Изменить стиль страницы

Rozdział 5

Po całonocnej ulewie przyjemnie się ochłodziło. Lekki wietrzyk szarpał obrusem, gdy jedli śniadanie na ganku. Pawło i Ihor sączyli herbatę, nie wspominając ani słowem o wieczornych przygodach. Agentka wzięła samochód i bladym świtem pojechała do Krakowa.

– Chyba dziś musicie zrobić sobie wolne. – Alchemiczka popatrzyła w niebo. – Znowu będzie lało.

– Z przyjemnością. – Pawło kiwnął głową. – Ale może są jakieś prace, które moglibyśmy wykonać?

– Pojedziecie do lasu, Monika znalazła resztki jakiejś kapliczki, pozbierajcie je i przywieźcie tutaj – zadysponowała. – Zobaczymy, co da się zrobić. Pewnie trzeba będzie oddać figurę do konserwacji, chyba że sami sobie poradzimy. A ty… – Popatrzyła na przyjaciółkę. -Nie ma chyba nic, czym mogłabyś się zająć.

– W takim razie, jeśli pozwolisz, pozwiedzam okolicę.

– Jasne. Czekaj, może pokażesz im, gdzie jest statua.

– Zaznaczyłam na mapie. – Księżniczka poszła po sztabówkę.

– Trafimy – uspokoił ją Ihor.

Monika popatrzyła na niebo. Będzie padać, to pewne jak że dwa razy dwa jest cztery… Koń tylko niepotrzebnie zmoknie. A zatem rower. Przypięła do bagażnika pelerynę przeciwdeszczową i nacisnęła na pedały. W pół godziny była na miejscu. Paweł siedział na ganku i skrobał coś w kajecie.

– Witaj. – Odłożył ołówek.

– Nauczysz mnie malować? – zagadnęła.

Kiwnął głową i zaprosił ją do wnętrza. W pracowni niewiele się zmieniło, tylko na sztalugach stał rozpoczęty obraz przedstawiający nagą dziewczynę leżącą pod jabłonką. Malarz zestawił go w kąt.

– To jest podkład. – Postawił na jego miejsce zagruntowane płótno naciągnięte na blejtram. Można bez problemu kupić gotowe, dawniej robiłem je sam, ale teraz szkoda mi czasu. Malowałaś kiedyś?

– Trochę szkicowałam. – Uśmiechnęła się z zażenowaniem.

– Więc zasady perspektywy nie powinny być ci obce. Co chciałabyś namalować?

– Może martwą naturę? Przesunął stolik.

– Mam tu trochę rekwizytów. – Otworzył starą skrzynię wyprawową. – Wybierz sobie, co ci pasuje.

Książka oprawiona w skórę, cynowy świecznik, kiść sztucznych winogron, patera i kilka plastikowych owoców – Ułożyła je w piramidkę.

Popatrzył krytycznie i poprawił ułożenie.

– Tak będą silniejsze kontrasty, a tym samym obraz stanie się bardziej wyrazisty – wyjaśnił. – To bardzo ważne, jeśli wejdziesz do pomieszczenia, powinien natychmiast przykuwać wzrok. Jeśli powiesi się go pośród innych, ma się wyróżniać na tyle, by zwrócić uwagę potencjalnego klienta.

– Jasne. – Choć nie zamierzała nigdy sprzedawać tego, co namaluje, rady chłopaka przypadły jej do gustu.

– Może jeszcze tło?

Zawiesił na gwoździkach wbitych w ścianę kawał tkaniny i udrapował ją wokół przedmiotów.

– Powinno być dobrze – ocenił. – Zaczynasz od szkicu węglem albo miękkim ołówkiem…

Ujęła pałeczkę prasowanego grafitu i zaczęła nanosić kontury na płótno. Kilka razy delikatnie brał ją za rękę i poprawiał niektóre linie.

– Brawo, masz talent – pochwalił.

Miał imponującą kolekcję pędzli. Pokazywał je po kolei, wyjaśniając, który do czego służy. Próbowała, ale efekty były raczej kiepskie.

– Nie przejmuj się – pocieszył ją. – Za pierwszym razem nikomu chyba nie wyjdzie. Tak słucham twojego akcentu… Skąd jesteś?

