Изменить стиль страницы

19 III

Mam jedną przyjaciółkę, jedno dziecko i jednego mężczyznę. Jestem egzystencjalną monogamistką, na więcej mnie nie stać?

20 III

„O mężczyźnie świadczy to, jak kończy” – dziennikarski hit powtarzany przy końcówce rządów premiera. Tyle że on nie skończy szybciej niż za miesiąc, jeżeli w ogóle, jest na viagrze polityki.

21 III

Zaplątałam się późnym wieczorem między ludzi. Nie wypada ziewać, więc usta otwieram tylko do łykania przekąsek, zapycham je śledzikiem, awokado. Nauczyłam się ziewać oczami, nawet ich nie muszę

22 III

Świętujemy z ojcem (a może bratem, skoro jesteśmy w tym samym wieku?) Wojciechem rocznicę chrztu Poli. Pijemy piętnastoletnie czerwone wino. Wspominamy, co robiliśmy piętnaście lat temu: dominikanin – nowicjat, ja – bruki Paryża, Piotr – norweskie fiordy. Wino Poli, śpiącej ze smoczkiem na pięterku, dopiero dojrzewa.

Gdyby zakonnik pobłogosławił dom nie tylko słowami… woda święcona, sycząc, wyparowałaby z kątów i podłogi. To byłby spektakl gaszenia grzechu. Niby naszymi patronami są Adam i Ewa – rodzice bez ślubu, ale konkubinat to nic w porównaniu z grzeszną wyobraźnią.

Wymiana usług: ojciec ochrzcił nam dziecko, Piotr radzi mu psychoterapeutycznie. Do konfesjonału przychodzą coraz częściej ludzie z problemami, nie tylko grzechami. O ile grzechy nie biorą się z problemów… Watykan psychoterapii przyszłością Kościoła?

25 III

Mieszkając w paryskiej międzynarodówce, zauważyłam wpływ ojczyzny na urodę. Gdy ktoś wyjeżdżał na parę dni do siebie: do Włoch, Hiszpanii czy Stanów, wracał ładniejszy. Wyluzowanie łagodziło rysy, w organizmie zaczynały krążyć toksyny szczęścia. Misiak wrócił po czterech dniach z Tokio odmieniony, wyśliczniony. Sama przyznaje, że mogłaby tam mieszkać. Przynajmniej z dwóch powodów: wreszcie ktoś docenił jej uprzejmość. W Europie grzeczność jest wadą słabszych, nawet we Francji, gdzie szorstkość bycia oszlifowano manierami. Drugi powód przyspieszonej japonizacji Misiaka to adaptacja kolorem: tam większość też chodzi na czarno, nawet drzewa oliwkowe przed hotelem zawinięto na zimę w czarne pokrowce. (Czy Misiak chce w tej swojej czerni przetrwać chłody emocjonalne?}

Dziennikarzy z Europy natychmiast po przyjeździe przeszkolono kulturowe: czego nie należy robić, żeby nie okazać się kompletnym barbarzyńcą. Na przykład trzeba wyznawać kult wizytówek. Podawać je z szacunkiem dwoma rękoma. W trakcie rozmowy czy kolacji nic na nich nie pisać, układać przed sobą według hierarchii, chować do kieszeni dopiero, gdy spotkanie się skończy.

Menedżer hotelu prowadzący ten kurs nie wytłumaczył oczywistości istnienia „on”. Poczytać o nim można w Chryzantemie i mieczu, książce pisanej dla Amerykanów po japońskiej kapitulacji. „On” jest rodzajem poczucia obowiązku panującym w tym kraju od zawsze. Japończyk czuje dług wdzięczności nie do spłacenia w stosunku do ojczyzny, rodziny, norm. Nałożenie mu dodatkowego ciężaru powoduje takie męki, że zaczyna się zachowywać wbrew konwencjom, Wiruje. Misiak odczuła działanie „on” w sklepowej przymierzalni, gdy dopinała spodnie. Zajrzała wtedy do niej asystentka Yamamoto. Japonka natychmiast wycofała się, gnąc w ukłonach. Dla Misiaka jej reakcja była mocno przesadzona – pół życia stylistki polega na oglądaniu nieubranych ludzi. Ale dziewczyna w swoim mniemaniu popełniła niewyobrażalną gafę, naruszając cudzą intymność niedopiętych spodni. Po tej kompromitacji musiała się zrewanżować, zmyć plamę na honorze, przywrócić „on”. Porzucając zwyczajowy dystans, dreptała przy Misiaku w roli gejszy-służącej resztę dnia. Przy pożegnaniu zaprosiła ją do swojego malutkiego mieszkanka: „Obiecaj, że gdy przyjedziesz znowu, będziesz u mnie mieszkać”. Misiak upewnił się na podstawie objawów, że to „on”, nie lesbijstwo.

