Изменить стиль страницы

Rozdział 7

Katarzyna zaparkowała przy osiedlowej uliczce. Wysiadła z samochodu i zatrzasnęła drzwiczki. Torba z bronią przyjemnie zaciążyła jej na ramieniu. Przeszła przez boisko i łąkę. Minęła wąski pas zagajnika, przedarła się przez resztki po nieużywanej bocznicy kolejowej. Tu, koło płotu opuszczonej fabryki, rozciągały się kilkuhektarowe nieużytki. Wybrała spory pagórek gruzu, będzie służył jako kulochwyt. Rozstawiła sobie tarcze. Najpierw wywaliła dwa magazynki z beretty. Dobry dzień. No, teraz pora na grubszy kaliber.

Nabiła krócicę Alchemika, przybitka, kula, przybitka, dobiła stemplem. Sprawdziła, czy krzemienna skałka tkwi dobrze na miejscu. Złapała broń tak, jak pokazała jej Monika, i pociągnęła za spust. Huknęło zdrowo. No to trzeba zobaczyć, jakie są prawdziwe możliwości tej pukawki. Na kilku cegłach postawiła kupiony od rzeźnika świński łeb. Przyłożyła się i rąbnęła.

Broń mistrza była niezwykle celna. Trafiła precyzyjnie między oczy. Głowa wieprza, koziołkując, poleciała w tył. Katarzyna podeszła i zimno, spokojnie obejrzała skutki trafienia. Z przodu świńska czaszka jest mniej więcej trzykrotnie grubsza niż ludzka. Kula przeszła przez kość jak przez masło, grzybkowała w mózgu i wyrwała z tyłu praktycznie całą potylicę.

Skorzystała, że przyjaciółki nie usłyszą jej wypowiedzi:

– Urwie jaja przy samej szyi – mruknęła radośnie.

Wskoczyła do samochodu i wróciła na kwaterę. Zanim postrzela do członków Bractwa, musi ich odnaleźć. Bez reszty zagrzebała się w sieci. Internet to miliony danych. Jeśli się wie, jak je odnaleźć, można zdobyć naprawdę dużo informacji. Problem w tym, że na razie to, co zdobyła, to sieczka, która nie układa się w żadną sensowną całość. Alchemika porwano skradzionym samochodem. Pojazd odpowiadający z grubsza tym parametrom wychwyciły dwie kamery monitorujące ruch uliczny. Jechał wzdłuż Plant, minął zjazd w ulicę Lubicz i tu trop się urywa. O ile, oczywiście, to ten.

Bractwo pozbyło się swojej siedziby. Tylko czy aby na pewno się pozbyło? Parcelę sprzedała Agencja Mienia Wojskowego. Może po prostu, grzebiąc w ewidencji, trafili na dane o atrakcyjnej działce w centrum miasta i postanowili natychmiast ją spieniężyć? Próbowała ustalić, kto podjął decyzję, ale zabrakło potrzebnych informacji. Ziemię i budynek nabyła hurtownia owoców cytrusowych stanowiąca część dużej, zagranicznej grupy kapitałowej.

Tożsamości członków Bractwa, którzy zginęli wtedy w podwórzu, nie zdołała ustalić. Może udałoby się czegoś dowiedzieć, sprawdzając numery rejestracyjne samochodów, którymi przyjechali na „akcję"? Tylko skąd je wytrzasnąć? Policja zapewne je zabezpieczyła, sprzątając tę jatkę. Nie! Stały zaparkowane przy ulicy, więc trudno było odróżnić je od innych. Ci, którzy przeżyli, zabrali je zapewne potem. Czy mieli kluczyki? Niekoniecznie. Pogotowie zamkowe? A może…? Co się dzieje, jeśli samochód długo stoi w jednym miejscu?

Wywołała plan stref płatnego parkowania. Bingo! Parę samochodów, nawet jeśli „bracia" wykupili bilety, to po godzinie lub kilku ich ważność się skończyła. Przyjechała straż miejska, założyła blokady, a skoro to nie pomogło, zwiozła je na parking.

Godzinę później znalazła, co trzeba.

