student wiedział, kim był Piłsudski.
– Co ich interesuje?
– Młodzieżowe tematy… Kino, koncerty. Namawiam na pisanie o czymś poważniejszym… wie pani, pisanie o filmach rezerwują sobie stare wygi albo naczelni tygodników, łatwy chleb. Do kina każdy lubi chodzić. Moi studenci mi na to:
– My, panie rektorze, nie musimy dużo zarabiać, my nie jesteśmy yuppiesi. Mamy forsę z domu, my jesteśmy postmodemiści.
– Genialna definicja postmodernizmu… tylko nie każdego na nią stać.
– Czegoś mocniejszego przed występem? – rektor szarmancko podsuwa kieliszek.
– Nie za bardzo… jestem w ciąży – wypinam widoczny już brzuch.
– To straszne – jest autentycznie przejęty. Zaskoczona nie dopytuję, co go przeraziło.
Gdybym była prostytutką, ciąża przeszkadzałaby mi w wykonywaniu zawodu, ale pisarka – pomografka da sobie radę. Wkurzona wchodzę do auli. Dwójka wydelegowanych studentów siedzi na wprost i zadaje pytania z kartki. Dziewczyna sensownie. Chłopak – brudny brunet (odpowiednik głupiej blondynki) niechlujnie mamie zdania.
Reszta studentów zwisa z balkonu jak gołębie. Nie wiadomo: zagruchają, osrają. Wypytują o sekretarzowanie Czapskiemu. Grzecznie opowiadam. Okazuje się, że paryska „Kultura” jest ich pasją. Coś tu nie gra.
– Czemu się uparliście na Giedroycia i Czapskiego?
– Szkoła będzie imienia redaktora Giedroycia – mówi za nich rektor.
– Aha… – chyba kończymy temat. Znowu paluszki w górę i odpytywanie z Giedroycia.
– Czemu pani nie… no, ja nie wiem… nie rozmawiała z Giedroyciem. To słynny człowiek… – prymuska prawie na mnie krzyczy z oburzenia.
– Rozmawiałam zaraz po przyjeździe do Paryża, w osiemdziesiątym dziewiątym. Redaktora interesowały nowinki z kraju… – tracę cierpliwość. – Przychodziłam co tydzień do pana Czapskiego, przechodziłam przez parter „Kultury” i widziałam zawsze pracującego Giedroycia. Dlaczego miałam mu przeszkadzać? Sensem jego życia była praca, to, co miał do powiedzenia, czytało się w jego piśmie… OK, dla mnie to był skansen. Szacowny, zasłużony skansen. Za moich czasów nie ukazywały się tam już teksty Gombrowicza… Mrożka. Czy wy z niecierpliwością czekaliście rok temu na nowy numer „Kultury”?
– Jaki był Czapski? – po raz któryś to samo pytanie.
– Opisałam w Ikonie, już mówiłam…
– Aleja chcę usłyszeć od pani – prymuska spogląda na rektora.
– Był gejem.
– To znaczy? – podekscytowany głosik.
– Wspomniałam o tym w Namiętniku. Pisze się o wpływie związków miłosnych na twórczość Hemingwaya czy Fitzgeralda i nikt się nie dziwi. W związkach homoseksualnych takie przyjaźnie erotyczne czy romanse wydają się jeszcze ważniejsze. Ostatnio pokazywano film o Kocie Jeleńskim. Nie wiadomo dlaczego jego Leonor Fini była zazdrosna, gdy pojawiał się Czapski. Ani słowa o biseksualizmie Kota, po co więc w ogóle wspominać o zazdrości? Pewne fakty, wybory, przyjaźnie z życia Czapskiego stają się niezrozumiałe, jeśli nie zna się jego „preferencji”, podobnie jak w przypadku Słowackiego.
– Homoseksualizm to sprawa prywatna…
– Jasne, ale nie w sztuce. To jest trzeci sposób widzenia. Nie męski ani nie kobiecy. Nie mówię o męskiej sztuce tworzonej przez mężczyzn, bo i facet może namalować kobiecy obraz. Chodzi o wrażliwość. Bacon, Greenaway, Jarman, Visconti, Herzog mają zupełnie inne spojrzenie, nieosiągalne dla heteroseksualistów. Czapski w sposobie kadrowania był bardzo bliski Baconowi, chociaż za swego mistrza uznawał Cezanne’a. Nie rozumiem, czemu w Polsce z homoseksualizmu robi się aferę, jakby ktoś uchylał drzwi do klozetu. Dlaczego nie można o tym po prostu mówić z szacunkiem, bez głupawych uśmieszków i zboczeń?
Kończymy gadaniem o dziennikarstwie, na zwykłych, autentycznych pytaniach z ciekawości.
Taksówką do spółdzielni mieszkaniowej na Narbutta. Obiecująco niskie ceny. Sekretariat zupełnie w nastroju komuny: opryskliwe panie, sączące herbatę ze szklanek. Mieszkania w blokowiskach, dwa lata w kolejce. Horror.
Nowe tysiąclecie, era Wodnika. Kupuję Pietuszce – Wodnikowi komputer.
– W psychiatrii poradzę sobie bez komputera… w nowej pracy nie… – postanowił dogonić epokę. Od trzech lat nie nauczył się, którym guzikiem włącza się moją najprostszą toshibę. Też nie jestem geniuszem… ale są granice niedorozwoju technicznego. Przedstawiam się sprzedawcy jako kretyn informatyczny, proszę o pokazanie krok po kroku, gdzie nacisnąć. Wynoszę „klaptopa”, cudeńko.
Pola zacichła. Bieganie po mieście, wydzwanianie po agencjach mieszkaniowych i spółdzielniach to nie jej świat. Ożywia się przed moim zaśnięciem.
Polinko, szukam domku dla Ciebie.