– Dobrze – powiedziałam. – Macie dziesięć minut. Zrobię sobie herbaty, a wam dam soczku wiśniowego, chcecie?

Oczywiście chcieli. Nalałam im hojnie i zasiedliśmy do narady.

– No więc, ciociu – zaczął Kajtek – przede wszystkim musimy cię prosić o dyskrecję.

– Jak w banku – obiecałam poważnie, zastanawiając się, czy oni mają na myśli to, co ja myślę, że mają.

Mieli.

– Czy ciocia uważa, że mój tata i ciocia Lula są w sobie zakochani?

Pewnie, że uważam, ale czy to jest temat do omawiania z takimi małolatami?

– A ty jak uważasz? – zapytałam dyplomatycznie.

– Ja uważam, że tak. Bo oni, ciociu, sypiają ze sobą.

Zadławiłam się herbatą.

Kajtuś zawahał się przez moment, a potem walnął mnie w plecy, aż huknęło.

– Z czego to wnosisz, synku? – wykrztusiłam przez łzy.

– Tato chodzi w nocy do cioci Luli. Tym dorosłym to się, ciociu, wydaje, że my jesteśmy ślepi i głusi. A poza tym Jagoda widziała, jak się całowali w stajni. Ja też widziałem, kilka razy. No więc, ciociu, moim zdaniem, wszystko wskazuje na to, że są bardzo zakochani. I chyba ciocia Lula jest o ciocię zazdrosna… trochę.

Bystre dziecko.

– Czy wy we dwoje z Jagódką omawiacie wszystkie nasze prywatne sprawy?

– Pewnie, że tak. Z kim mam omawiać, jak nie z Jagodą. Jesteśmy tu jak w rodzinie, a przecież żaden dorosły nie będzie ze mną chciał w ogóle gadać na takie tematy.

– Proszę, proszę. A przecież przyszedłeś do mnie, a ja jestem dorosła.

– Komuś musieliśmy zaufać – powiedział poważnie Kajetan, a ja poczułam się dumna.

– No dobrze – powiedziałam. – Załóżmy, że są zakochani, ja też mam pewne przesłanki, by tak sądzić. I co z tego wynika?

– Zastanawialiśmy się z Jagodą, czy oni będą się chcieli ożenić. No bo jeśli są zakochani, to pewnie by chcieli. Z drugiej strony tato może myśleć, że ja mogę tego nie chcieć, ciocia rozumie, ze względu na mamę.

– Ciocia rozumie. A jakie jest twoje zdanie w tej sprawie?

Kajtek zamyślił się na chwilę nad swoją szklanką. Jagódka patrzyła w niego jak w tęczę. Wreszcie siorbnął ostatni łyk i odstawił szklankę.

– Ja bym chyba nie miał nic przeciwko temu. Ja lubię ciocię Lulę. Mamy… już nie ma. To nie jest żadna sprawa rozwodowa, więc jakby się ożenili, to by niczego nie zmieniało, no, rozumie ciocia?

– Rozumiem. W odniesieniu do twojej mamy.

– No właśnie.

– Bardzo rozsądne podejście – pochwaliłam. – A jakież wnioski wyciągniemy z naszej wiedzy? I w czym mam wam doradzić?

– Bo ja się zastanawiałem, że jeżeli tato chce się ożenić z ciocią, ale nie chce z mojego powodu, ciocia rozumie, to czy ja nie powinienem mu po prostu powiedzieć, jakie jest moje zdanie? Żeby wiedział. Tylko czy on będzie zadowolony z tego, że ja wiem?

Nikt niewtajemniczony nie zrozumiałby tej wypowiedzi, ale ja byłam przecież wtajemniczona, jak najbardziej. Ale za Boga nie wiedziałam, co powinnam Kajtkowi doradzić!

– Kurczę, Kajtuś, nie mam pojęcia – wyznałam. – Zastanówmy się razem. Gdybyś był na jego miejscu, to co byś wolał?

– Nie wiem. Nigdy nie byłem dorosły.

Fakt. Ja wprawdzie byłam dorosła, ale za to nigdy w życiu nie byłam mężczyzną, a oni, jak wiadomo, mają inne spojrzenie na świat, ponieważ pochodzą od innej małpy.

Chwila. Zastanówmy się, jaki jest Janek.

Przede wszystkim prostolinijny. Nie chachmęt, w najmniejszym stopniu. Wymykanie się do ukochanej i zatajanie tego faktu przed małoletnim synem nie jest chachmęceniem. To jest dyskrecja podstawowa, inna rzecz, że nieskuteczna.

