– Świetnie. Myśmy mieli nawet sporo klientów, teraz się nimi podzielimy. Prymulka, Grabowscy, Izunia i jeszcze ze trzy sztuki przejdą do mnie, a wam zostanie kilka osób z Kamiennej Góry, z Jeleniej, jedna z Lubawki i jedna z Piechowic.
– Może Olga zdąży jeszcze dopisać to do oferty – zauważyła Lula.
– Wątpię – zwątpiła babcia. – Ona chyba ma już gotowe te katalogi, ale trzeba ją dopaść, tak czy inaczej. No dobrze, kochani… Uważam, że sytuacja dojrzała do wzniesienia toastu za nową, piękną przyszłość. Janeczku?…
Janeczek zrozumiał cienką aluzję, wydobył stosowny napitek i wznieśliśmy toast – wszyscy z wyjątkiem Rafała, który po uporządkowaniu spraw opon w golfie miał jeszcze prowadzić samochód do Książa.
Bardzo się starałam, żeby nie było po mnie widać wszystkiego, co się we mnie kotłowało. Po Rafale nie było widać nic, ale miałam nadzieję, że jednak obrót spraw go ucieszył…
Rotmistrzówka jest miejscem absolutnie nieprzewidywalnym. Niczego nie da się zaplanować, bo wszystko się przewraca. O dziwo jednak to, co ostatecznie nam zostaje, jest całkiem do przyjęcia… Nie wiem, czy to wywracanie to jest wpływ Emilki – o co ją podejrzewam od pewnego czasu – czy może jakiśgenius loci ?
Po dramatycznych wydarzeniach związanych z próbą zabójstwa na Latawcu (zyskaliśmy przy tej okazji dwóch nowych przyjaciół w osobach podkomisarza Misia i jego przełożonego Guli, stopnia nie pamiętam, ale bardzo przyjemni obaj) stan osobowy poszerzył nam się o Rafała. Trochę byłam zła na Emilkę, że tak łatwo zrezygnowała z obecności tu Wiktora, ale kiedy ze mnie pierwsza irytacja opadła, doszłam do wniosku, że to bardzo rozsądne posunięcie. Rafał pasuje do nas jako znawca i miłośnik koni oraz jako – jako co? Porządny człowiek? Chyba tak. Po prostu. Od razu wtopił się w nasze życie, zamieszkał w klitce na stryszku, natychmiast przejął część obowiązków Jasia w stajni, uruchomiliśmy tę hippoterapię, bo wraz z Rafałem przyszli klienci, którzy przedtem jeździli do Książa. Spodziewamy się też następnych, bo Rafał natychmiast po decyzji swojej szefowej, likwidującej firmę w Książu, dał ogłoszenie w kilku miejscowych gazetach i dodatkowo w Internecie. Rozkleiliśmy również ogłoszenia (Kajtek i Jagódka pilotowani i wożeni przez Emilkę, spisali się dzielnie w tej sprawie) we wszystkich ośrodkach zdrowia, przychodniach, szpitalach i urzędach. Poprosiłam Olgę, aby spróbowała dopisać tę hippoterapię w naszej ofercie; Olga trochę kręciła nosem, bo już katalogi miała gotowe do druku, ale jeszcze dopisała dwa zdania w katalogu na przyszły rok.
– Macie szczęście, że mi się druk opóźnił – powiedziała.
Przysłała nam też kolejnych gości, którzy zastąpili leciwych ułanów. Dwie rodziny składające się wyłącznie ze starszych osób, wyjeżdżające co roku ze swych domów po to, aby „w luksusie rżnąć w brydża”, jak to z prostotą określił senior rodu. Luksus polega na tym, żeby im ktoś robił kanapki na bieżąco i żeby ich nie wołać na obiad, kiedy oni właśnie są w połowie fascynującej rozgrywki. Takie luksusy zapewniamy bez najmniejszej trudności, zwłaszcza że gościom nie zależy na wykwintnych obiadkach, kontentują się odgrzanymi mielonymi, gołąbkami i gulaszem. Dwie czwórki im się zebrały, incydentalnie dołączają do nich obie babcie, czasem ja z Jankiem (Emilka pracowicie szkoli się u Rafała w zakresie hippoterapii i nie ma czasu na rozrywki – tak twierdzi, ale nie wygląda, jakby się tym faktem martwiła) – i rozgrywamy całe turnieje.
