Podwójny błysk prawie go oślepił. Obrzyn z dubeltówki? Wykonał unik, czując, że jest już za późno. Coś zatrzymało go w pół skoku. Zderzył się z niewidzialną przeszkodą, jakby między nimi nagle wyrosła ściana. Huk rozdarł ciszę lochów. W następnym ułamku sekundy mistrz runął ciężko na ceglaną posadzkę. Echo wystrzału długo odbijało się w piwnicznych korytarzach, aż wreszcie ucichło. Sędziwoja pochłonęły ciemność i cisza.
Przytomność odzyskał w jednej chwili. Jeszcze nie otwierał oczu. Co się z nim dzieje? Siedzi przywiązany, a może przykuty do twardego, drewnianego fotela z oparciami pod ręce. Strzelali do niego. Trafili. Gdzie? Ból lewego uda był tak silny, że prawie pozbawił go oddechu. Leciutko napiął mięśnie, analizując doznania. Kość chyba cała, mięso przerobili na siekane kotlety… Czucie w stopie ma, a zatem nerwy rdzeniowe zapewne ocalały. W łydce czuje chłód, a to oznacza, że wiele naczyń krwionośnych uległo zerwaniu. Fatalnie, to poważnie skomplikuje plany ucieczki.
Otworzył oczy. Pomieszczenie przypominało celę, w której wcześniej go więziono. Zasadnicza różnica polegała na tym, że najdłuższa ściana posiadała dużą strzelnicę. W otwór wprawiono okno, szyby oklejono od zewnątrz folią odblaskową. Kiedyś stało tu działo obecnie urządzono – no cóż, to było do przewidzenia – izbę tortur.
Zbadał, na ile się dało, skórzane pasy, którymi go unieruchomiono. Niestety, okazały się nad podziw solidne. Żadnej fuszerki, która umożliwiłaby mu przejście do kontrataku.
Postrzelona noga pulsowała silnie, więc skoncentrował się i zablokował w mózgu obszary odpowiedzialne za odbieranie bólu. Nic się nie da zrobić? Nic. A zatem trzeba się uzbroić w cierpliwość. Wcześniej czy później odczepią go od fotela, by zadać obiecane tortury. Działania większości ludzi cechuje kompletny chaos. Popełniają błędy, wystarczy wyczekać odpowiedniej chwili i wtedy spróbować coś zdziałać.
Mistrz obrzucił wzrokiem ściany. Cęgi, kleszcze, przecinaki, pochodzące chyba ze zlikwidowanej kuźni. Skalpele, noże, piły, trepany, spisane z wyposażenia jakiegoś szpitala. Piły, siekierki i dłuta. Ładny zbiór dawnej broni siecznej i obuchowej. Do tego kneble, pejcze i kajdany, gdyby nie brak różowego futerka, można by pomyśleć, że pochodzą z sex-shopu dla wielbicieli „boskiego markiza" de Sade.
– Imponująca kolekcja – zakpił.
Stojący koło okna zakapturzony typek odwrócił się na pięcie.
– Owszem, ciekawe zbiory – powiedział. – Będziesz miał zresztą okazję zapoznać się bliżej z niektórymi egzemplarzami.
Alchemik wyszczerzył zęby. Tak, to byłoby interesujące. Wziąć takie cęgi i zacisnąć temu palantowi na przykład na…
– Poraniłeś trzech naszych towarzyszy, a jednego zabiłeś – warknął Wilk.
– To oni zaczęli. – Michał wzruszył ramionami. – Gdyby nie włazili bez zaproszenia do mojej celi, cieszyliby się dobrym zdrowiem.
– Bracia chcieli cię natychmiast zgładzić. Tylko mojej interwencji zawdzięczasz, że…
– Wypuść mnie, to w podzięce kupię ci flachę najlepszego koniaku, jaki sprzedają w tym mieście – szydził Sędziwój. – Od czego zaczniemy? – Przesunął wzrokiem po ścianach.
– Czy ty się niczego nie boisz? – Przywódca Bractwa spojrzał na niego zaskoczony.
