Изменить стиль страницы

14 V

Czemu nikt nie zrobił filmu o Thomasie Mertonie? Jego żarliwość, przyjaźnie listowne z Pasternakiem, Miłoszem. Niespełniony romans z młodą pielęgniarką zajmującą się nim w chorobie. Najpierw odganiał ją od swojego łóżka, potem o niej marzył. Zagadkowa śmierć w tajlandzkim hotelu. To wszystko przytrafiło się trapiście, ślubującemu żywot pustelnika.

15 V

Przyniosłam z W.A.B. książkę Horubały karciarz. Czytam życiorys autora: Rocznik 60, po studiach załapał się do telewizji i razem z ekipą pampersów tworzył ją na swój obraz według cudzych wymagań: żarliwy katolik, prawicowiec. Zmieniła się władza, więc pampersów wyrzucono. Zaczął wtedy patrzeć krytycznie na kolegów i siebie. Gdyby nie polityka wysadzająca ich czasowo z siodła, nie zastanawiałby się nad sobą. Kariera byłaby usprawiedliwieniem i samopotwierdzeniem wyborów. Ale przytrafiła się katastrofa i czarne skrzynki wydobyte z sumień zaczęły gadać.

Horubała mógłby zatytułować swoją książkę Cierpienia młodego katolika, oczywiście każde z tych słów w cudzysłowie. Wynika z niej, że pampersi spracowani w telewizji naśladowali to, czym żyli: seriale. Dlatego Farciarz jest pierwszym odcinkiem o wiele lepszej książki Siła odpychania naczelnego ideologa pampersów Michalskiego (mojego byłego, katolickiego męża sprzed lat). Farciarz kończy się w momencie, gdy fałszywy prorok (Michalski), głoszący wartości ultrachrześcijańskie, zostawia rodzinę. W swojej wersji książkowej Michalski tworzy z bohatera intelektualisty własne alter ego, pomijając jeden szczegół: ani słowa o porzuconej dla kochanki żonie z małym dzieckiem. Jego dramat pozbawiony kontekstu katolickiego jest o wiele uboższy, okrojony do wirtuozerskich dywagacji polityczno-intelektualnych autora. Zmieniając się ze sztandarowego publicysty pampersow w prywatnego pisarza, dokonał pełnej hipokryzji cenzury na swoim życiu. Tylko prawda byłaby ciekawa, ale na taką szczerość żaden z pampersow się jeszcze nie zdobył. Ciekawe, czy kiedykolwiek będzie ich na nią stać. Na razie są pokoleniem fałszerzy i hipokrytów. Straconym pokoleniem dla siebie samych. Zamiast prawdy wolą kościelny tryptyk, którym można manipulować: tu gwoździkiem podeprzeć prawe skrzydło, tam zabić lewe, a wierzący (w ich intratne i nagłe nawrócenie) niech klękają pośrodku, gdzie największy obraz autokreacji. Ciekawe, na co opłaca się teraz nawrócić, żeby mieć farta?

Siedzę na dachu Galerii. Pusty parking, zostawiam sobie otwarte drzwi wozu i wyżeram sushi. Kwadrans ciszy, sam na sam z surową rybą i glonami. W ustach ocean, naprzeciw statek – najbardziej absurdalny budynek na Mazowszu, w kształcie błękitnego transatlantyka. „Titanic”, który zatonął w Warszawie. Przyczłapuje kobieta z ciążą sięgającą po szyję. Gdyby faceci musieli to znosić, dziewięć miesięcy skróciliby do dwóch. Wtedy bylibyśmy na poziomie orangutana, co i tak zaspokoiłoby ich wszystkie potrzeby. Czyżby dla dobra ludzkości ciąża powinna trwać cztery lata?

16 V

Jeśli to prawda, że Najsztuba, naczelnego „Przekroju”, ściga wynajęty morderca, to spełniłaby się publicznie zasada tao: nadmiar rodzi brak. Być może żaden maniak nie wpadłby na pomysł, by go dopaść, gdyby nie nachalna reklama. Pieniacz pokrzywdzony przez Najsztuba wtrącaniem się w jego rodzinne sprawy dałby sobie spokój, ale rozwścieczyła go jawna kpina i nagłe osaczenie. Co włączył TV, radio, wyszedł na ulicę – wrednie uśmiechnięta twarz, o której próbował godnie zapomnieć. Nie wytrzymał i postanowił ją wymazać z billboardów i spośród żywych. Bo Najsztub, póki żyw, będzie wyłaził zewsząd, taka karma.

