– Jak myślisz mistrzu, co z tego wyjdzie? – Uczennica popatrzyła na niego zaciekawiona.
– To będzie kura wielkości krowy – powiedział z dumą. – Zaczątek wielkiego stada… Krzyżujemy stwora żyjącego w dalekiej Afryce z naszym ptakiem. Potomstwo przejmie od strusia wielkość, a od kur zdolność życia w naszym klimacie.
– A jeśli weźmie inne cechy? – zaciekawiła się. – Wyrośnie malutkie, złośliwe, z gołymi nogami i niezdolne do przetrwania zimowych mrozów?
– Gdyby wszyscy myśleli tak asekurancko jak ty, w nauce nie byłoby żadnego postępu – zgromił ją. -Wierzę, że ptak, którego wyhodujemy, będzie wielki i wspaniały, a eksperyment ten przyniesie ludziom szczęście i pożytek. Napełni brzuchy głodnym, a zmarzniętym przyda pierza na poduchy.
– Takie bydlę to i zeżre dużo. – Pokręciła głową z powątpiewaniem. – Żebyśmy tylko jakiego potwora z tego nie wyhodowali – zaniepokoiła się nagle.
– Nawet jeśli… – Uśmiechnął się. – Jesteśmy w Krakowie, tu każde dziecko wie, jak zgładzić smoka.
– A jeśli ten smok nie będzie jadał owiec? Mistrz zamyślił się głęboko.
– To mu podsypiemy woreczek zatrutego ziarna. – Wpadł na rozwiązanie bez większego trudu.
Ucisk na mózg był bardzo delikatny. Wróg ciągle tam jest. Nie zorientował się, że cała ta heca z jajkami nigdy nie miała miejsca… Nie odróżnia wspomnień prawdziwych od fałszywych. Zatem można spróbować zrobić go w balona.
Myśli podryfowały. Stanisława z jajkiem w ręce. A teraz stoi koło wagi. Mistrz skoncentrował się. Wydaje jej polecenia, ona odmierza, odważa, tłucze, miesza i uciera. Ściąga z regału kolejne słoje. Na wszelki wypadek na każdym z nich widnieje napis, co mieści się wewnątrz…
Łowca Myśli odłożył wieczne pióro na blat. Wstał z fotela i zdmuchnął świece, przerywając krąg.
– Udało się – powiedział, z ogromnym trudem hamując podniecenie. – Mam zapis całego procesu.
– Jak to? Za pierwszym razem? – Zdumiony Wilk popatrzył na kamrata. – Nieprawdopodobne… Chylę czoła przed twoimi wspaniałymi umiejętnościami.
– Za drugim podejściem – sprostował telepata. – Ale mamy formułę. A teraz wezwij, proszę, naszych pozostałych braci. Pora na zabawę w laboratorium.
– A co z Alchemikiem? Do piachu? – Przywódca Bractwa spojrzał na podłogę i przeładował pistolet.
– To zawsze zdążymy. – Telepata powstrzymał go gestem. – Najpierw trzeba sprawdzić, jakie jeszcze sekrety ukrywa… Tynktura to niewątpliwie jego największe dokonanie, ale znał ją już w siedemnastym wieku. Kto wie, co odkrył przez kolejne stulecia?
– Niepokoi mnie – mruknął Wilk. – Od kiedy zaczęliśmy z nim walczyć, bez przerwy padają trupy. Ten człowiek to demon zniszczenia. Jest w rękach Bractwa od trzech dni i już zabił jednego z nas. A wcześniej, poszli po niego dwa razy. Za pierwszym wyszli żywi. Za drugim nie wrócił nikt…
– Byli po prostu za słabi – stwierdził myśliwy. – Nie jest łatwo pokonać istotę, której doświadczenie liczy się w stuleciach. A już zwłaszcza trudno dokonać tego bronią, którą on włada lepiej. Mówiłem, gaz obezwładniający, strzelba z lotkami usypiającymi, to nie, musieli się upierać przy tradycji.
– Za drugim razem wzięli nowoczesną i poszli do piachu… – zaoponował Wilk. – Póki walczyli honorowo, darował im życie. Mimo wszystko, wydaje mu się, że w jakiś sposób złamaliśmy reguły gry. Więc on też je łamie. A przy okazji łamie nam karki.
– Capnęliśmy go niehonorowo, ale za to skutecznie. – Łowca Myśli uśmiechnął się. – A gdyby bracia od początku posłuchali mojej rady, żyliby do tej pory. Ale spokojnie, jest unieruchomiony, a do tego ranny i bardzo osłabiony. Już nam nie zagrozi.