Niestety, wygląda na to, że idzie martwy sezon. Kiedy brydżyści wyjadą – a wyjadą za tydzień – zostaniemy prawie bez gości. A niebawem wyfruną też studenci, bo już im zimno w górach i „endemity idą spać”, jak powiedziała Emilka. Wrócą tu najwcześniejszą wiosną, ale na razie będziemy musieli kontentować się sporadycznie przyprowadzanymi przez Kostasa niemieckimi wycieczkami. Te wycieczki też się zresztą kończą. Oby jak najszybciej nastała zima!
Babcia Marianna na razie nie myśli o wyjeździe. Rupert pracuje z Malwiną na jakiejś dziwnej zasadzie – czy można mieć na uniwersytecie status pracownika naukowego – wolontariusza? Zapowiedział już, że zostaje na czas nieokreślony w Polsce. Zdaje się, że Malwina odmówiła mu swej ręki, a zwłaszcza wyjazdu do Tyrolu celem zamieszkania na stałe w rodzinnej posiadłości i rodzenia małych Ruperciątek. No i nie miał wyjścia – zrezygnowanie z Malwiny nie wchodziło w grę, więc i on przestał się wybierać do Vaterlandu. A skoro on nie jedzie, to i babcia nie jedzie… Zależności proste jak dzień dobry.
Nasza babcia Stasia jest z takiego obrotu spraw bardzo zadowolona. Chyba się obie staruszki do siebie przywiązały, uwielbiają przesiadywać w saloniku przy nalewkach; chichoczą wtedy, opowiadają sobie różne rzeczy z lat własnej młodości, a czasami – mam wrażenie, że czasami knują coś po kątach. Ciekawe co?
Kiedy nie gramy w brydża, szykujemy wystawę księdza Pawła. Wiktor z Ewą byli w kolejne dwa weekendy; Ewa czegoś niezadowolona – a kiedy ona była tak naprawdę zadowolona? Wiktor… i tu muszę przyznać – po raz kolejny! – rację Emilce, otóż Wiktor nie wygląda, jakby miał zamiar powracać do sprzątania stajni i podrzucania koniom siana. Nic wprawdzie nie mówił na ten temat, ale to się daje zauważyć. Obecność Rafała zaakceptował prawie z entuzjazmem i błyskawicznie przeszedł nad nią do porządku dziennego. W sprawy galerii wszedł z marszu i natychmiast zaprojektował wszystko – od sposobu rozmieszczenia fotogramów do urządzenia wernisażu włącznie. Nie malował tym razem, ale kilka razy zaciekle konferował przez komórkę, najwyraźniej ze swoją zleceniodawczynią (mawia o niej: zlecenio, chlebo, masło i ciastkodawczyni), omawiając jakieś ostateczne szczegóły kampanii reklamowej tych wszystkich zintegrowanych łazienkowych bajerów. Powiedział mi na stronie, z błyskiem w oku, że zgarnie za tę kampanię straszny pieniądz, może nawet przymierzy się do kupna domu.
– Przecież masz mieszkanie w Krakowie – zdziwiłam się.
– Mam, ale nie lubię – odrzekł ponuro. – Wielka stodoła w samym cholernym turystycznym centrum. Ewa uważa, że takie mieszkanie to bardzo wyraźny symbol naszego statusu społecznego, ale ja chrzanię symbole statusu społecznego i w ogólności wszystkie pozostałe symbole też chrzanię. Świątek, piątek, lato, zima, łażą mi tabuny turystów przed oknami, wrzeszczą, co chwila jakieś porąbane happeningi, zero spokoju. A tu bym sobie gdzieś przysiadł i spokojnie robił swoje, galerię byśmy razem ciągnęli, kulturę na wsi polskiej zaprowadzali, a jakże. Emilka mówiła, że jest tu jakiś stary dom w niezłym stanie, do kupienia za niewielkie pieniądze. I bym sobie malował jako ten outsider, taki co to uciekł z wielkiego miasta… Wiesz, Lula, że mam coraz więcej telefonów na ten temat, pisma różne się mną interesują, takie ambitne dla kobitek i fachowe też, a ja się nie oganiam specjalnie, bo reklama mi się przyda. Rotmistrzówce też. Więc wszystkim mówię, że w Krakowie przebywam tylko chwilowo i zapraszam do nas, do Rotmistrzówki. Będziemy mieć ładną prasę na wernisaż Pawła.