Nasze osiedle jest typową wylęgarnią dzieci. Mieszkają tu albo single, które lada moment się sparują, albo młode małżeństwa zachodzące w ciążę i kredyt. Dziewczyny są ode mnie o dziesięciolecie młodsze, o tych kilka najważniejszych lat wrażliwsze. Pomiędzy dzieckiem a pracą. Te niewracające do roboty, bo jej nie ma, czują się skazane na macierzyństwo. Te pracujące są rozdarte między domem a przymusowymi robotami w nocy, weekendami i delegacjami. Pochlipują po korytarzach wkurwione na szefów, rozżalone na mężów. Podaję im jednorazówki na otarcie łez i czuję się w obowiązku (ni to starsza siostra, ni to macocha) coś powiedzieć: Słynny wybór między karierą a macierzyństwem to wymysł bezdzietnych redaktorek pism kobiecych i chyba gwiazd Hollywoodu. Kto tu mówi o karierze? Pracuje się, żeby przeżyć kredyt. Zrobienie kariery, do której wszyscy cię namawiają, tak jak kiedyś rodzina zgromadzona wokół twego nocniczka: „No zrób, zrób wreszcie, kochanie” jest czasową mantrą i też nie gwarantuje szczęścia.

17 V

Mój mózg jest już zmęczony własnymi koszmarami do tego stopnia, że nie chce mu się wymyślać dekoracji. Straszy sam siebie we śnie pustymi pomieszczeniami. Co jeszcze bardziej przygnębia – będąc tak leniwym, nie wyzwala się rano z nocnych majaków. Więc byle się obudzić i uciekamy z tego zwaśnionego domu. Jedziemy do Kazimierza. Koniec reżimu zaczynającego się od 7.00 pobudką, 10.00 – spacer, 12.00-15.00-spanie, 16.00 obiad, 17.00-19.00-spacer. Zasypianie.

– Córka wodza Indian po wizycie misjonarzy – kpi Piotr z fryzury Poli uwięzionej w samochodowym foteliku.

Nie da się inaczej spiąć jej włosów. Każdy kosmyk innej długości, ale zawsze celujący w oczy. Żeby je przyfasonować, trzeba do każdego włosa osobnej spinki.

Na widok kazimierskich wąwozów Pola nauczyła się nowego słowa: Dalej! Biegniemy truchtem za nią.

W końcu to nadaktywni zdobyli Zachód, idąc ciągle dalej, dalej z Afryki, przetuptali Azję po Amerykę i wyszli kilkadziesiąt tysięcy lat temu na Europejczyków.

Przebiegamy cmentarz. Groby nie różnią się od tutejszych domów z białego kamienia i czerwonej dachówki. Na pomniku żołnierzy AK poległych w 1946 tabliczka z podziękowaniami dla bohaterów. Gdyby w chwili śmierci zobaczyli przyszłość, nie zrozumieliby, w jaki sposób po pół wieku Polska rządzona przez tę samą partię (pod inną nazwą), przez którą zginęli, jest niepodległa i łączy się z Europą. Wniosek chyba taki, że Sybilla i inne wyrocznie mówią zagadkami, bo przyszłość można tylko zgadnąć, a nie wytłumaczyć.

Zakwaterowaliśmy się u Góreckich na Krakowskiej. Wieczorem po drugiej stronie ulicy herbata „U Dziwisza”. Pola włazi do fontanny, nie topi się, więc nie zwracamy uwagi. Daje o sobie znać kamieniami. Gdy zaczynają lecieć głazy, ukierunkowujemy ją na mur. Już od dawna wybieramy miejsca odludne, „bezpieczne” ze względu na nią, jej wolność. Siedząca obok matka przytula swojego bobasa i wzdycha z ulgą:

– On nie jest tak energiczny.

Zamawiamy herbaciany hit, podawany tylko tutaj: „Rosyjską karawanę” o zapachu wędzonych śliwek. Nieporęcznie trzymać filiżankę w palcach, na dystans. O wiele łatwiej objąć całą dłonią, przytulić do ust i całować łykami. Herbatę o podwójnym smaku, z podtekstem.