– Kajtuś – powiedziałam z namysłem. – Ja myślę, że możesz zaryzykować i poprosić ojca o chwilę męskiej rozmowy. Jagódkę bym z tej rozmowy zdecydowanie wyłączyła. Ale ty powiedz tacie, tylko błagam, delikatnie, że się orientujesz w jego sercowym problemie i że nie masz nic przeciwko temu.

– Dlaczego ciocia chce mnie wyłączyć? – zgłosiła reklamację Jagódka. – Ja bym chciała, żeby oni się ożenili i ja bym była druhną na ślubie. Bym niosła cioci welon. A cały ślub by musiał być w naszym ogrodzie.

Zdaje się, że dziecko oglądało ostatnio jakieś amerykańskie filmy z życia wyższych sfer biznesowych. Chociaż, kurczę blade, to nie jest najgorszy pomysł. Ciekawe, czy ksiądz Paweł by na to poszedł. A jeśli nie on, to przynajmniej miejscowy urzędnik stanu cywilnego. Tylko trzeba poczekać do wiosny. Wiktor by zaprojektował cały dizajn weselny, a wszystkie trendowate piśmidła zamieściły fotoreportaże.

No, na to ani Janek, ani Lula na pewno by się nie zgodzili.

– Nie chcę cię wyłączać, Jagódko, tylko uważam, że pierwszą rozmowę panowie powinni odbyć w męskim gronie.

Jagódce chyba spodobało się określenie „męskie grono” w stosunku do Kajtka, bo zaprzestała wyrażania pretensji. Ale widziałam, że jakby co, to tego welonu nie przepuści.

Stanęło na tym, że Kajtek porozmawia poważnie z ojcem, a potem przyjdzie do mnie i dokładnie mi opowie, jak było. W celach konsultacyjnych, oczywiście. No i trudno by mi było wytrzymać bez tej wiedzy, skoro już i tak zostałam dopuszczona do sekretu.

Lula

Nie wiem, kiedy ten czas upłynął, ale za dwa tygodnie mamy Boże Narodzenie. Babcia Marianna odbierała ostatnio jakieś telefony z Austrii. Zdaje się, że rodzina ciągnie ją z powrotem do Tyrolu.

– Nygdże ne pojadę. Ne ma takiej możliwoszczy – oświadczyła nam wczoraj przy kolacji. – Tam szę zbierze cała nasza familia i ja szę będę czuła jak stary Matuzalem, jak muzealny eksponat rodżynny. Wszyscy będą na mne paczecz i paczecz, jakim cudem ja jeszcze żyję. I będę muszała znowu zrobicz szterdżeszczy oszem paczuszek pod choinkę. Tak szę tu mówi, choinka, prawda? A najgorsze będże, jak wszyscy cztery synowie mojego szosz…cz…czenca zrobią kwartet smyczkowy i będą męczycz Brahmsa albo innego jakiegosz klasyka. Ja do Brahmsa nyc ne mam, ale on na to ne zasłużył. A mój czoczenec szpecjalnie mał czworo dżeczy, żeby był kwartet smyczkowy. Rupert też ne chce jechacz, bo Malwina ne chce. Może przyjadą tu na dwa dni. Ale oni chcą zobaczycz Weinacht na Podhalu. Bukowyna Taczanska. A ja chcę bycz z wami… jeżeli wy chcecze.

Zapewniliśmy ją zgodnym chórem, że chcemy, jak najbardziej. Babcia Stasia, gdy tylko pomyśli sobie o Bożym Narodzeniu, to zaczyna popłakiwać, jak twierdzi – ze szczęścia. Rok temu miała koszmarną Gwiazdkę, pierwszą bez swojego Rotmistrza, samotną, smutną i z bardzo marnymi perspektywami na przyszłość. Sosnówka Górna i dom świetlanej starości. Teraz będzie zupełnie inaczej, bo cała Rotmistrzówka będzie pełna, nikt z nas nie zdecydował się wyjechać do rodziny, Emilka się przez chwilę zastanawiała, ale ostatecznie uznała, że woli zostać tutaj, z nami wszystkimi. Rafał się jeszcze nie zdeklarował, ale mam nadzieję, że zostanie, żeby Emilka miała kim się zajmować.

