Tu nie ma okien, szczurów, ba, w celi nie ma nawet myszy, bo co by tu jadły? Nie da się walić w rury, bo nie ma rur. Diabli nadali. Myślmy dalej. Zbudować radio? Gdyby miał choć głupią baterię i kawał miedzianego drutu… A, do licha.
Poddać się? W jego słowniku nie ma takiego pojęcia.
Pozostaje zatem chyba tylko jedno. Telepatia. To znowu rodzi szereg problemów, wydawałoby się, nierozwiązywalnych. Przede wszystkim, nie ma zielonego pojęcia o naturze tych zjawisk. Jak to działa? Mózg jest nadajnikiem i odbiornikiem sygnałów. Arminius był w stanie wyśledzić Monikę, lecz brakowało mu precyzji – wiedział, że jest gdzieś w mieście, ale nie bardzo mógł zlokalizować konkretne miejsce.
Tylko że Monika nie nadawała świadomie żadnych sygnałów. Przyrodnik czuł echo jej myśli – podobnie jak posłany na tamten świat członek Bractwa był w stanie podsłuchać lub podejrzeć myśli Michała. Prawdopodobnie mózg jest nadajnikiem. Emituje jakieś fale niezależnie od woli swojego właściciela. Czy przenikają przez mur? Tak, telepata był w innym pomieszczeniu.
Teraz pytanie najważniejsze. Czy da się je emitować świadomie, tak, aby trafiły do konkretnej, wybranej osoby? Owszem. Myśliwy był w stanie nie tylko wysyłać je świadomie, ale zaopatrzyć w coś w rodzaju klucza dekodującego albo programu do odczytywania treści cudzych wspomnień. Czy echo będzie na tyle precyzyjne, że da się tą drogą przekazać informacje? To trzeba będzie sprawdzić. Jak określić adresata? Nie ma pojęcia. Trzeba będzie zdać się na intuicję. Nie ma sensu „nadawać" do Stanisławy, Katarzyny czy Moniki. Zdolności telepatyczne muszą być niezwykle rzadką cechą, skoro przez czterysta lat nie spotkał nikogo, kto by to potrafił. Jednak w ostatnim czasie los zetknął go aż z dwoma telepatami. Jeden, ten należący do Bractwa, przypłacił to życiem… Zostaje Arminius, przebywający prawdopodobnie w Trondheim. Natura fal pozostaje niejasna. Czy można założyć, że przechodzą przez ziemię, nie napotykając oporu? Niestety nie. A od miasta na północy Norwegii dzielą Alchemika zarówno wypukłość planety, jak i bariera zbudowanych z granitu Gór Skandynawskich. A może są w stanie odbić się od jonosfery jak sygnał krótkofalówki? To także niewiadoma.
Uśmiechnął się. Niezależnie od przyszłego wyniku cieszy go samo uczestniczenie w eksperymencie poszerzającym granice ludzkiego poznania.
– A, do diabła z tym! – Agentka wyłączyła komputer.
– Nic nie udało ci się znaleźć? – zapytała Monika.
– Nic. Są dwie firmy, które mogłyby być powiązane z Bractwem Drugiej Drogi, ale najprawdopodobniej nie są. I tyle. Ściśle przestrzegają zasad konspiracji, nie mogę namierzyć nikogo, kto by należał do organizacji.
– Nikogo, komu można by przejechać pilnikiem po zębach? – mruknęła księżniczka domyślnie.
– Na przykład… Ty chyba też nic ciekawego nie znalazłaś?
Pokręciła głową. Szczerze powiedziawszy, nawet nie szukała…
– Myślę, że możemy liczyć jedynie na to, iż Alchemik zdoła się jakoś wyrwać im z rąk – powiedziała. – Chyba ma spore doświadczenie w uciekaniu z więzień.
– Jeśli jeszcze żyje – uzupełniła ponuro Katarzyna.
– Sądzę, że zabiją go dopiero, gdy wyduszą tajemnicę robienia tynktury – rozważała. – A kiedy posiądą ten sekret, zaczną robić złoto.
