Изменить стиль страницы

Pocieszam się, patrząc na moją córeczkę. Może jej będzie łatwiej. Jeśli zechce tańczyć, rozdrapując ściany, przepalić żarliwością mury, nikt jej już nie ubliży i nie wyśmieje. Wystarczy, jeżeli się przedrze na drugą stronę wolności. Gdzie być może wcale nie jest piękniej niż w telenowelach i szmirowatych arcydziełach, ale za to godniej. Bo prawdziwie.

19 IV

Pola będąca tylko z dorosłymi zachowuje się na podobieństwo szympansów wychowanych wśród ludzi. One uważają się za ludzkie dzieci, gardząc innymi małpami. Pola uznała, że jest duża, a inne dzieci są tyci-tyci.

20 IV

Pierwszy dzień świąt. Jazda do Łodzi. Moja mama, nigdy nieskarżąca się na zdrowie, przeprasza za telefon sprzed miesiąca. Powiedziała wtedy, że źle się czuje. Ale ona nie wiedziała, co mówi, miała grypę i majaczyła przy 41 stopniach.

Samotna Siostra opowiada swoją wersję dziennika Bridget Jones. Wybrały się z przyjaciółką do opery, typując, że tam znajdą kulturalnego kandydata na męża. Nikt nie zauważył ich urody i kreacji. Po przedstawieniu zamówiły taksówkę. Trocheje dziwiła pustka w szatni. Dziewczyny nie wiedziały, że są na premierze. Zwinęły się po ukłonach i oklaskach, a to był koniec pierwszego aktu.

Na szczęście potrafią się śmiać same z siebie, ale i potrafią cały wieczór biadolić: Tu nie ma szans na normalnego, wolnego faceta przed pięćdziesiątką. Spotykacie się i już po minucie wiesz, że to jakiś dupek przemiłowany przez mamuśkę i zalizany przez baby. Zamiast czytać ogłoszenia matrymonialne, trzeba patrzeć na klepsydry: „Nieutulony w żalu mąż zmarłej nagle…” albo „przedwcześnie”. Chyba mają rację, polska Bridget Jones musi być hieną cmentarną.

Dwa najsłynniejsze zdania z wątpliwym przecinkiem. Pierwsze: Be or not to be, this is the question, brzmi lepiej w wersji równie prawomocnej: Be or not, to be this is the question.

„Powiadam ci, jeszcze dziś będziesz w Królestwie Bożym”, drugi wariant: „Powiadam ci jeszcze dziś, będziesz w Królestwie Bożym”. Chwata korekcie.

Dziecko jako broń biologiczna. Pod koniec dnia padamy od niej martwi ze zmęczenia. Rano czekamy na pierwszy uśmiech Poli zapowiadający kolejną epopeję dnia: odyseję wędrówek po zakazanych kątach, iliadę zwycięstw i podstępów, żeby się uczłowieczyć.

21 IV

Dyngus. Chłopczyk pozbawiony „interakcji, kontaktów, środowiska” biega po naszym sterylnym osiedlu z całym zestawem polewaczek. Piotr się nad nim użala:

– Nie masz, biedaku, kogo polać?

– Mam, szybę – psika w okno świetlicy dla mieszkańców.

Muniek w Trójce z samego rana, ostrzeżenie?

Wizyty rodzinne przypominają posiłek w barze: szybkie jedzenie, rozmowy gdzieś obok, przerywane. Pola, wyczuwając dziwaczność sytuacji, nie chce dać buzi na pożegnanie. Kłania się, bo to był występ, kilkugodzinny popis przed zachwyconą publicznością.

22 IV

Wtorek, a nastrój jeszcze z poniedziałku, gdy do czternastej rządzi Księżyc i kabaliści radzą nic nie robić, przeczekać. Muszę jednak od rana chodzić po mieście. Skarpetki nie śmierdzą mi prywatnie – stopami, ale skórą butów. Więc czymś poważnym, urzędowym jak skórzane teczki.

Omijam na ulicy dawną znajomą. Na własnej ranie wyhodowała pijawkę. Ranie? Stygmacie – jaka to się jej krzywda stała, mąż zostawił ileś lat temu. I tą zatrutą pretensjami krwią żywi nadal dwudziestoletniego syna-pasożyta, marzącego, że z pijawy stanie się wężem, co zrobi karierę w cyrku.

