Emilkę zabiję w końcu, będę musiała to zrobić, nie chcę, ale będę musiała!
Janek niby wygląda na odpornego, ale jeszcze nie widziałam faceta, który by pod wpływem wdzięcznych spojrzeń Emilki, tego cholernego trzepotania rzęskami i chwytania za rączki przy każdej okazji nie zgłupiał w końcu kompletnie.
I po co jej to? Po co? Tadzio, kochany chłopak, patrzył w nią jak w tęczę, ona sama go przecież znalazła w tym Książu – i co? I nic. Wydawało mi się, że Rafał jej się podoba, wcale się nie dziwię, wyjątkowo interesujący mężczyzna – i też jakby nic. Wożą te dzieci razem, on ją szkoli, spędzają z sobą pół dnia, jeśli nie więcej – i co? Nic!
Miałam taki odruch, żeby z nią rozsądnie porozmawiać, jak kobieta z kobietą, ale szybko mi przeszły takie pomysły. Sama powinna mieć jaką taką lojalność wobec przyjaciółki, która jej pomogła w trudnym momencie. Do diabła! Gdyby nie ja, w ogóle jej by tu nie było!
Inna rzecz, że gdyby nie ona i jej szalone pomysły, nas też by tu raczej nie było…
Nieważne. Odrobina przyzwoitości, panienko!
Za trzy dni mamy wernisaż fotografii księdza Pawła. Przyjeżdżają wszyscy święci, Wiktor z Ewą, jego mecenaski obydwie – klozetowa i koleżansia, ma być pełno prasy i telewizja z Wrocławia, to znaczy publiczna, poważna, a nie żadna osiedlowa kablówka. Niech sobie przyjeżdżają. Wszystko mamy gotowe – bardzo dobrze, że od jakiegoś czasu wróciła do obowiązków podkuchennej Żaklina, dawna pracownica babci Stasi. Odkąd Emilka zajęła się hippoterapią, zostałam w kuchni zupełnie sama.
Janek mi wprawdzie pomagał, ale jednak miejscem mężczyzny nie jest kuchnia. Może to staroświecki pogląd, ale za to mój.
Krakałam, krakałam, aż wykrakałam. Lesław się odezwał. Tym razem przysłał mi sms-a. W odcinkach. „Zapewne miło ci będzie się dowiedzieć, że nasz wspólny znajomy, pan Misiak młodszy, niebawem będzie już z powrotem w domu. To bardzo sympatyczny człowiek, uczynny i życzliwy. Niedobrze się stało, że twój przyjaciel zrobił mu krzywdę, na szczęście mamy znakomitych chirurgów szczękowych w tym kraju. Kolega Misiak coś tam wprawdzie mówił, że to policjant go pobił, ale skoro na rozprawie przyjęto, że to wyczyn pana hippoterapeuty, więc dobrze, niech tak będzie, ja również przyjmę tę wersję jako wersję obowiązującą. Z wszelkimi konsekwencjami, moja droga Emilko. A tak nawiasem mówiąc, wciąż czekam na moje pieniądze. Umówmy się, że do końca roku postarasz się spłacić mi ten drobny dług. Ściskam cię serdecznie – twój Leszek”.
Przeczytałam to i serce we mnie stanęło.
O jakich konsekwencjach on mówi?!
Jeżeli zrobi coś Rafałowi…
Boże jedyny! Oddam mu te parszywe pieniądze, sprzedam samochód, niech tylko zostawi Rafała w spokoju!
Sms dotarł do mnie w momencie, kiedy po jeździe z chorymi dzieciaczkami umieszczałam siodła na swoich miejscach w siodlarni. Dzieci zostały już zapakowane przez rodziców do samochodów i odjechały. Rafał czyścił konie w stajni.
Rafał! Czy powinnam mu powiedzieć o cholernym sms-ie, czy przeciwnie, trzymać język za zębami? Ostatecznie to nie jego wina, że mam aż tak bogatą przeszłość, po co miałby się teraz i on denerwować?
Postanowiłam nic mu nie mówić, ale moje postanowienie, jak się okazało, miało parę bardzo krótkich nóżek. Rafał wszedł albowiem do siodłami i natychmiast spostrzegł, że się cała trzęsę. Spojrzał na mnie bystro, zobaczył komórkę w mojej dłoni, wyjął ją z tej dłoni i przeczytał to, co miałam przed nim skrzętnie zataić.