– Czyli, gdy cena kruszcu ostro pójdzie w dół, będzie to znaczyło, że po ptokach… I być może nie uda nam się nigdy ustalić, jaki los go spotkał.
– Wielu słynnych alchemików przepadło bez wieści – powiedziała Monika. – A jeszcze więcej skończyło marnie. To dziwne powołanie. Trzeba być twardym ciałem, a przede wszystkim duchem.
– Uhum… – Katarzyna zapadła w fotel.
Sięgnęła po szablę przyjaciela i wysunęła ją z pochwy. Długo i w zadumie oglądała wzorzystą klingę.
– Może przeczuł to już wtedy. – Przyjaciółka odgadła tok jej myśli. – Nawet jeśli zginie, pozostanie po nim wspaniała broń. Ta szabla to unikat. Za pięćset lat kolekcjonerzy dadzą za nią każdą cenę. – Wyjęła jej z dłoni rękojeść, rzuciła w powietrze papierową chustkę do nosa i jednym ruchem przecięła ją na pół.
– Broń kompletnie anachroniczna, nieprzydatna już w naszej epoce. Tak jak alchemia – szepnęła agentka. – Chyba mistrz nie do końca potrafi odnaleźć się w dwudziestym pierwszym wieku.
– A ja go rozumiem. Jest podobny do mnie. Przyszło nam żyć w innych czasach niż te, w których się narodziliśmy. My też jesteśmy anachronizmem, chodzącym wykopaliskiem, i tylko jakiś kaprys losu sprawił, że przetrwaliśmy tak długo.
– Hmmm…
– Od każdej reguły jest jakiś wyjątek – powiedziała Monika. – Więc siłą rzeczy muszą istnieć jacyś nieśmiertelni. Alchemik, jego uczeń, ja, Stanisława… A kto wie, czy nie setki innych ludzi? Świat wokół nas niekiedy okazuje się bardziej skomplikowany, niż nam się wydaje. A czasem jest bardzo prosty, choć wydaje się złożony.
– Wiem – odparła Katarzyna. – Od kiedy odnalazłam kuzynkę, bez przerwy przekonuję się, że otaczająca mnie rzeczywistość skrywa drugie dno…
– A pod nim jest jeszcze trzecie. – Księżniczka puściła do niej oko.
– Jak myślisz, uda się go odnaleźć?
Monika zamyśliła się głęboko, a potem pokręciła przecząco głową.
– Fakt naszego istnienia to splot wielu sytuacji skrajnie nieprawdopodobnych – powiedziała. – Statystyka jest nieubłagana. Pomyśl, jakie jest prawdopodobieństwo, że zginiesz na skutek wypadku czy strzelaniny. Policz, jak rośnie w czasie wojny. Teraz wyobraź sobie, że żyjesz nie osiemdziesiąt lat, ale pięciokrotnie dłużej, i wielokrotnie trafiasz na tereny objęte działaniami wojennymi. Jeśli jesteś ładna, może potraktują cię jako łup wojenny. Zgwałcą, popędzą w niewolę, ale pozwolą ci żyć… W przypadku mężczyzn ryzyko śmierci rośnie i rośnie. Dlatego boję się, że tym razem już się nie wywinie. Świat jest przemyślnie skonstruowany. Ci, którzy łamią jego reguły, muszą zostać unicestwieni, wcześniej czy później, w ten albo inny sposób.
Katarzyna milczała, trawiąc w duchu to, co usłyszała.
– Więc co mam robić? – westchnęła. – Przecież nie mogę go tak zostawić!
– Szukaj go oczywiście. – Monika wzruszyła ramionami. – Statystyka to statystyka, jeśli się walczy, można ją trochę nagiąć… Tak jak wtedy, na podwórzu.
– Tak, opowiadał. Kazał ci uciekać, dlaczego nie posłuchałaś?
– Honor. Gdy nasz przyjaciel umiera, powinniśmy być przy tym. Powinniśmy wziąć sztylet w garść i stanąć u jego boku. Nawet wtedy, gdy nie ma żadnej szansy. Zwłaszcza wtedy. – Zamyśliła się.