W supermarkecie książki były dawniej przy głównej alejce, teraz zepchnięte pod ścianę. Kryzys, ludzi nie stać najedzenie, nie będą kupować książek. Dowloką się do nich tylko syci.

Polski Pulitzer z 1998, W domu smoka Kalickiego, przeceniony leży na stosie bzdur jak na umysłowe samospalenie. Biorę swój łup do domu i nocą czytam.

Czytam wszystko, co mi wpadnie o Chinach. Próbuję zrozumieć swoją podróż do tego kraju przed paru laty. Z różnych relacji układam puzzle z miliarda kawałków.

Kalicki opisuje pomysł Mao na rozwiązanie problemu przeludnienia: dwuzmianowy naród ratunkiem dla Państwa Środka, a potem świata. Dziennozmianowi pracują, gdy nocni śpią w ich domach. Potem zamiana stanowisk pracy i łóżek. Naród „dwa w jednym” idealnie ustępujący sobie przestrzeni życiowej.

Czasy chińskiego komunizmu wyobrażam sobie w postaci misternie wyrzeźbionego kredensu z przegródkami na szaleństwo i bibeloty z Marsa.

Zawsze gdy mówiłam w Chinach, że jestem z Bolan (Polski), młodzi czy starzy, na prowincji czy w Pekinie wykrzykiwali: Juli Furie! Wreszcie znalazłam w książce Kalickiego powód tego entuzjazmu:

„Maria Skłodowska-Curie jest najlepszym symbolem i patronem dla chińskich uczniów. Była na samym dnie, bo była kobietą i nie miała żadnych zdolności, żadnych talentów. A mimo to samą ciężką pracą zdobyła dwie Nagrody Nobla”.

Taniec Poli jest wirem szczęścia we wszechświecie.

Na kolację zjawia się Misiak. Po dziesięciu latach ma dość bycia stylistką. Jest rzeźbiarką i nie chce więcej rzeźbić w ciuchach. Woli grafikę komputerową, w końcu komputer to jakaś stabilizacja, nie?

Pracując tyle lat w „Elle”, pracuje dla Husajna. Podobno prasa dogrzebała się, że wydający jej pismo koncern Hachette, jak to Francuzi, kolaboruje z iracką ropą, a Irak to Husajn, więc Husajn to „Elle”. Racja, od paru tysiącleci wszyscy wysługujemy się Babilonowi, oprócz Żydów, którym udało się uciec z niewoli.

23 IV

Dwa pierwsze, wyraźne czasowniki Poli: boję, boli. Prawdziwa buddystka. W czapeczce armii chińskiej wyśniewa na balkonie swoje dwie godziny szczęśliwości.

Znowu ktoś w sklepie:

– O, jaka śliczna dziewczynka, masz braciszka? Nie? Siostrzyczkę?

– Nie – odpowiadam jako dubbing naszej jeszcze niemej Poli Negri.

Nie, nie wyrobiłabym znowu – od plemnika do jajnika, nieprzespane od kolki noce. Poród, przy całym krwawym romantyzmie tej chwili, był masakrą-wpadnięciem pod wielotonowy transporter natury. Co parę minut skurcz – ciężarowa w przód, chwila odpoczynku i ciężarowa wraca, miażdżąc ciało.

Jeżeli kolory są częstotliwością fali, to musi być gdzieś we wszechświecie fala inteligencji, dzięki której ludzie widzą podobnie, mają na chwilę zbieżne poglądy, póki się nie rozmówią i nie rozstroją.

24 IV

Poświąteczne porządki, wyrzucam gazety sprzed kilku lat. Kolorowe pismo wysuwa się na podłogę i otwiera na pomazanej czarno stronie. Zapomniałam o tym „Paris Matchu”, który dostał się w ręce lotniskowego cenzora w Arabii Saudyjskiej. Powykreślał czarnym mazakiem dekolty, kobiece nogi. Ten facet w białym prześcieradle tak starannie obrysował modelkę w bikini, że zrobił z niej negatyw. Nie dokończył zaczerniania wezwany spojrzeniem kolegi. Czule trzymając się za ręce, poszli na przerwę.

