Изменить стиль страницы

7 II

Zdejmuję z ganku girlandy świątecznych lampek. Koniec kolorowej bajki ze światełek, śniegu i drewnianych dworków. W XVI wieku nuncjusz papieski Malaspina, goszcząc w szlacheckim dworze, zachwycił się nim: „Nigdy nie widziałem tak pięknie ułożonego stosu paliwa” – tak sobie rozmyślałam, odpinając lampkę po lampce, gdy Pola otworzyła furtkę i zupełnie serio powiedziała:

– Mamusiu, ja wychodzę. Na zawsze – podniosła paluszek, zaznaczając powagę sytuacji.

Nie zatrzymałam jej. Śledziłam, chowając się za drzewa. Przebiegła wieś i weszła do lasu. Nie zajmowały ją kałuże, patyki. Szła prosto do swoich dwóch autorytetów: dinozaura i papieża.

Dinozaur, sądząc po zębach potężniejszych od łap, to tyranozaur ściągnięty z planu filmowego. Jest wielkości chałupy. Pola, wsadzając do niego głowę przez płot, powiedziała: – Smoku, też będę taka duża, nie martw się.

Potem poszła pod dom zakonny sióstr orionistek, gdzie na fasadzie jest mozaika ułożona w pozdrawiającego tłumy papieża. Tutaj Pola zazwyczaj chwali się, co „grzecznego zrobiła”, i oczekuje wskazówek moralnych mających zagwarantować przyjazd Mikołaja z prezentami.

Może ona zachowuje się dziwnie, rozmawiając z dinozaurem i papieżem. Ale ja jestem jeszcze dziwaczniejsza. Zamiast cieszyć się jej samodzielnością i tym, jaka jest duża, odczuwam masochistyczną ulgę, że ma już powyżej metra. Niższe dzieci w Oświęcimiu odbierano matkom i natychmiast wysyłano do gazu. Jestem chyba ostatnim pokoleniem pamiętającym o takich koszmarach. Dla Połci metr jej dziecka będzie zwykłym metrem bez wykrzywiającego ciężaru historii.

8 II

Znajoma z Norwegii przyjechała na łagodną zimę do Polski. Zaprosiła mnie do swojego rodzinnego domu w przedwojennych segmentach Żoliborza. Od podłogi do sufitu obrazy. Jej ojciec, szycha w rządzie Bieruta, ukrywał się podczas wojny w antykwariacie. Wyniósł stamtąd miłość do dzieł sztuki. Nowe rządy ułatwiły mu zaspokojenie pasji kolekcjonera – jeździł po Polsce, doglądając nacjonalizacji majątków. Jego sąsiadem na Żoliborzu był wysiudany z posiadłości Sapieha. Panowie zaprzyjaźnili się, grywając w brydża. Nie traktowali osobiście tego, co wyrabiała z nimi historia: arystokrata – mając klasę, komunista – wierząc w nieosobistą konieczność walki klas. W wolnej Polsce, na początku lat dziewięćdziesiątych biednego arystokratę napadli rabusie. Gdy bandzior, poklepując go po przypalanym żelazkiem ramieniu, zachęcił: No Zygmuś, powiedz, gdzie masz pieniądze, dorobiłeś się na komunie – okazało się, że storturowany arystokrata znowu cierpi przez sąsiada, którego oszczędziła bandycka historia i pomyłkowo bandyci.

10 II

Jedziemy się zameldować. Rzędy wierzb nad kałużami. Wreszcie wiem, czemu są symbolem Mazowsza. Tutaj wieczne błoto i one rosną nad tymi niezmeliorowanymi bagniskami. Urząd gminy w dworku przeinaczonym (nawet nie bardzo zrujnowanym) na ważną instytucję. Urzędnicy serdeczni jak pozytywniacy z telenoweli. Sielska atmosfera w gabinetach. Oczywiście nie mamy połowy potrzebnych papierów, dawnych wymeldowań, Piotr książeczki wojskowej odebranej mu dwadzieścia lat temu, gdy zdradził ludową ojczyznę i wyjechał do Szwecji.

– Musi pan mieć książeczkę, od osiemnastego do pięćdziesiątego roku życia, obowiązek.

– Do jutra! Jutro kończę pięćdziesiąt! – Piotr nie może uwierzyć w swoje biurokratyczne szczęście.

Wydało się: nasz dom nie ma adresu. Co z tego, że sąsiedzi po bokach mają przydzielone numery ulicy, nasz numer jest nielegalny, bo niezatwierdzony. Na te wszystkie feudalne udręki przypisania do gruntu i armii patrzą z plakatu Kargul z Pawlakiem podpisani: „Unia Europejska – sami swoi”. Dałabym temu prounijnemu plakatowi hasło:.Podejdź no, Kargul, do Unii” i się przekonaj, że w krajach europejskich (Szwecja) nie trzeba chodzić do cyrkułu się meldować. Tam po prostu zmieniasz adres, a zameldowaniem w centralnym komputerze jest twój niezmienny numer osobowy (pesel).

11 II

Od rana prezenty dla pięćdziesięcioletniego Piotra. Najpierw telefon z wydawnictwa Santorskiego. Akurat dzisiaj zdecydowali się wznowić jego książkę Stróż obłąkanych. Niedawno przeczytał ją Eichelberger, spodobała się mu, więc wydadzą ją w serii „Wojciech Eichelberger poleca” w maju. Pierwszy raz ukazała się kilka lat temu wydrukowana przez jakąś fundację mającą kolportaż do kilku księgarń. Lubię Stróża, zapis szwedzkiego szaleństwa i melancholii. Ekspresja opisywanego wariactwa jest sama w sobie tak intensywna, że dla równowagi Piotr opowiedział je w powściągliwy sposób. Rezultat jest sugestywny i poetycki, ale bez ckliwości i psychiatrycznego epatowania szaleństwem. W pamięci zostają flesze-obrazy. Mimo kiepskiej dystrybucji książka dotarła wtedy do tych, którzy jej chyba potrzebowali. Dostał listy od czytelników odnajdujących swoje osobiste i wyjątkowe problemy w archetypach zwanych przez lekarzy przypadkiem takim i takim. Każda choroba ma swój numer w lekarskim katalogu, ludzie potrafią ponumerować nawet cierpienie.

Podobno w każde urodziny, nie wiadomo dlaczego, spada nam o 10 Hz słyszalność wysokich dźwięków. Tak jak drzewom przybywa co roku stoi. Porównanie „głuchy jak pień” gdzieś intuicyjnie wiąże te dwa zjawiska przyrostu i straty. Szepczę kontrolnie życzenia i wyznania, Piotr słyszy, czego dowodem jest jego odpowiedź: „Idziemy to uczcić!” Dzwonimy po Misiaka, niech się wyrwie z roboty na obiad.

Pola w dybach krzesełka dziecięcego bierze restauracyjne menu i zamawia u wyfraczonego kelnera surówkę. Czekając na nią swoje wieki, czyli pięć minut, rozrabia i próbuje się wydostać na wolność. Unieruchomiona staje się z przymusu stand up comedian. Drzewa, rosnąc, szumią, dzieci hałasują, my głuchniemy, albo dla wygody udajemy, że nie słyszymy.

12 II

Miałam być matką chrzestną książki wydawanej przez krytyka literackiego. Odmówiłam i wyszłam na przemądrzałą świnię. O napisanie paru słów poprosił mnie przed Bożym Narodzeniem, kiedy nie wiedziałam już, jak się nazywam. Pisząc dwa felietony miesięcznie, książkę, prowadząc dom, zajmując się Połą, nie jestem nawet w stanie przeczytać w tydzień cienkiej książeczki, przemyśleć jej, a co dopiero pisać recenzję na okładkę. Mając aktywne dzieciątko, trzeba opanować całą logistykę, żeby pójść chociażby samotnie do kibla. Taaa, wychowanie jest długim procesem, każde słowo będzie kiedyś wykorzystane przeciwko tobie. Na razie każde niedopatrzenie: otwarta tubka pasty, niedomknięta torebka.

Książka jest już w księgarniach, a ja się czuję winna odmowy, odmowy całemu światu brania w nim udziału.

Dyskusje, czy pochować w Polsce zmarłego w Stanach pułkownika Kuklińskiego. Pewnie przywiozą uroczyście trumnę, przecież Polacy są specjalistami w sprowadzaniu ważnych zwłok. Większość zasłużonych dla tego kraju ludzi umiera jak najdalej od niego.

