Изменить стиль страницы

– No tak, straciłam cnotę – mruknęła.

– Cnota to tylko płatek ciała, trochę krwi i kilka chwil bólu. – Zwierzę przemówiło jak wtedy, używając dialektu jej ludu. – Gorsza jest utrata niewinności… Naruszenie czystości ciała jest niczym w porównaniu ze zbrukaniem duszy.

Stawał się półprzejrzysty, nierealny. Przez jarzącego się srebrną poświatą jednorożca coraz wyraźniej prześwitywały drzewa. I nagle zrozumiała, że nadal śni. Ale zaintrygował ją.

– Czy to się stało wtedy, gdy po raz pierwszy popatrzyłam na mężczyznę z pożądaniem? – zapytała.

– To dzieje się teraz – odparł. – Strzeż się… – W błękitnych oczach odmalował się głęboki smutek i coś jeszcze. Strach.

Usiadła na łóżku. Szczękała zębami, lodowaty pot zwilżył jej skronie. Podeszła do okna, wyjrzała. Księżyc skrył się za chmurami i nigdzie nie było widać żadnych zwierząt. Ani mitycznych, ani normalnych. Wypiła łyk zimnej herbaty.

Nie mogła zasnąć, więc zapaliła nocną lampkę.

Przejrzała znów paczkę z bielizną. Przymierzyła pas do pończoch i stanęła przed lustrem. Głupia jest i tyle. Przecież ładnie w nim wygląda. Podwiązki dobrze się układają, pończochy uroczo podkreślają smukłość ud i łydek… I co z tego, że w obecnych czasach taki strój budzi niezdrowe raczej skojarzenia? Siedemdziesiąt lat temu nikogo by nie zdziwił! Przebrała się raz jeszcze przymierzyła koronkowe stringi. Przeciągnęła się zmysłowo i okręciła na pięcie, obserwując swoje odbicie w lustrze. O rany, nawet nie sądziła, że ma taki zgrabny tyłeczek. Laszlo będzie zachwycony. A może… Przypomniała sobie malarza. Jak miał na imię? Ach tak, Paweł. Ziewnęła rozdzierająco i położyła się spać.

* * *

Monika zeszła ze swojego strychu dopiero koło ósmej.

– Znowu zaspałam – usprawiedliwiała się, trąc zaczerwienione oczy.

– Nic nie szkodzi – powiedziała agentka. – Zjedz coś i mi pomożesz.

Szybko zgrały czynności. Informatyczka dzieliła glinę na odpowiednie kęsy, księżniczka modelowała na gipsowych formach.

– Nie wyglądasz ostatnio najlepiej. – Katarzyna przerwała milczenie. – Źle sypiasz?

– Trochę, i śnią mi się różne głupoty…

– Myślałam, że może jesteś chora. Bo chyba nie zaszłaś w ciążę? Choć Laszlo nie wygląda na takiego, który by świeżo poznaną dziewczynę wlókł od razu… Zresztą, ty też nie wyglądasz na, że się tak wyrażę, pierwszą lepszą.

Monika uśmiechnęła się lekko. Sto lat temu za taką sugestię obraziłaby się śmiertelnie.

– Nie wiem, czy w ogóle jestem płodna – odparła. – Zakładam, że nie. Ostatnio… Coś się ze mną porobiło sama nie wiem. Chciałabym gdzieś jechać, coś zrobić…

– Nudzisz się?

– Chyba nie. Lubię siedzieć z wami i patrzeć, jak realizujecie swoje pomysły. A jednocześnie wszystko mnie jakoś męczy i drażni.

– Młodzieńczy bunt związany z burzą hormonalną – zawyrokowała. – To normalne u nastolatek.

– Hm, mam, jeśli się nie mylę w obliczeniach, tysiąc dwieście szesnaście lat – mruknęła księżniczka. – Ale biologicznie… Piętnaście chyba. Miałam czternaście w chwili inicjacji, ale przez następny rok trochę jeszcze podrosłam, zanim, jak mi się wydaje, zegar ostatecznie wyhamował. Sądzisz, że mógł nagle ruszyć? – Spojrzała na agentkę. – Że nagle wraca normalny proces dojrzewania i starzenia się? Z burzą hormonów, trądzikiem i innymi przypadłościami?