– Z Bośni – wyjaśniła, myśląc nad malowanym właśnie jabłkiem. – A ty?

– Można powiedzieć, że pochodzę z Ukrainy Zmrużył oczy. – Ale od dawna żyję w Polsce.

Skończyła owoc i zabrała się za kolejny. Gruszka wyszła znacznie lepiej.

– Jakoś to poprawię – mruknęła.

– Jak zaschnie, można wyskrobać farbę i namalować raz jeszcze – podpowiedział. – Ale ja bym tak zostawił. Nie jest złe.

– Trudno jest malować ludzi? – zapytała.

– Jeśli chodzi o portrety, owszem. Najtrudniej oddać myśli modela, jego stan ducha, charakter.

– To faktycznie brzmi skomplikowanie. – Garść wyświechtanych frazesów wydała jej się niezwykle głęboką myślą. – A akty?

Skrzywił wargi w kpiącym uśmieszku.

– Obowiązują podobne reguły, ale na aktach nie zawsze widać twarz, więc można sobie trochę ułatwić życie. Choć nagie ciało też dużo wyraża… Zależy, co się chce namalować. Łatwo przekroczyć tę trudno uchwytną granicę, która dzieli erotykę i pornografię.

Przytaknęła machinalnie. Był taki niezwykle mądry.

– A ja? – zapytała.

Popatrzył na nią, jakby nie rozumiał.

– O co ci chodzi? – zapytał.

– Nadawałabym się na modelkę? Chciałbyś mnie namalować?

– Bez ubrania? – Spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Dziecko, a komu potrzebne takie obrazy? Pedofilom mam sprzedać?

– Jestem starsza, niż na to wyglądam!

– Ale wyglądasz, na ile wyglądasz – odparł. Poczuła gwałtowne, piekące rozczarowanie. Nie chce nawet zobaczyć, jak prezentuje się nago? Głupek. Prychnęła ze złości. Spojrzał na nią życzliwie.

– Nie obrażaj się – poprosił. – Pokaż, co tam masz – dodał nieoczekiwanie.

Zawahała się na ułamek sekundy i pokręciła przecząco głową. Jeszcze przed chwilą gotowa była zedrzeć z siebie sukienkę, a teraz nagle zawstydziła się. Nie nalegał. Gestem poprosił ją, żeby malowała dalej. Gniew gdzieś uleciał. Stygła. Gdyby się odwróciła, dostrzegłaby dziwny, cyniczny uśmiech na wargach studenta, ale zbyt ją pochłonęło tworzenie.

– Zostaniesz na obiedzie? – zapytał.

– Ojej, to już tak późno? – zdumiała się. Spojrzała na zegarek. Dochodziła trzecia. Zagryzła wargi.

– Muszę lecieć. – Z żalem popatrzyła na niedokończony obraz.

– Rozumiem. – Kiwnął głową.

Nie zatrzymywał jej. Wsiadła na rower i pomknęła polną drogą. Student pomachał jej z oddali. Podjazd na przełęcz okazał się dziwnie stromy. Zsiadła i wprowadziła jednoślad na górę. Gdy dociągnęła wreszcie do Kruszewie, łydki paliły ją żywym ogniem. Zasapała się. Uuu… Trzeba było jednak wziąć konia.

Stanisława krzątała się przy garnkach.

– Szkoda, że cię nie było – powiedziała. – Laszlo dzwonił.

– Aha – zainteresowała się księżniczka. – Co tam u niego?

– Nie bardzo chciał mówić przez telefon, ale zdaje się, są na tropie jakiegoś architekta. Żałował, że cię nie zastał.

– Aha… – powtórzyła. – Może następnym razem się uda.

Była bardzo zmęczona, widać skoki ciśnienia zwiastujące kolejną burzę tak ją wykończyły. Wdrapała się na swoje poddasze, opłukała twarz zimną wodą z miski. Zmieniła przepoconą koszulę. Laszlo… Trochę zawstydziła się, że przez ostatnie dni niewiele myślała o swoim przyjacielu. Z drugiej strony… No cóż, był fajny, ale to góral z Siedmiogrodu, wychowany na wsi. Żaden intelektualista. Coś tam niby przez dwa lata studiował, ale co to jest? A tymczasem Paweł tak mądrze umie mówić o malowaniu. Prawdziwy erudyta. I diabelnie przy tym przystojny. Taki męski, podczas gdy Laszlo… Ech. Ciągle jeszcze ma chłopięcą sylwetkę.