Poczułam się lekko skołowana.
– Wiktor, czekaj… a co na to Ewa?
– Ewa jest bardzo zajęta swoją uczelnią, na której też nie tak wcale różowo, jakby się zdawało. Tamten jej były promotor, wiesz, ta świnia, miał sporo przyjaciół w łonie wydziału i oni teraz robią, co mogą, żeby Ewie uprzykrzyć życie. Na razie jest dzielna, kieruje katedrą jako p.o., ale – tu Wiktor zniżył głos w sposób konspiracyjny – ja nad nią pracuję. Nie pytaj, jak, kiedyś ci opowiem. Emilka mi poradziła…
Tu zachichotał strasznie chytrze.
CO EMILKA MU PORADZIŁA???
Uczę się na hippoterapeutkę. Moim nauczycielem jest oczywiście Rafał, który jakoś tak bezproblemowo wtopił się w Rotmistrzówkę, jakby od zawsze mieszkał z nami. Nawet Omcia, która chyba początkowo żałowała, że to nie Tadzio do nas przystał, zmieniła zdanie. Pewnie doszła do wniosku, że dobrze mieć własnego lekarza pod ręką, a już zupełnie zmiękła, kiedy Rafał zlikwidował jej ból w kręgosłupie szyjnym. Masażem.
Chwilami przychodzi mi taka myśl do głowy, żeby też mieć ból w kręgosłupie szyjnym albo migrenę, albo co i niechby mi też pomagał za pomocą masażu. Na razie jeszcze się nie odważyłam, ale ochotę mam… muszę się tylko zdecydować, co mnie właściwie boli. Jest tylko jedno niebezpieczeństwo, mianowicie Rafał może rozpoznać symulację. Niestety, nigdzie nigdy nic mnie nie boli… tak naprawdę. Ale od czego inteligencja i wrodzona bystrość umysłu: podpatrzę objawy u babci Omci.
Lula by mnie skarciła za takie sformułowanie – babcia Omcia to przecież babcia-babcia. Tautologia. Czy jakoś tam. No, no, niech ta Lula nie będzie taka zasadniczka.
Razem ze mną uczy się Latawiec. Od tamtego koszmarnego dnia mam do niego stosunek mamy-kwoki do swojego ulubionego kurczaczka. Trzęsę się po prostu nad nim jak głupia jaka. A jemu to chyba wisi, jest beztroski i milutki jak zawsze.
W charakterze autystycznych dzieci występują na takich szkoleniach Jagódka i Kajtek. Trzeba Latawca nauczyć wozić takie zwisające jak worek dzieciaczki. Nasze zwisają artystycznie i z dużym upodobaniem, a Latawiec wykazuje wielkie uzdolnienia. Rafał wyraża się o nim z dużym uznaniem.
Na razie pracuje z nami tylko Hanys, a zajęcia z klientami ustawiliśmy tak, żeby następowały jedne po drugich. Jakoś sobie radzimy. Rafał mówi, że za jakiś tydzień będę już mogła pracować z Latawcem, oczywiście pod jego czujnym okiem.
Mój osobisty gangster udaje, że go nie ma. Oczywiście, na czas zamachu na Latawca ma żelazne alibi, był gdzie indziej, z kimś innym, a Misiak zarzeka się, że sam wymyślił sobie taką formę zemsty na nas, a zwłaszcza na mnie, bo to przeze mnie babcia go wywaliła na pysk z Rotmistrzowki. Będzie miał sprawę i skażą go na bank. I co z tego, pewnie mu Leszek zawczasu zapłacił słono za straty moralne. Misiu i Gula są zmartwieni, chyba strasznie by chcieli posadzić mojego byłego jakoś definitywnie. Zdaje się, że zataczają wokół niego złowieszcze kręgi, ale są nadzwyczaj tajemniczy i nic nie chcą mówić na ten temat. Zastanawiałam się, czy by nie zadzwonić do mojego znajomego prokuratora, do Szczecina, ale w końcu nie zadzwoniłam, bo mi coś przeszkodziło, nawet nie pamiętam, co. Chyba mnie Lula pogoniła do kur.