Radiesteci widzą wokół Kazimierza aurę indygo, od wapienia. Dzięki niej zatrzymała się tu kiedyś zaraza (na pamiątkę cudu – trzy krzyże na wzgórzu). Mistyczne promieniowanie wspomaga dusze artystów, zwykli śmiertelnicy nie wyrabiają i piją na umór.

18 V

Budzi nas okrzyk: „Pola ja!” Samo „Pola” odmieniane, używane przez innych jest zbyt publiczne. Dziecko dokłada do tego fundament tożsamości: „Ja”.

Jedziemy do Kozłówki, między Kazimierzem a Nałęczowem polska Toskania – łagodność wzgórz i kłęby zieleni. Pałac Zamoyskich przebiegliśmy byle do wyjścia. Jeśli ma się ochotę chodzić po ścianach, to znaczy, że coś nie tak z proporcjami komnat.

W kozłowskim muzeum socrealizmu z głośników lecą przemówienia partyjnych kacyków, stare kroniki. Posągi Stalina i kolosalni robotnicy. Przechodząc między nimi, wiem, że udało mi się uciec przed katastrofą, musnęły mnie tylko odłamki tych rzeźb o subtelności odpadów z kamieniołomów. Pytam pilnującej, czy nie ma nocnych koszmarów.

– Nie, przyzwyczaiłam się.

Nam za komuny też się już nie śniło, przecież na jawie było to samo.

W Nałęczowie, pod piwiarnią dwóch miejscowych przeszło od bełkotu do słowoczynów, skoro są rękoczyny.

Lepszym hymnem Europy niż butna Oda do radości śpiewana w różnych językach byłaby włoska piosenka (więc prawie po łacinie): Volare, o ooo! Cantare, ooooo! Naprawdę uskrzydlająco radosna, bez obowiązku radości.

Wracamy do Warszawy, zaliczając znowu Kazimierz. Przy rynku gapią się zacni turyści. Przyjechali napawać się artystyczną atmosferą i malarzami. Trafili na nas: długowłosy Piotr pcha wózek, ja siwa, warkocz do pasa, dziecko brudne, szczęśliwe i robi miny, tarzając się w piasku. Wernisaż rodzinny.

Za tydzień będą piwonie, już pojawiły się irysy – regionalne orchidee. Allegro bzów przy drodze, puzony tulipanów w ogrodach i z okien pomruki surfinii.

Wjazd do Warszawy, jakby ktoś zakleił za nami odbyt betonem.

19V

Obrazy Bogackiej, nagusy w najbardziej intymno-fizjologicznych sytuacjach i ona sama twierdząca, że sztuka nie ma płci. Zgoda, ale ma genitalia pędzlowane także przez nią.

Jeden z przeraźliwszych dźwięków: drrr telefonu, gdy do kogoś dzwonię. To drrr – szperające po cudzym mieszkaniu albo ślizgające się po woskowinie czyjegoś ucha.

Zaczęło się od piosenki Formacji Nieżywych Schabuff: Dat nam wiersze Julka Tuwima, dał papierosy i Swojego Syna.

–  Wiesz co, w tym jest więcej pobożności niż w całych pampersach – przypomniały mi się ich autobiograficzne książki.

– To psychopatologia, gra w chowanego z autorytarnym ojcem i hurrakatolicyzm te całe pampersy – Piotr zaczął ze swojej działki.

– Gdzieee, tylu miałoby identycznego tatusia? To co innego. Oni jednym pchnięciem palca rozwalili komunę. Nie ci z NZS-u, tamci byli już wtedy starzy, po studiach. Niewiele było trzeba do zniszczenia Peerelu, fundament naruszyła „Solidarność”, resztę zmiany w Rosji. Wystarczyło huknąć z siłą trąb Jerycha, żeby rozpadły się mury i kraty. Pampersi weszli w nowe pewni, że trąba ideologii, którą wymachiwali, daje władzę. Tyle lat drażnieni propagandą komunistyczną jak prądem, gdy dorwali się do telewizji, sami przystawili elektrodę reszcie społeczeństwa przyssanego do telewizorów. Nagrodę dostawało się za naciśnięcie dźwigni z napisem „Katolicyzm” i „Wartości”. Szybko to skumali. Przecież najtrafniejszą myślą ich ideologa było stwierdzenie:.Jakie pokolenie? Byliśmy jak szczury, które się rozbiegły po eksperymencie”.