10 II
Służewiec. W sklepiku ogrzewanym papierosem okutanej szalami sklepikary szukam cejlońskiej herbaty. Nie pamiętam pudełka.
– Taka pakowana na Cejlonie.
– Wszystkie pakują w Polsce – odchrypia.
– O, jest – przypominam sobie nalepkę. Obrażona sklepikara rzuca mi z łaski pięć pudełek. W kiosku obok proszę o bilety.
Facet w kolejarskiej czapce warczy:
– Co tak wolno, ludziom się spieszy.
Wchodzę do supermarketu, przynajmniej tutaj nikomu nie będę przeszkadzać. Sprzątaczka ze szmatą i wiadrem komentuje głośno moją trasę między półkami:
– Niczego nie kupuje, a lezie po świeżo umytym.
Odwieczne pouczanie: na ulicy, w gazetach. Nie stać ich na poglądy, wystarczy poczucie racji i skrzywdzonej wyższości: sprzątaczki, sklepowej, polityka, krytyka.
Do czego ja wracam? Do mieszkania za lasami, przedmieściami? Tęsknię za szwedzką delikatnością, którą brałam za powolność ogłupiałych dobrobytem wikingów.
Rozkładamy z Pietuszką papiery, liczymy finanse. Jemy pospiesznie parówki drobiowe. Są w prezerwatywie trudnej do rozkrojenia nożem.
– Czy ty wiesz, że będziesz samotną matką? – ogląda deklaracje podatkowe.
– Mam cię zaskarżyć o alimenty?
– Według prawa podatkowego… nie opłaca się nam pobierać. Tak samo ze zwrotem podatku za mieszkanie.
– Sądzisz, że to specjalnie? Finansowe kuszenie do złego, nakłanianie do grzechu w katolickim kraju?
– Dla mnie to najzwyklejszy taoizm katolicki. Musi się wyrównać: hasła o polityce prorodzinnej z antyrodzinną prawdą. Patrz czarno na białym, taoistycznie: to uzupełnianie się przeciwieństw – Pietuszka podsuwa mi PIT – y.
Ostatnie szczegóły w nowym domu. Bierzemy do towarzystwa siostrę Piotra. Zatwierdzamy ściany, sufity. W kuchni kolumna – w niej szafa. Proszę kierownika budowy o złagodzenie jej kantów. Tłumaczę, zaokrąglam dłonią gipsowe ścianki. Budowlańcy patrzą na mnie jak na potłuczoną. Dyrektor osiedla rozumie – mieszkał w Kanadzie, tam też unika się ostrych kantów. Siostra – naukowiec, zwana przez Piotra Madame Raison – racjonalizuje:
– Dziecko może sobie rozciąć główkę.
– Normalne dziecko nie wali głową w ścianę – szepcze do niej Pietuszka, który jedyny wie, o co mi naprawdę chodzi z tą kanciastą kolumną.
Widzę siebie z boku. Wariatka. Przekonuję trzech dorosłych mężczyzn do tego, żeby kwadratowe było okrągłe. Kiwają ze zdziwieniem głowami.
– Jest kancik – wąsaty robotnik z dumą wali w bok na wpół wybudowanej kolumny. – Nie ma być kancika?
Nie mogę im wyjawić moich prawdziwych motywów. Dziecko z rozciętą czaszką działa na ich wyobraźnię, ale w życiu nie zaokrąglą kancików dla chińskiej bzdury feng shui… Subtelne drgania energii, tnącej przestrzeń… to se pani może o kant d…, za przeproszeniem, potłuc.
W końcu kierownik budowy obiecuje zaokrąglić pod warunkiem znalezienia tego tamtego, zaokrąglającego.
My o drobiazgach, a tu brakuje pół podłogi. Kupiliśmy za mało.
– Co z progiem? – pyta groźnie kierownik. – Jaki próg?
– Różnica poziomów między podłogą w salonie i kafelkami w kuchni, nie mówiąc o różnicy między nową podłogą w salonie a standardową w sypialniach.
– Progi w mieszkaniu? – pyta pogardliwie robotnik.
– Lepiej byłoby taką samą podłogę dać wszędzie? – upewnia się Pietuszka.
– Noooo.
– Dokupimy.
– Zara, zara – budowlaniec ogląda deski. – Na co to się klei? Na papier, gąbkę? Nie sprzedali podkładu?
– Nie – otwiera się przede mną metafizyczna przepaść pod podłogą. Co z czego i na czym. Deska na podkładzie, betonie, wspornikach. My nic nie wiemy o fundamentach budownictwa. Po prostu kupiliśmy gotowe, urządzone mieszkanie. Nie zdążyliśmy posiąść technicznych tajników.
– Dokupimy – Pietuszka męsko ucina mnożenie bytów, klejów i wydatków ponad potrzebę.
Upojny wieczór w magazynie budowlanym. Czy ja jestem w ósmym miesiącu? Skąd mam kondycję do biegania? Dla sinego ze zmęczenia Piotra wyjaśnienie jest proste:
– Pola daje ci siłę, hormony.
– Przytyj nagle dziesięć kilo i ponoś z przodu garb, pogadamy – drepczę za nim od kasy do kasy. Opuchniętymi palcami przekładam pieniądze w coraz cieńszym portfelu.
Jazdy metrem. Moja ulubiona stacja – Racławicka. Spiker (pan Jasieński, czytający w telewizji filmy?) zapowiada Politechnikę, Pole Mokotowskie, rzeczowo i beznamiętnie. Przy „Racławickiej” drży mu z podniecenia głos. Uroczyste echo zwycięskiej bitwy pod Racławicami.
Stacja Służew: po wyjściu z metra spękany chodnik, połatany asfalt. Bloki, od nowości pobrużdżone na betonowe płyty. Ludzie z popękanymi twarzami i życiorysami.
Pietuszka barykaduje się w pokoju. Dopadła go Polska.
– Jestem chłopak z Warszawy, zawsze będę… To wyłazi ze mnie jak wszy. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć…
Ja jestem z Łodzi. Wychowałam się w dawnym getcie. Został mi stamtąd sentymentalizm, żółte światło, rozmazane wieczorem na szybach drewnianych chałup, kocie łby, rynsztoki. Wysztafirowana Piotrkowska i otaczające ją kamienice, coraz mniejsze, poszczerbione domki, wiejskie chaty. Łódź jest secesyjnym salonem na wsi. Nie wiadomo, gdzie zaczynają się przedmieścia. Centrum otoczone wioską. Może dlatego ludzie nie są tam tak wielkomiejsko chamscy.