Wspomnienie bolesne jak zadra. Nodar unosi szablę, uśmiecha się na pożegnanie. Ona dobywa swojej. Wpadli na dwu bułanych konikach prościutko na tylną straż tureckiej konnicy. Oboje szli na pewną śmierć. A jednak zdołała wylizać się z ran…
– Chyba niepotrzebnie ciągnęłam cię ze sobą – westchnęła agentka. – Chcesz wrócić na wieś?
Monika zamyśliła się.
– Może i tak – powiedziała. – Tęskniłam do miasta, ale teraz jakoś… Do niczego ci się nie przydaję. No i robotę rozgrzebaną zostawiłam.
Po kolacji zamknęła się w łazience. Wzięła szybko prysznic, a potem stanęła naga przed lustrem. Obejrzała się z przodu, potem ustawiła bokiem. Miał rację. Zielone jabłka… A, do diabła! I tak nie zamierza więcej się z nim spotykać.
Dopiero po dwóch dniach przymiarek udało się dobrze przygotować zasadzkę. Likwidację należało przeprowadzić tak, aby być z celem sam na sam. Gdyby ktoś nakrył ich przy robocie, mogło dojść do katastrofy, a mordowanie świadków jakoś nie leżało w etyce łowców.
Architekt, zamyślony, nadszedł od strony swojego domu. Nie zauważył rozpłaszczonego w załomie drewnianej ściany Arminiusa. Minął go spokojnie. Laszlo czekał przy samych drzwiach biura.
– O, pan łowca się pofatygował. – Riedel nie okazał zdziwienia ani niepokoju. – Jakie gustowne gumowe rękawiczki! To żeby uniknąć zakrwawienia?
– Żeby na nożu nie zostały odciski palców – odparł Węgier.
– Do tego używa się specjalnego lakieru – wyjaśnił Architekt. – A gdzież to jest pański pryncypał? – Obejrzał się odruchowo.
– Obecny – mruknął Arminius. Stał o dwa kroki za nim, dobył już szpady ukrytej w lasce.
– Co wam to da? Przecież i tak się odrodzę.
– Już nie. – Laszlo pokazał mu nóż desantowy. -Śmierć, że się tak wyrażę, rytualna powinna załatwić sprawę raz na zawsze. Może to trochę ryzykowne, ale spróbujemy. Proszę się położyć i nie stawiać oporu. Tak będzie mniej bolało.
– Tak na ulicy? – skrzywił się Riedel. – To niehigieniczne. Choć z drugiej strony, hm… Co mi bakterie zaszkodzą? Można?
Laszlo podał mu nóż. Architekt obejrzał napis na klindze i oddał broń.
– Z kaligrafii pała – mruknął. – Ale faktycznie, może zadziałać.
– Wybaczy pan, żaden z nas nie jest mocny w hebrajskim. Przepraszam, czas ucieka, a nie chcielibyśmy używać przemocy…
– Otchłań śmierci, ostateczna granica ludzkiego poznania, ukojenie po wielu tysiącach lat pielgrzymki i tak dalej – powiedział Architekt. – Tylko jest jeden problem. Zupełnie nie mam ochoty umierać.
– Nikt nie ma ochoty – burknął Arminius. – Czasem po prostu trzeba.
– Mus to mus. Proszę jeszcze o minutę zwłoki, ostatni papieros przed śmiercią.
– Ależ proszę bardzo, to każdemu skazańcowi wolno – ukłonił się stary. – Jeśli mogę zaproponować, mam trochę doskonałej rakiji.
– Nie odmówię – uśmiechnął się Riedel.
Ujął srebrną piersiówkę i odkorkowawszy, pociągnął solidny łyk.
– U! Ogień – powiedział z uznaniem. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio piłem takie delicje.
Oddał butelkę staremu, wyjął papierosa z paczki, umieścił między wargami, przypalił i zaciągnął się potężnie. Oczy stanęły mu w słup i powoli osunął się po ścianie. Laszlo połapał się błyskawicznie, doskoczył i pchnął Architekta nożem w serce, ale obaj wiedzieli, że jest już za późno…