– Tylko duchów. Macie może jakiegoś na składzie? Jak go skłonicie do współpracy? – Poczucie humoru nie opuszczało go w zasadzie nigdy.
– Czeka cię śmierć wśród najstraszliwszych męczarni. Będziesz nas jeszcze błagał, żebyśmy zechcieli cię wysłuchać… I może nawet się na to zgodzimy. Przegrałeś.
Mistrz ziewnął. Niestety, ręce miał przykute do oparcia stalowymi obejmami, więc gest nie wyglądał dostatecznie obraźliwie.
– To już słyszałem – burknął. – Wiele razy, w czasach, gdy nie było was jeszcze na świecie. Wasz problem polega na tym, że nie wierzycie w Boga – powiedział. – Możecie zniszczyć moje ciało, pozbawić życia ten kawałek mięsa, w którym teraz przebywa moja dusza. Ale człowiek, którego przepełnia ogień prawdziwej wiary nie będzie się przejmował takim drobiazgiem jak zakończenie swojej ziemskiej pielgrzymki.
– Zabijałeś, więc powinieneś wiedzieć, że pójdziesz do piekła – warknął Wilk.
– Na szczęście znam zarówno hebrajski, jak i aramejski. Opieracie się na błędnym przekładzie Biblii. W dziesięciorgu przykazań powiedziano „nie morduj", czyli nie zabijaj bez powodu, skrycie, niehonorowo, dla realizacji własnych, przyziemnych celów. Przez blisko pięćset lat, jakie dane było mi przeżyć, nie zamordowałem nikogo, choć często niosłem śmierć tym, którzy na to zasłużyli.
– Cóż za głęboka filozofia – prychnął wróg.
– Prosta jak konstrukcja cepa… Ale życie jest w ogóle proste, to ludzie sami je sobie komplikują.
– Dogadajmy się. Przekaż nam sekret tynktury, a uwolnimy cię i możemy obiecać, że więcej się nie spotkamy.
– Za późno. Złamaliście piąte przykazanie. I to wielokrotnie. Jesteście bandą morderców i musicie zostać wyeliminowani. – W oczach Alchemika błysnęła stal. – Może mi nie uda się tego dokonać, ale wcześniej czy później ktoś was powstrzyma.
– Może i jesteśmy bandą morderców. Ale nie zabijamy bez powodu…
– Potrzebujecie krwi, by robić złoto – uzupełnił Sędziwój. – Poświęcacie cudze istnienia dla swoich celów.
– Nigdy nie czułeś, że jesteś kimś lepszym, a życie innych ludzi stanowi w twoim ręku tylko tworzywo, z którego można uczynić coś wielkiego?
– Rozczaruję cię, jeśli powiem, że nie? Swoją drogą, gdy walczyłem po raz pierwszy z waszymi poprzednikami, było jakby ciekawiej. Poza prozaicznym robieniem złota z, jak to określiłeś, tworzywa ludzkiego, przeprowadzali masę odrażających eksperymentów pseudomagicznych.
– A kto ci powiedział, że już nie zajmujemy się czarną magią? – W oczach prześladowcy błysnęły dziwne iskierki.
Sędziwój po raz pierwszy od chwili uwięzienia stracił pewność siebie. Te dziwne myśli obsesyjnie krążące wokół tajemnicy kamienia filozoficznego. Czyżby ich czary naprawdę działały?
– Spokojnie. – Kaptur skrywał twarz, ale ton głosu wskazywał, że oblicze Wilka przyozdabia jadowity uśmieszek. – Wkrótce na własnej skórze zapoznasz się z naszymi sekretami.
Pomieszczenie było ładne i przestronne. Duże okno wychodziło na kanał. Na ścianach wisiało kilka stalorytów. Trzy stare fotele kryte skórą, zabytkowe biurko, w kącie stół kreślarski i jakiś szkic przypięty do blatu.
– Chcieli się panowie ze mną zobaczyć – Lars Riedel zaprosił ich, by usiedli. – Mogę panom poświęcić godzinkę. O co chodzi?
Mówił dobrze po niemiecku.