Tydzień po strzelaninie strażnicy odholowali cztery samochody. Zanotowała numery rejestracyjne. Nazwisk właścicieli nie udało jej się jednak ustalić. Utajnione z uwagi na dobro śledztwa. Sygnatura akt? Odpaliła kolejny program. No i ładnie… Było śledztwo i zostało umorzone. Bractwo Drugiej Drogi musi być bardzo wysoko kryte. Mają kogoś w komendzie wojewódzkiej? A może jeszcze wyżej. Hmmm… Prowadzący dochodzenie nadkomisarz pewnie się wściekł. Odnaleźć go i pogadać?

Wyszukała adres parkingu policji. Może te cztery pojazdy jeszcze tam stoją? Przeciągnęła się, odchylając na oparciu krzesła. Trzeba się będzie przejść…

Parking nie wyglądał specjalnie okazale. Siatka, drut kolczasty i kilkadziesiąt pojazdów. Trafiły tu w różny sposób. Część stanowi dowody w sprawach karnych. Inne zostały skonfiskowane, ale z jakichś przyczyn nie mogły trafić na licytację. Wspinając się na palce dla lepszego widoku, zlustrowała plac.

Mercedesy stojące na kapciach, korozja odsądza lakier karoserii, zapewne skonfiskowano je cinkciarzom i badylarzom jeszcze „za komuny". Ogromna kolekcja aut w różnym stadium rozbicia. I wreszcie bingo! Trzy pojazdy o numerach rejestracyjnych zgodnych z tym, co ustaliła. Minęła szlaban i kolczatkę i weszła do kantorka strażników.

– Centralne Biuro Śledcze. – Okazała legitymację.

– Aha. – Stary wartownik o poczciwym wyglądzie odłożył kanapkę. – Czym mogę służyć?

– Kontrolujemy sprawę… – Tu podała numer akt. – Macie trzy samochody, które były z nią związane.

– Yhym… – Zaczął kartkować opasłe tomiszcze. – Ma pani numery rejestracyjne?

– Tak. – Podała mu kartkę.

– Trzy ciągle u nas stoją, a ten czwarty, jak się okazało, to przez przypadek odholowali. Właściciel go zabrał. Chce pani zobaczyć je w środku?

– Chyba nie ma po co… – Zawahała się na chwilę. Z pewnością policyjni technicy wyczyścili wnętrza, szukając dowodów. – A ten czwarty? Kto go zabrał?

– Renault Kangoo, firma Świntex – odczytał.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się i poszła. Pojechała do mieszkania. Monika już wróciła. Siedziała z naburmuszoną miną.

– Coś się stało? – zaniepokoiła się Katarzyna. – Jakoś nieszczególnie wyglądasz…

– Źle się czuję – wyjaśniła wampirzyca. – Nic takiego – dodała. – Przejdzie.

Katarzyna odpaliła komputer. Firma Świntex, część grupy producenckiej Polkiełbas. Sprawozdania z działalności, wyniki finansowe, oferta… Chyba faktycznie ich samochód znalazł się tam przypadkiem. A może został skradziony przez Bractwo na potrzeby tej akcji?

Do diaska! A jeśli…? Nagła myśl poraziła ją niczym grom. A jeśli to nie przypadek i da się znaleźć powiązania pomiędzy Świnteksem a Herberto?

* * *

– Co to było? – Wilk szarpnął Alchemika za ramię. Mistrz wyrwany ze snu natychmiast doszedł do siebie, ale popatrzył na niego półprzytomnie.

– Co takiego? – zainteresował się.

– Podałeś Łowcy Myśli przepis na jakieś świństwo! Otrułeś i jego, i dwu innych naszych towarzyszy!

– Jak niby miałem kogoś otruć, skoro siedzę tutaj? -zakpił Michał. – A swoją drogą, kto to jest Łowca Myśli?

– Nie zgrywaj się, bo gorzko pożałujesz! – syknął przywódca Bractwa.

– A jak się nie będę zgrywał, to oczywiście przeprosicie mnie i wypuścicie. Ten wasz telepata był całkiem niezły. – Więzień cmoknął z uznaniem. – Tylko dlaczego nie powiedział od razu, że potrzebuje przepisu na tynkturę? Wlazł mi do głowy, faktycznie, przypominałem sobie akurat jedno doświadczonko… I co, zżarł to? – zaciekawił się. – I jeszcze kumpli poczęstował. Jakie to szlachetne z jego strony. Bo, szczerze powiedziawszy, sądziłem, że pozabijacie się nawzajem i zostanie tylko jeden…

– Trzech naszych!