Alchemiczka zawołała ją na obiad. Katarzyna wróciła koło czwartej. Rzuciła przelotne spojrzenie na kawałki statuy porozkładane koło warsztatu i dosiadła się do jedzących przyjaciółek. Minę miała dziwnie markotną.

– Co się stało? – Stanisława, podsuwając półmisek z pieczenia, obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.

– Udało mi się włamać do baz danych polskich służb granicznych – powiedziała informatyczka. – Wynika z nich, że Alchemik w ogóle nie przekroczył granicy naszego kraju.

– Co?!

– Miał lecieć do Frankfurtu, a tam złapać połączenie na Tajwan. Problem w tym, że na Balicach nie odnotowano nikogo takiego. Bilet nie został ani wykorzystany, ani zwrócony. Samolot poleciał bez mistrza na pokładzie.

– O, do diabła. Może został z jakiegoś powodu aresztowany na lotnisku?

– Nie. Sprawdziłam. Nie miałam wprawdzie dostępu do danych wszystkich służb, ale ściągnęłam filmy z hali odlotów. W ogóle nie dotarł na lotnisko.

– Może zmienił plany w ostatniej chwili, ale to do niego zupełnie niepodobne… Do licha. Możesz namierzyć jego telefon komórkowy?

– Dałoby się, gdyby był włączony.

– Nie podoba mi się to. – Monika pojawiła się jak spod ziemi.

– Mi też nie – westchnęła Katarzyna. – Teraz pomyślmy, co mu się mogło przytrafić?

– Wypadek samochodowy? Albo… – rozważała Stanisława. – Choć nie wyobrażam sobie tego…

– To sprawdziłam. Dane policji, pogotowia, szpitali. Ustaliłam coś jeszcze. Zamówił taksówkę, ale jak przyjechała, nie zszedł do niej. Telefon już wtedy nie odpowiadał.

– Do diaska!

– Myślę, że istnieje sensowne wyjaśnienie tej zagadki. Miał tylko jednych wrogów.

– Bractwo… – Dziedziczka domyśliła się natychmiast. – Ale przecież… – Zadumała się głęboko. – Nie wybiliśmy wszystkich do nogi?

– W tym właśnie problem, że chyba nie. Mistrz wspomniał, że razem z Laszlo starli się z kilkuosobową grupką i niektórych poranili. Tymczasem ci, którzy dopadli jego i Monikę w kamienicy i na podwórzu…

– Wszyscy byli zdrowi jak byki – potwierdziła wampirzyca. – Jakiego rodzaju obrażenia odnieśli ci z zaułka?

– Trzeba zapytać Laszlo i Arminiusa. Zaraz do nich zadzwonię…

– W tej sytuacji chyba musimy wracać do Krakowa. – Alchemiczka zagryzła wargi. – Stąd nie da się przeprowadzić śledztwa. Z drugiej strony…

– Kontynuuj budowę. – Agentka znalazła rozwiązanie. – Masz przecież niezłych cieśli. Z odszukaniem Sędziwoja powinnam sobie poradzić.

– Weź ze sobą Monikę. Przyda ci się ochrona.

– No nie wiem… – zaniepokoiła się Katarzyna. – Tu jest przecież masa roboty…

– Poradzę sobie sama – uspokoiła ją Stanisława. -A ona, biedactwo, dusi się tutaj i wariuje z nudów. Niech polata dla odmiany po mieście. Może znajdzie jakiś trop, na który my nie zwróciłybyśmy uwagi?

Księżniczka wahała się. Z jednej strony, znajomość z malarzem rozwijała się bardzo ciekawie. Z drugiej, lojalność wobec przyjaciół… Nie, do diabła. Musi jechać.

– A jak tamci? – Agentka spojrzała w stronę baraków. – Czuję przez skórę, że coś knują.