– Wiem, ale nie mogę się otrząsnąć z dojmującego przeczucia zagłady – skrzywił się przywódca. – Czuję wręcz, że coś knuje i jeśli tylko będzie miał okazję, poprzegryza nam gardła.
– Zatem wystarczy nie dawać mu okazji. Pilnować się, ubezpieczać wzajemnie, unikać bezpośrednich kontaktów. I nie bać się. To tylko człowiek.
– Może masz rację. Ale naprawdę spokojnie będę mógł zasnąć dopiero, gdy jego ścierwo spocznie na wieki w wapnie.
Czekali w laboratorium. Kolejni zakapturzeni bracia meldowali się na miejscu i zasiadali na krzesłach. Wilk przeliczył ich wzrokiem i zagryzł wargi. Wiele siedzisk było pustych.
– Zostało nas niewielu – powiedział poważnie.
– Po co nas wezwałeś? – zapytał jeden, wsparty na kuli.
– Jesteśmy u celu – odezwał się Łowca Myśli. – Umysł Alchemika został spenetrowany. Dysponujemy przepisem, który umożliwi nam wyprodukowanie kamienia filozoficznego.
Mężczyźni popatrzyli po sobie zaskoczeni.
– Udało się?
– Tak. Oto przepis. – Telepata pokazał kartkę. – Niech brat laborant przystąpi do wielkiego dzieła…
Siedzieli w milczeniu, skupieni. Śledzili z uwagą każdy ruch technika. Kwas azotowy, kwas siarkowy, kilka gramów sproszkowanego miałko złota, dziesiątki innych składników… Wreszcie wszystko było gotowe. Laborant wlał mieszaninę do jaja filozoficznego i ostrożnie umieścił je w rozpalonym atanorze.
– Bracia! – Wilk przerwał milczenie. – Jesteśmy u progu chwili, na którą nasi poprzednicy czekali od pięciuset lat… Przez pół tysiąclecia walczyli o to, by wydrzeć alchemikom ich sekret. Dziś mamy w swoich rękach moc przemiany metali i będziemy żyć wiecznie, podczas gdy wrogowie sczezną…
– Ekstra – mruknął kulawy. – Ale może najpierw zobaczmy, co nam z tego wyszło?
– Za godzinę – wyjaśnił Łowca Myśli. – Tyle potrwa przemiana.
Wreszcie mogli rozbić jajo. W wypełniającym je gorącym szlamie tkwiły jakieś czerwonawe grudki.
– Jak się tego używa? – Laborant popatrzył na telepatę.
– Trzeba utrzeć na proszek. Po łyżeczce na osobę, popić wodą. Jedna dawka na pięćdziesiąt lat…
Szybko utłukł je w tyglu.
– Cztery dawki – ocenił zawartość. Bracia poderwali się z miejsc.
– Spokój! – zgromił ich Wilk. – Szykuj następną porcję. Trzech pierwszych wylosujemy, reszta dostanie za godzinę.
– Trzech? – warknął kulawy. – A czwarta, oczywiście, dla ciebie?
– Trzech. A czwartą wypróbujemy, trzeba zobaczyć, jak czyste złoto wychodzi w procesie transmutacji.
Rzucili losy. Myśliwy i dwaj bracia łyknęli po łyżeczce pyłu i popili wodą.
– U, gorzkie paskudztwo – splunął jeden z wybrańców. – Ale dla wieczności warto…
Technik stopił ołów w tygielku. Dosypał czwartą porcję proszku i zamieszał.
– No i jak? – Wilk podszedł bliżej i zajrzał mu przez ramię. – Działa czy nie?
– Coś jest nie tak. – Laborant patrzył w srebrzystą powierzchnię cieczy. – Chyba jeszcze poczekać trzeba… Czy pomieszać lepiej, żeby mogła zajść reakcja?
– Może dawka była za mała?
Z tyłu dobiegł dziwny charkot. Odwrócili się jak na komendę. Trzej kandydaci do wiecznego życia wyglądali cokolwiek nienajlepiej. Jeden rzęził, opuchnięty język nie mieścił mu się w ustach. Drugi, leżąc na podłodze, bił powietrze nogami. Telepata, przewieszony przez krzesło, toczył z ust krwawą pianę. Oczy poszły mu w słup. Nie minęły trzy minuty i wszyscy skonali.
– O, kurde – wyszeptał kulawy. – Co to było?