– To już mówiłeś. Czemu tylko trzech? Widać coś z proporcjami mi się pomyliło… – Zadumał się. – Tak, cholera. Ale to już tak bywa, gdy się w pamięci oblicza… Nie, u licha. A, już wiem! – W jego oczach błysnęło zrozumienie. – To było czterdzieści dawek śmiertelnych, tylko źle odczytał, ile trzeba zażyć na raz… Ta telepatia to poważne osiągnięcie naukowe, ale jak sądzę, trochę jeszcze niedopracowane. O, i zdaje się wykończyłem wam niechcący jedynego fachowca, który mógłby nad tym popracować. Szkoda, to wielka strata dla ludzkości. – Przybrał sztucznie zbolały wyraz twarzy.

– Ty… – Przywódca Bractwa wyciągnął pistolet i odbezpieczył z trzaskiem.

Przystawił Alchemikowi broń do skroni.

– Strzelaj, strzelaj. Będę cię straszył po nocy. – Mistrza, mimo częściowej porażki planu, nie opuszczał dobry humor. – Tylko pamiętaj, żeby nie dawać odstępu między końcem lufy a skórą. Będziesz mógł zawsze powiedzieć, że popełniłem samobójstwo.

Wilk opuścił spluwę. Spojrzał na zaczerwienione wokół prowizorycznego opatrunku udo Alchemika i uspokoił się.

– Czekaj, niedługo inaczej zaśpiewasz – warknął. W chwili gdy stał już na progu, Sędziwój chrząknął delikatnie. Wróg odwrócił się z nadzieją. -Tak?

– To był arsenian złota – powiedział więzień pogodnie. – Bardzo ciekawy związek chemiczny. Występuje w Polsce w postaci minerałów. Niestety, toksyczny jak piorun…

Drzwi zatrzasnęły się. Teraz dopiero uśmiech spełzł z warg mistrza. Popełnił dwa paskudne błędy. Po pierwsze, podał telepacie złe proporcje. Po drugie… No cóż, użył nie tej trucizny, której trzeba, i za szybko się dranie zorientowali. Trzeba było podsunąć im coś, co działa z równie śmiertelną skutecznością, ale za to powolutku. Żeby przez kilka dni nawet nie podejrzewali, że coś jest nie tak…

Michał przeciągnął się. Rana na nodze bolała coraz bardziej, stan zapalny obejmował kolejne warstwy tkanki. Główny wróg, Łowca Myśli, został wyeliminowany. Ale to nie koniec problemów. Trzeba wykończyć pozostałych. Wypalić pseudoalchemiczną sektę siarką i żelazem. Ich siedzibę zburzyć, zaorać i posypać solą, a w ruiny wbić osikowy kołek… Tak, aby już nigdy więcej się nie odrodzili. Tylko że nadal jest uwięziony, a to poważnie utrudnia wprowadzenie w życie tego błyskotliwego planu.

Trzeba odzyskać swobodę działania. W pierwszej kolejności wyrwać się na wolność. Przywiązali go do krzesła wyjątkowo starannie. Nawet gdyby się wyplątał, niewiele mu to da. Ściany są za grube. Podkopu też nie zrobi. Ze smutkiem musi stwierdzić, że o własnych siłach się stąd nie wydostanie.

Dziewczyny z pewnością wiedzą już, że został porwany. Zapewne przeryły całe miasto. Mistrz poznał możliwości Katarzyny, wie, jak błyskawicznie zdołała kiedyś odnaleźć Monikę. Skoro do tej pory go nie uwolniła, oznacza to, że porywacze zostawili zbyt mało śladów. Oczekiwanie na ratunek nie ma sensu. Zresztą bierność nie leży w naturze Sędziwoja.

Trzeba jakoś się porozumieć ze światem zewnętrznym. Jak tego dokonać? Siedząc wielokrotnie w różnych kazamatach, opanował doskonale specjalny alfabet. Zna obie jego odmiany, tylko że ta umiejętność na nic mu się nie przyda. W sąsiednich celach nie ma nikogo. Co dalej? Można wysłać gryps na zewnątrz. Przeważnie robi się to za pomocą przekupionego strażnika. Można napisać coś widelcem na cynowym talerzu i wyrzucić oknem. Kiedyś, w czasie Rewolucji Francuskiej, siedząc w więzieniu Dyrektoriatu, widział tresowanego szczura, który przenosił wiadomości przyczepione do obroży. Słyszał też o udanych wysyłkach listu przy użyciu zwykłych gołębi.