Najlepszym prezentem przywiezionym z Tokio była dla mnie wiadomość o jedzeniu sushi rękoma. Wyjaśniło to pełne uznania spojrzenia rzucane mi w restauracjach przez kucharzy Japończyków. Wszyscy dystyngowanie dziabią pałeczkami, a ja chamsko łapą. Pałeczki są drewnianą protezą dzioba, po co mi to? Równie dobrze mogłabym posolić sobie ubranie.

Między stówami okazał się tendencyjny, Tokio tak nie wygląda, ludzie się tak nie zachowują – uważa Misiak rezydujący w tym samym filmowym hotelu.

Zrozumiała japońską obsesję na punkcie markowych rzeczy. Kiedyś w Paryżu, przed sklepem Vuittona, dopadły ją Japonki, dały pieniądze, błagając o kupienie torebek. Im nie chciano sprzedać. Misiakowi też, gdy sprzedawcy zobaczyli przyciśnięte do szyby płaskie buźki. Jest limit towarów na Japonię i nie możemy dewaluować marki” – powiedzieli, oddając starannie wyliczone euro. Limity w raju konsumpcji, zdrada marzeń o rekordowej sprzedaży? Czyżby luksus przez swoją wyjątkowość wypina! się kosztownie na ideały równości, wolności, na całą demokrację? Mieszczansko porządne torby od Vuittona pokazały nagle drugie dno: popierdolenia natury ludzkiej Wschodu i Zachodu.

Japończykom imponuje mistrzostwo wykonania markowych towarów. Ich kultura polega na perfekcyjno-obsesyjnym wykonywaniu chociażby najprostszych czynności, zamienianiu ich w ceremonię. A tradycyjne poszanowanie hierarchii przekłada się podczas zakupów na pogoń – za najlepszym. Nie można tego porównać do zachodniego kupowania prestiżu i gustu za pomocą firmowych napisów. Jest w tym niuans różnicy, dystans pozwalający ludziom Zachodu odróżniać prestiż marki od kupienia sobie w niej miejsca. Wkroczenia w imaginacyjną hierarchię, do której przyzwyczajeni są Japończycy. U nas nikt poza fiksatami nie zrobi sobie z domu muzeum ciuchów i gadżetów ulubionego projektanta. Niektórym Japończykom to się zdarza i nikt nie odsyła ich do psychiatryka, chociaż już dawno przekroczyli granicę fashion victim i stali się fashion zombie żyjącymi pod hipnozą nazwiska:

Gaultier, Galliano. By nie wyrwać się ze swego stanu fascynacji, wyrzucają z domu wszystko, co nie jest firmowane przez uwielbianego projektanta. Jeśli jedzą, to na talerzach z jego logo, jeśli patrzą na zegarek, to też od niego.

Perfekcjonistyczną kulturę Japonii można by zdiagnozować jako obsesyjno-kompulsywną. Pół biedy, gdy obsesja dotyczy duchowości. Kiedy z braku metafizycznych celów przerzuca się na materię i jej kompulsywne zakupy… W japońskiej sztuce i filozofii zen żmudne ćwiczenia powtarzane w nieskończoność doprowadzają do mistrzostwa: podmiot i przedmiot stają się jednością. Łucznik utożsamia się ze strzałą, kupujący z kupowanym, klient Prądy z Pradą: zwykły Japończyk w dziupli tokijskiego mieszkania obwieszonego ciuchami Prądy, w trampkach od Prądy, majtkach, spodniach Prądy, zajadający prądowy ryż.

Handlowy raj Zachodu jest ciągle na Wschodzie. Nie trzeba do niego wracać, wystarczy podbić.