– No cóż – powiedział Arminius. – Nasza profesja jest dość specyficzna. Zajmujemy się generalnie eliminacją pewnych endemicznych istot rozumnych, wykorzystujących dla podtrzymania swego istnienia nie zwykłą fizjologię, ale bionekrozę.
– Wampirów i innych temu podobnych – dodał Laszlo, choć nie było to chyba potrzebne.
– Rozumiem. – Architekt w żaden sposób nie okazał zdziwienia. – Zapewne jestem na waszej liście do odstrzału? – W jego oczach nie pojawił się najlżejszy cień niepokoju.
– W zasadzie tak – rzekł stary łowca. – Problem w tym, że nie bardzo nam się to składa do kupy. A żeby kogoś zabić, wolelibyśmy wcześniej zdobyć pewność, że trzeba.
– Widzę, że są panowie profesjonalistami. – Riedel z uznaniem skłonił głowę. – Nie tak jak zwykle. Nie uwierzycie, jakich wariatów do tej pory spotykałem.
– Rzuci pan okiem na nasze materiały? – zagadnął Laszlo. – Tak chyba łatwiej będzie nam rozmawiać.
– Z przyjemnością.
Młody otworzył neseser i wyłożył na stół kilkanaście odbitek.
– Na wszystkich tych budynkach widnieje pański gmerk, staroegipski znak wyobrażający filar dżed – powiedział Arminius.
– A jak doszliście, że to nie przypadek?
– Mieliśmy takie założenie i szukaliśmy potwierdzenia teorii. Zanalizowaliśmy pański charakter pisma. – Stary przyrodnik położył obok fotografii kartę z wydrukiem. – Oczywiście, krój liter zmienia się z epoki na epokę, ale sposób stawiania kresek czy łączenia poszczególnych znaków…
– Rozumiem.
– Dokonaliśmy też analizy wymiarów trzydziestu wzniesionych przez pana budowli. We wszystkich stosuje pan proporcje oparte na egipskich i arabskich kwadratach magicznych oraz średniowiecznych zasadach tajemnej sztuki murarskiej – dodał młody.
– Chylę czoła – powiedział poważnie Riedel. – I muszę przyznać, że jestem głęboko zdumiony. Minęło wiele stuleci, ale nikt nigdy nie przeprowadził tak dogłębnej analizy moich dokonań. Nie sądziłem, iż ktoś na to wpadnie. Zwłaszcza że chyba żaden z panów nie jest z zawodu budowniczym?
– Żaden. – Laszlo pokręcił głową. – Czyli nasze podejrzenia są słuszne?
– Owszem. Ja wzniosłem to wszystko. – Wzruszył ramionami. – A także szereg innych konstrukcji, których albo nie odnaleźliście, albo które się nie zachowały. Jestem naczelnym architektem ludzkości od przeszło czterech tysięcy lat.
– O, cholera! – Laszlo automatycznym ruchem wyjął z torby samopał i odciągnął kurek.
Arminius uspokoił go jednym gestem. Wyłożył kilkanaście kolejnych odbitek. Portrety. Wszystkie, jakie udało im się odnaleźć.
– Pańska twarz się zmienia – powiedział. – Przyzwyczajenia nie, charakter pisma też nie, ale…
– Oczywiście – uśmiechnął się Architekt. – Tym bardziej jestem pełen podziwu, że zdołaliście mnie wyśledzić i zlokalizować. I szczerze powiedziawszy, najbardziej zaskakujące jest to, że zidentyfikowawszy, zdecydowaliście się przyjść i wyjaśniać wątpliwości, zamiast strzelić mi w plecy zza węgła… Choć, jak widzę, rozważaliście i taką ewentualność. – Musnął oskarżycielskim spojrzeniem spluwę leżącą na kolanach chłopaka.
– Zawsze staramy się o zachowanie naukowych podstaw działania. Gromadzimy wiedzę, która przyda się naszym następcom – wyjaśnił Laszlo z godnością. – Tradycja łowców podupada, a ktoś powinien bronić ludzkości przed istotami takimi jak pan.
– Nie za dużo ode mnie żądacie? Chcecie, żebym wyjaśnił, co jest grane, bo dzięki temu łatwiej będzie wam dopaść następnych?