13 X
W poczekalni u położnej. Rodzinne pielgrzymki do USG. Dorośli oglądają cienie żwawych szkielecików na ekranie (kość z ich kości). Dzieci wolą gapić się, na szpitalne akwarium. Przynajmniej coś widać i w kolorach. Kilkuletni malec do siostry:
– Ibka, ibka. Tata czy mama? – domyśla się rybiej płci.
W gabinecie obok lekarz też odgaduje płećkę dziecka, schowaną między nóżkami.
U nas za wcześnie na takie odkrycia. Najpierw badania prenatalne.
– Wielu rodziców decyduje się zobaczyć USG dziecka dopiero po wynikach badań… Wolą nie oglądać, gdyby musieli się zdecydować na… – położna taktownie nie wymawia „Down”, „aborcja”. Żeby nie peszyć rodziców czy Maleństwa? W piętnastym tygodniu twoje dziecko już słyszy dźwięki I„Ciężą tydzień po tygodniu”).
– Napisz o tym – namawia Piotr – o badaniach prenatalnych. W Polsce miały być zakazane i nadal są traktowane na równi z morderstwem.
– Nie. Pisałam do „Wprost” o ustawie antyaborcyjnej, wyśmiewałam jej traktowanie jak zakazanych pieszczot, pisałam o prawach kobiet, ale o badaniach prenatalnych nie.
– Dlaczego? – denerwuje się Piotr. – Czujesz to na własnej skórze… napisz prawdę.
– Prawdę? Chcesz znać prawdę? – wściekam się. – To tylko moja decyzja i mój ból. Ty stoisz obok, nosisz brzuch? Ciebie wyskrobią… gdyby? Nie ma prawa, jest tylko sumienie. Już jestem mordercą… rozumiesz? – płaczę. – Zdecydowałam się na badania, a jeden na sto, że się po tym poroni, i… jedno na czterysta jest chore.
– Jest zdrowe, zdrowe, słyszysz? – przekrzykuje mój płacz. – Nie mam go w sobie, ale jestem ojcem, ja…
Obydwoje bezradni. Łatwiej dogadać się w milczeniu niż zza barykady słów.