– Rafał, ja cię bardzo przepraszam – jęknęłam. – Ja mu oddam pieniądze, najszybciej jak tylko zdołam. Ten drań jest gotów na wszystkie świństwa świata, nie pozwolę, żeby ci coś zrobił, sprzedam samochód, niech go diabli wezmą…
– Samochód, czy twojego byłego? – spytał rzeczowo.
– Byłego, oczywiście. Boże, co za męt koszmarny… Rafał, przepraszam…
– Nie masz za co, Emilko. Samochód, oczywiście, możesz sprzedać, ale zastanów się – kiedy zostaniesz bez samochodu i bez pieniędzy, będziesz się od tego lepiej czuła?
– Będę się czuła gorzej.
– No widzisz, i mnie się tak wydawało.
– Ale nie mogę żyć ze świadomością, że cię narażam na nie wiadomo co…
Usiadł na ławeczce pod wysoko umieszczonym oknem i pociągnął mnie za sobą. Klapnęłam na tę ławkę zupełnie bez siły. Prawdę mówiąc, miałam trochę nadziei, że mnie obejmie, przytuli, albo coś podobnego, niestety – niczego takiego nie zrobił.
– Nie wiem, czy naprawdę mnie na coś narażasz – mruknął. – Właściwie jestem prawie pewny, że nie. Myślę, że on bleffuje, nie wiem dlaczego, może tylko po to, żeby cię zdenerwować.
– Potrzebuje pieniędzy, przecież został bez niczego!
– Nie, nie, kochana. Nie bez niczego. Nawet jeśli został goły, to już goły nie jest…
– Skąd wiesz?!
– Myślę i wyciągam wnioski. Pamiętasz, jaki wyrok dostał Misiak?
Pewnie, że pamiętałam. Rozprawa była tydzień temu, nie mam pojęcia, jak to się udało tak szybko załatwić, podobno nasz wymiar sprawiedliwości jest najbardziej ślamazarny na całym świecie; Rafał i Tadzio robili za świadków, przy czym Rafał twardo obstawał przy tym, że to on uszkodził Misiakowi gębę, wina Misiaka została udowodniona bez najmniejszych trudności, sam się zresztą przyznał, twierdząc, że chciał się na nas odegrać za zwolnienie z pracy. Sam podobno wymyślił taki subtelny sposób zrobienia przykrości „tej całej Sergiej”, to znaczy mnie, bo mnie uznał za sprawczynię wszystkich swoich nieszczęść. Dostał karę więzienia z zamianą na grzywnę w wysokości tak kosmicznej, że w życiu nie byłby w stanie jej spłacić…
Rafał popatrywał na mnie bystro.
– Skojarzyłaś, prawda? Jeżeli ten twój…
– Tylko nie mój, proszę!
– Przepraszam, masz rację, oczywiście. Misiak takiego szmalu nie miał, bo gdyby miał, to by nie pracował, tylko ciągnął piwo u Rybickiej w sklepiku. Jeżeli więc ten pan nam tu pisze, że Misiak wychodzi z pudła, to znaczy, że ktoś za niego zapłacił.
– Zleceniodawca…
– Właśnie. A skoro zleceniodawca miał takie pieniądze, to znaczy, że albo się odkuł, albo sięgnął do rezerw, które miał tak schowane, żeby się stróże prawa do nich nie dobrali. Dobrze mówię?
– Tak wygląda…
– Idźmy dalej. Skoro ma pieniądze i to, zauważ, w takich ilościach, że stać go było na wykupienie Misiaka, a to przecież dla niego ani brat, ani swat… skoro więc ma ich tyle, to cóż to dla niego wartość jednego mizernego chryslera?
– Tylko nie mizernego – stanęłam w obronie mojej limuzyny, bo jednak fajna była, nie da się ukryć.
– Nie mizernego – zgodził się. – Tak czy siak, to dla niego pikuś, kochana Emilko. Tu jest na rzeczy coś zupełnie innego.
– Ale co?
– Nie mam pojęcia – powiedział tonem prawie beztroskim. – I nie będę się tym przejmował – dodał stanowczo. – Ty sobie też głowy nie zawracaj. Jak się coś stanie, będziemy się martwić.
– Ale ja się boję!
– O mnie?
– O ciebie! A jak się coś stanie, to już będzie za późno!