Rozglądając się po hali lotniskowej, zobaczyłam Arabki żywcem wykreślone przez cenzurę z życia – zakutane w czerń od stóp do głów, z erotyczną szparą na oczy.

Obowiązkowe badania; bilans dwulatka. Doktor oszacowany dorosłym spojrzeniem Poli i opluty przez nią w samoobronie wydał diagnozę: Niejednoznaczna. Wygląda na dużo starszą, ale emocjonalnie dwulatek.

Mając dziecko, człowiek staje się trochę rośliną (nie dlatego, że na nic czasu i tylko wegetacja). Nie umiera, ale obumiera, zostawiając po sobie latorośl.

25 IV

– Chyba do ciebie, mówią, że są od markizy

– Piotr odsłuchał domofon i dyskretnie się usuwa – nie znosi hierarchii i kpi z rojalistów.

– Coś ty, na balkon zamówiłam roletę.

Mieszkamy w akwarium wystawionym na południe. Nie da się żyć bez osłony przeciwfotonowej, dawniej – pod spódnicą markizy.

Redakcyjne zaproszenie na przegryzkę do „Sheratona”. Zamawiam sushi. Dostaję niezjadliwy ryż w glonach. Przesłodzili ocet albo upichcili z łososia deser.

– Kiedy masz na coś ochotę, wpadasz w amok i nie zwracasz uwagi, gdzie i co – współczuje Piotr.

– Tu jest chińska, nie japońska knajpa, czego się spodziewać?

Zmowy ludzkiej chcę, nie umowy, bo nie działa. Zmowy polegającej na średniowiecznym łotrzykowskim rysowaniu znaków po ścianach domów. Dla niewtajemniczonego bazgroł, dla smakosza wiadomość: „Nie jedz tutaj! Drogo!”, albo: „Wyśmienicie!”

Nie wierzę przewodnikom. W Pascalu napisali o „Białej Róży” z Białej Podlaskiej: najlepsza chińska knajpa w Europie Środkowej. Ironicznie. Ja realnie z Białegostoku jechałam ileś kilometrów zobaczyć, a na miejscu remiza w stylu gierkowsko-kitajsko-wiejskim.

Patrząc na rubinowe paznokcie sprzątaczki w naszym bloku, zamarzyłam, żeby rosły jej zamiast pazurów szlachetne kamienie. Obcinałaby skrawki i z nich żyła.

Teraz tak robią, podstępem: najpierw w Trójce anegdota Magdy Jethon, a potem z zaskoczenia Muniek zaprasza na spotkanie z sobą w sobotę.

Mój samochód, moja dźwiękoszczelna klatka. Mogę wyć, krzyczeć, wypluć z siebie skrzep milczenia.

26 IV

„Życie jest formą istnienia ciałka. Czasem z wózeczka coś cicho załka” – taką piosenką można by zaczynać dzień, gdybyśmy występowali w rodzinnym musicalu.

Markiza furkocze już nam nad głowami falbanką. Układam pod kolor kafelki. Półtorej godziny i gotowe. To jest tak proste i przyjemne, zakrywanie betonu kolorowym szkliwem. Na Nowym Mieście jest dom wyłożony szmaragdową, grubą glazurą. Zakleić kafelkami resztę Warszawy! Te szare barykady brzydoty pokryć mozaiką barw. Niedrogie i dziecięco łatwe.

Całodzienne nasiady Komisji Śledczej są telenowelą dla zapracowanych gospodyń. Do południa gotuję i słucham, zerkając na udowadniających swoją niewinność. Tak sobie wyobrażam serial brazylijski. Niemczycki, postawny, ciemnowłosy, pasuje do obsady Carlosów, don Juanów. Już podobno dostaje listy od wielbicielek.

Przed laty w Paryżu na zlecenie jednej z gazet dochodziłam prawdy o Solorzu, właścicielu nowej stacji Polsat: ile miał paszportów, na czym się dorobił. Teraz jest finał tej historii i afera Rywina – Solorz chce sprzedać swoją telewizję, więc jest zadziwiająco normalny. Nawet w tym, że stworzył telewizję na swój obraz i podobieństwo. Klejąc pierogi, widzę w telewizorze: dawni prostacy wychodzą na prostych, uczciwych ludzi. Nie żeby urośli, to elita zmalała, zrobiła im cokół z własnego gówna.