– Nie wiem. Ale można sprawdzić – rzekła Katarzyna. – Zmierzymy cię dokładnie. Za miesiąc zobaczymy, czy nie podrosłaś na przykład o centymetr. Chyba że zmiany zachodzą bardzo powoli, na przykład centymetr na stulecie.

– To dobry pomysł – kiwnęła głową Monika. Przeniosły gotowe faski do szopki.

– Jutro zrobimy kolejną partię. – Agentka z zadowoleniem zatarła dłonie.

– Ile sztuk chcesz mieć?

– Może pięćset, może tysiąc, nie zastanawiałam się jeszcze. Trzeba będzie policzyć. Nie wiesz, ile smalcu wytapia się z jednej gęsi?

– Zależy, czy jest dobrze wypasiona, czy nie. Z piersi dorodnej sztuki można mieć około litra…

Weszły do dworu. Katarzyna zaprosiła przyjaciółkę do łazienki. Spuściła roletę.

– Zajęcia z antropologii miałam wedle dość okrojonego programu, ale to i owo jestem w stanie sprawdzić. Rasowo nie odbiegasz specjalnie od mieszkańców naszego kraju… Może najpierw wskocz na wagę.

Księżniczka posłusznie wypełniła polecenie.

– Czterdzieści osiem kilogramów. W normie. Zobaczymy, czy nie będzie fluktuacji masy. Dziewczęta w tym wieku, jeśli prawidłowo się rozwijają, czasem trochę tyją lub chudną, niezależnie od stosowania diety. Zęby nam dużo nie powiedzą, ale…

Otworzyła buzię dziewczyny.

– Aż mi się przypomniał targ niewolników – mruknęła Monika trochę zażenowana, gdy przyjaciółka zakończyła oględziny.

– Przepraszam.

– I co wyczytałaś?

– Siekacze i kły starte nie jak u młodej dziewczyny, ale jak u osiemdziesięcioletniej staruszki. Zębów mądrości ani śladu. Ale poza tym wszystko w normie. A raczej, hmmm… Masz nienormalnie doskonałe uzębienie. Nigdy ci się nie psuły?

– Nigdy. A starły się trochę widać jeszcze od chleba mielonego na żarnach… Jadłam taki przez większą część życia.

– Rozbierz się.

Monika zdjęła bluzkę i spódnicę. Rozpięła stanik. Szare figi delikatnie kontrastowały z jasną skórą. Nawet bordowej barwy nitki tatuaży wydawały się do nich pasować.

– Ładny sobie komplecik kupiłaś. – Katarzyna pokręciła głową z uznaniem.

Obejrzała dokładnie jej sylwetkę, na koniec obmacała łokcie i kolana.

– Tu też nie ma żadnych anomalii.

– A czego się spodziewałaś?

– Te zaczepy przy chrząstkach są mocniej wyrośnięte, gdy kończy się siedemnaście do dziewiętnastu lat. No i piersi masz jeszcze, na dobrą sprawę, dziewczęce. – Musnęła je spojrzeniem. – Zmierzymy cię w kilku miejscach. – Wzięła z półki centymetr krawiecki. – I za miesiąc zgłosisz się na kontrolę – zażartowała. – Myślę, że jeśli nastąpią jakieś zmiany, zdołamy je wychwycić.

– Tak jest, pani doktor.

Katarzyna zanotowała starannie wszystkie wymiary. Wzrost jest kluczowy, ale i kości długie potrafią wyczyniać różne rzeczy… Monika ubrała się, ochlapała twarz przy zlewie.

– Zrobię obiad – zaofiarowała się i poszła do kuchni.

Siadły we trójkę przy stole wystawionym na ganek. Księżniczka przyniosła wazę z leczo i postawiła ją pośrodku. Nad doliną zaległ ciężki upał, ale tu, na wzgórzu, lekkie powiewy wiatru łagodziły żar.

– Nie mogę się skontaktować z Alchemikiem – powiedziała Stanisława. – Nie odpowiada na maile, komórka milczy.