13 II

Dziennik telewizyjny. Wojny, katastrofy i z okazji piątku trzynastego sondaż na temat przesądów. Wywiadowany oczywiście Muniek: „Nie witam się w drzwiach, bo zawsze ludzie mówili: Nie witaj się w drzwiach, Zygmunt, nie w drzwiach. Ale czarne koty – pełen luz – mogą sobie biegać…”

14 II

Piotr jedzie dziś nocą do Berlina na ślub córki. Zanim wyjedzie, musimy pojechać do Łodzi po „posiłki”, czyli moją siostrę do pomocy. Dwugodzinna trasa przez Rawę Mazowiecką – Rafę Mazowiecką – tutaj na zjeździe z trasy katowickiej rozbiło się już kilkadziesiąt wozów, zginęło iluś ludzi, o czym zawiadamia tablica „Czarny punkt”. Kto to stawia? Grabarze? Gdyby służby drogowe, chyba zamiast tego nekrologu ustawiliby światła, bo ludzie nadal giną.

Brzeziny – podłódzka wioska ciągnąca się kilometrami. Po drodze średniowieczne baszty, barokowe kościoły, pożydowskie domy i przedwojenne drewniaki. Jak wydostawali się z równinnej nostalgii ludzie mieszkający tu kilkaset, kilkadziesiąt lat temu? Wierząc w Boga, wszystkich świętych pochylających się nad ich dniem codziennym. Przydrożne i kościelne krzyże są pamiątkowymi znakami drogowymi tej podróży w górę. Później, gdy pojawiły się wątpliwości religijne i zwątpienie w nadprzyrodzony sens życia, ucieczką były chyba książki; romanse, dzieła naukowe sprowadzane dyliżansową pocztą dla miejscowych intelektualistów. Teraz zbawieniem jest telewizja. Żyjemy w epoce neooświecenia przez ekran telewizyjny.

Dostałam rosyjskie tłumaczenie Polki. Napisali na okładce „roman” – powieść. Wydawało się mi, że napisałam dziennik. Większy od tytułu podtytuł, reklama: „Strasznoje intimno”, i obrazek pastelą: laska w kapeluszu i białej sukni, w stylu lat siedemdziesiątych. Ładny papier, porządna okładka. Rosyjska Polka, dziwne wrażenie. Sylabizuję swoje imię i nazwisko zapisane cyrylicą: Manuela Gretkowskaja. Czemu Manuela? Czemu Gretkowskaja, skoro na tłumaczeniu Kabaretu napisali Gretkowska? Bez wodki nie rozbieriosz, zwłaszcza dla mnie, szkolnego jołopa z rosyjskiego.

15 II

Siostra chodzi po okolicy z Połą i straszy. Podchodzą do niej sąsiadki, zagadują. Ona się tłumaczy: Panie mnie mylą, nie jestem Manuela! Mam jej ubranie (okutana po wsiowemu), ale jestem jej siostrą.

Chwila niedowierzania. Wygląda jak ja, mówi jak ja i tak samo się rusza. Znajome-nieznajome odchodzą zafrasowane, czy się z nich nie żartuje. Sobowtór spacerujący po ugorach, w czapce, gumiakach i kurcie nasuwa niewesołe myśli o powtarzalności, klonowaniu i problemach etyczno-towarzyskich: traktować toto jako swoje czy obce?

Okładki czasopism przypominają okna wystawowe holenderskich burdeli. Pozują w nich kobiety przebrane za wampy, gospodynie domowe i uczennice. Zachęcają klienta, żeby zajrzał do środka i zostawił trochę kasy. Okładkowe twarze nie tylko przemawiają, kuszą (wystarczy sobie wyobrazić namiętne szepty i jęki wydawane przez te wszystkie usta na półkach w kioskach), one też mówią bardzo dużo o nas. Na przykład zwycięzcy w plebiscycie „Vivy” na najpiękniejszą parę są dowodem na to, że nie wygrała prezenterka – Torbicka – ani serialowy lekarz – Żmijewski, ale telewizor. Obydwoje są z niego. Nie z kina czy rockowej sceny. Nie z buntu i marzeń. Wygrała stabilizacja, wieczory przed telewizorem od jednego odcinka do następnego, od pierwszego do pierwszego, gdy skapuje wypłata. Widzowie, spłacając kredyty, oszczędzają na wyobraźni i namiętnościach.