Janek tłumaczył mi, że niepotrzebnie jestem o nią zazdrosna, ale jakoś po tamtym moim wybuchu straciłam do niej serce.

Do wczoraj wydawało mi się, że nikt w domu nie wie o naszych spotkaniach, ale Janek wyprowadził mnie z błędu. Miał poważną rozmowę z Kajtkiem i dowiedział się, że synuś dawno się wszystkiego domyślił, mało tego – doskonale wie, dokąd to tatuś wymyka się ze swego pokoju po nocach. Najlepsze, że Kajtek poprosił Janka o tę rozmowę po to, żeby nam dać swoje błogosławieństwo!

Byłam nieco zszokowana, kiedy Janek oznajmił mi te nowiny, a już zupełnie nie rozumiałam, dlaczego on się śmieje. Janek w ogóle ostatnio śmieje się dość często, przedtem nie widywałam go w tak permanentnie dobrym humorze.

– Dlaczego cię to śmieszy? – zapytałam go po prostu, bowiem miałam do wyboru albo zapytać go po prostu, albo wybuchnąć, a wydało mi się, że chwilowo dosyć wybuchów zaprezentowałam w różnych gronach.

– Bo to jest dość zabawne, nie uważasz? – odpowiedział mi pytaniem i pociągnął mnie na fotel, na którym siedział. Lekko się zachwiałam i usiadłam mu na kolanach. O ile mnie pamięć nie myli, po raz pierwszy w życiu siedziałam na kolanach mężczyzny, który nie był moim ojcem. Czy w tym wieku nie jest za późno, żeby zaczynać takie igraszki jak siadanie mężczyznom na kolanach? Chociaż nie było to wcale nieprzyjemne, raczej dość podniecające. Ale nie zamierzałam się w tej chwili podniecać, zamierzałam tylko rozstrzygnąć nasz nowy dylemat.

Nie jest łatwo rozstrzygać jakiekolwiek dylematy, siedząc na kolanach ukochanego mężczyzny, który w dodatku zaczyna zdradzać tak zwane nieprzyzwoite zamiary.

– Weź no tę łapę, Jasiu – powiedziałam łagodnie. – Musimy się naradzić.

Udał głupiego i nie wziął łapy.

– Możemy się naradzać w tych warunkach – oznajmił uprzejmie. – Mnie to bardzo odpowiada.

– A ja się czuję nieco rozproszona. Nie wiem, czy będę mogła myśleć rozsądnie, kiedy mnie tu duźdasz.

– Co robię?

– Duźdasz, no, gmerasz. Łaskoczesz mnie.

– Mogę na chwilę przestać – zgodził się łaskawie i rzeczywiście zaprzestał duźdania. – Bo mam ci do przedstawienia pewną propozycję. Od razu ci powiem, żeśmy to rozwiązanie wypracowali wspólnie z synem moim Kajetanem…

Nieprawdopodobne. Naradzali się z Kajtkiem na mój temat.

– Coś nie tak?

– Skądże. Mów, Jasiu, mów, słucham uważnie.

– Zacznijmy od tego, że Kajtek pytał, czy mamy zamiar się pobrać…

– I co mu powiedziałeś?

– Że zapytam ciebie. Wyjdziesz za mnie?

No, ja naprawdę nie wiem, czy to jest w porządku, żeby mężczyzna oświadczał się ukochanej kobiecie, trzymając ją na własnych kolanach, w okropnym, rozdeptanym fotelu, który uniemożliwiał przyjęcie jakiejkolwiek przyzwoitej pozycji, odpowiadającej powadze chwili. To nie to, żebyśmy nie mogli spojrzeć sobie w oczy, przeciwnie, mieliśmy oczy nawet dość blisko siebie, ale ogólnie biorąc, nie tak to wszystko powinno wyglądać, nie tak!

– Nie chcesz?

Ten człowiek mnie załamuje!

– Nie, no, chcę, oczywiście, że chcę…

Nie przypuszczałam, że te jego oczy mogą się aż tak rozjaśnić. Dłuższą chwilę spędziliśmy w bardzo ścisłym kontakcie, absolutnie niewerbalnym, acz wiele mówiącym.

– Najchętniej ożeniłbym się z tobą jutro – powiedział, kiedy tylko przestał mnie całować. – Najdalej pojutrze. Ale tak sobie myślę, że powinienem odczekać ten rok żałoby po Romanie, brakuje jeszcze trzech miesięcy, może byśmy zaplanowali sobie taki ładny, wiosenny ślub?