– Jeszcze nie minął tydzień – zauważyła agentka. – Może po prostu dotarł na miejsce i jest zbyt zajęty? A może pojechał w góry Tajwanu do świątyń ukrytych w lasach i nie ma dostępu do sieci?

Jej głos dziwnie zadrżał.

Tęskni, pomyślała Monika. Tęskni i boi się, a jednocześnie nie dopuszcza do siebie myśli, że się zakochała.

Alchemiczka nie zwróciła uwagi na zachowanie kuzynki.

– Możliwe – westchnęła. – Ale niepokoi mnie to. I to… – Spojrzała na medalion połyskujący w dekolcie księżniczki. – Mam jakieś niedobre przeczucia. Jak posuwają się prace?

– Mamy gotowe trzysta fasek na smalec – zaraportowała Katarzyna. – To znaczy zrobionych i odstawionych do suszenia. Trzeba je jeszcze wypalić, zanurzyć w szkliwie i wypalić jeszcze raz. Zastanawiam się, czy nie kupić dużego pieca ceramicznego. Bo w tym małym można robić partie próbne po kilka naczyń…

– Pomyślimy.

– Gęsi będą dopiero za tydzień. Okólnik zrobimy na lewo od dworu. Ihor obiecał postawić niewielką szopkę na fundamentach, które tam są.

– To był lamus – uściśliła Stanisława.

– Kukurydza, otręby owsiane i inne takie do ich karmienia też już zamówione. Jeśli chcemy mieć miód, trzeba się rozejrzeć za pszczołami i może nająć jakiegoś fachowca, żeby co jakiś czas ich doglądnął. Na ile się orientuję, w gminie nie ma ani jednego ula…

– To ciekawe – zdumiała się alchemiczka. – Bo pszczół tu istne zatrzęsienie. – Przed chwilą odpędziła jedną, latającą nad wazą. – Skąd one mogą przylatywać?

– Nie wiem. Ile kilometrów może przelecieć pszczoła? – zastanawiała się agentka.

– Nawet kilkanaście – powiedziała Monika. – W majątku była pasieka?

– Zawsze mieliśmy, czasem nawet kilkadziesiąt uli.

– No to gdzieś siedzą.

– Co masz na myśli? – zapytała Katarzyna.

– Nikt nie doglądał pszczół w PGR-ze, więc się parę razy wyroiły i uciekły. Żyją w lesie, jak dzikie. Porobiły sobie barcie w dziuplach i wypróchniałych kłodach. Może nawet kilkadziesiąt rojów…

– Ty to masz głowę. – Stanisława zerknęła na podopieczną z podziwem. – No, to teraz wystarczy wyśledzić, gdzie mieszkają, wypiłować razem z dziuplami i przenieść tutaj, a wiosną przesiedlić do nowych uli.

– Mogę spróbować je znaleźć – zaofiarowała się wampirzyca, tęsknie patrząc na swoją klacz pasącą się na łące.

– Mamy jakieś plany na popołudnie? – Agentka popatrzyła na kuzynkę.

Ta wzruszyła ramionami.

– Myślę, że możemy oddać się słodkiemu nieróbstwu.

Osiodłanie klaczy to pięć minut. Ani się obejrzały a ich przyjaciółka znikała w lesie.

Wzgórza, parowy, ścieżki wydeptane przez sarny. Las pachnie inaczej niż tamten w Bośni, jest mniej dziki, co i rusz natrafia się na ślady działalności człowieka. Na rozstaju dróg w zamierzchłej przeszłości postawiono kamienną kolumnę i figurę jakiegoś świętego. Musiało minąć wiele lat, od kiedy wszystko runęło. Szary piaskowiec porośnięty jest grubą warstwą mchu. Ale pewnie da się doczyścić. Zaznaczyła sobie to miejsce na sztabówce.

Pszczoły nie lubią nadmiaru wilgoci, nie ma sensu szukać ich w głębokich parowach. Za to na dobrze nasłonecznionych stokach wzgórz… Pierwsze gniazdo zlokalizowała niedaleko od przewróconej statuy. Owady zagospodarowały dziuplę potężnego dębu. Kilkadziesiąt metrów dalej odkryła kolejną barć. Upał wykończył ją kompletnie.