Dlaczego w tym momencie Rafał zaczął się śmiać, pozostanie dla mnie na zawsze tajemnicą. Te chłopy nie mają za grosz instynktu samozachowawczego. I w ogóle są dziwne.
Ogromnie i bez sensu zadowolony z siebie, albo z czegoś innego, nie mam pojęcia, wstał z tej niskiej ławeczki i wyciągnął do mnie rękę.
– Chodźmy lepiej na obiad, Lula dzisiaj robiła coś fajnego, nie wiem co, ale bardzo przyjemnie pachniało w kuchni ziółkami. I serkiem. No, chodź.
Zignorowałam rękę.
– Czy możesz mi łaskawie wyjaśnić, co cię tak szalenie rozśmieszyło? – Starałam się, aby mój ton był maksymalnie zgryźliwy.
– To był śmiech zadowolenia – wyjaśnił, wciąż jeszcze lekko chichocząc. – Jest mi dobrze ze świadomością, że ci zależy na moim życiu, Emilko. I nie mów mi, że jesteś przyjaciółką wszystkich żywych stworzeń, bo mi zepsujesz przyjemność.
Jeszcze go nie widziałam w takim frywolnym nastroju. Zawsze był dość zasadniczy!
Taki też mi się podobał. Kurczę, on jest chyba odważny. Tego nie brałam pod uwagę, ale też nie było okazji do stwierdzenia.
No dobrze, niech sobie będzie.
Wstałam z ławeczki i dałam się zaprowadzić na ten serek z ziółkami. To były naleśniki z grzybkami i szpinakiem plus serek i zioła, nie wiem jakie, ale chyba oregano, bazylia i troszkę tymianku. I świeża pietruszka. Rafał spożywał wytworne danie, nie patrząc do talerza, tylko gapiąc się na mnie. Nie chichotał już, bo w końcu trudno chichotać z ustami pełnymi naleśnika, za to w oczach miał iskierki, których przedtem u niego nie stwierdzałam.
Po raz pierwszy w życiu wyszłam z siebie i dałam się ponieść nerwom.
Publicznie, niestety.
Janek wprawdzie mnie pociesza, ale w tej chwili mam wrażenie – zdaje się, że Ania z Zielonego Wzgórza też takie miewała – że już nigdy nie wyjdę ze swojego pokoju i nie pokażę się ludziom.
Ale numer! A mówiłam babciom, że nie należy przesadzać, to nie, były mądrzejsze, staruszki zajadłe! I mnie skołowały, a trzeba było słuchać podszeptów własnego rozsądku, skoro już szeptał!
Lula mnie chyba nienawidzi.
Zamknęła się w swoim pokoju i nosa nie wytyka. Janek do niej lata co piętnaście minut, a kiedy wylatuje, patrzy na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu. Matko jedyna, dlaczego on na mnie tak patrzy? Chyba mu wszystko powiem.
Zaczęło się wszystko psuć od rana, kiedy mieliśmy jechać do Jeleniej Góry po pierwszych gości wernisażowych, a były nimi dwie Wiktorkowe zleceniodawczynie i dobroczyńczynie (rodzaj żeński od dobroczyńca? To jakieś głupie, powinna być ta dobroczyńca i ten dobroczyniec). Wiktora jeszcze nie było, nie zdążył dojechać z Krakowa, a te dwie damy przyjechały pociągiem z jakichś dalekich zakątków Polski, gdzie zapewne prowadziły skomplikowane i oby intratne interesy kibelkowo-spożywczo-wydawnicze (wydalnicze?). No i trzeba je było odebrać z dworca o poranku. Miał jechać Janek, ale coś mu nie pasowało, coś tam jeszcze chciał zrobić w domu przed ich przyjazdem, więc poprosił mnie, żebym go zastąpiła. Prośbę wygłosił tuż po śniadaniu, kiedy zarówno Lula, jak i obie babcie były pod ręką – postanowiłam więc za jednym zamachem zadziałać na Lulczyną podświadomość i wykazać się przed babciami. Niech wiedzą, że się staram. Dzieci na szczęście już gdzieś wywiały, Rafała też nie było, pojechał do Karpacza po wytworne trunki na popołudnie. No więc kiedy Jasio wystąpił z tą swoją prośbą, wstałam z krzesła, podeszłam do niego – a on jeszcze siedział – i tak prawie po siostrzanemu objęłam go za ramiona i powiedziałam czule: