28 XII
– Oj, ale zrobiłem nam dziecko… – Piotr zobaczył najpierw wypukłość pod płaszczem, popychającą na lotnisku bagażowy wózek. – W tych kolorach, sztruksach i z balonikiem jesteś puchaty miś koala.
W salonie choinka do sufitu. Srebrnoniebieska. Bombki w ulubionym przez Wodników kolorze szlamu. (Beata – też Wodnik, zamalowała sobie podobnie drewnianą komodę).Wyjmuję z szuflady swój obcięty warkocz, wyciągam z niego kilka pasemek i obsypuję drzewko.
– Jezu, thriller – Pietuszka nie rozumie koncepcji.
– Anielski włos, brakowało – zapalam lampki.
Nareszcie w domu. Odgłupiam się od telewizji, Połę katuję Bachem. Od tygodnia nie byłam na spacerze, w głowie czad.
Kaszel ma już dźwięk tłuczonego szkła. Raniąc, wydobywa się po kawałku z oskrzeli. Oby Pola miała poczucie humoru i traktowała te wstrząsy jak wesołe miasteczko – huśtawkę, karuzelę, diabelski młyn. Po kolacji nie mogę powstrzymać duszącego ataku. Już sama nie wiem, czym odkasłuję – zapluwam zlew dopiero co zjedzonym łososiem. Niegłupi pomysł na karmienie małych półstrawioną, ciepłą papką. Niestety nie jestem samicą pelikana.