– A mam, całkiem przypadkowo – odrzekł ze swobodą podkomisarz i zadzwonił żelazami. – Na jaką okoliczność zatrzymujemy pana Misiaka Dżuniora? Wstawaj, Mundek. Co przeskrobałeś?

– O nie – wysapał młody Misiak z trudem i dźwignął się z gleby, mocno wymiętoszony. – Tak to nie będzie. Pan komisarz sam widzi, napadł na mnie ten nieznany mi obywatel i dokonał na mnie rękoczynu, podczas gdy ja bynajmniej nie robiłem niczego złego, tylko chciałem przywitać się z końmi, ja te konie, panie komisarzu, znam…

– Nie pierdziel, Mundziu – zbagatelizował tłumaczenia Misiaka podkomisarz. – Panowie, co się stało?

Rafał wygładził na sobie cokolwiek zmięte ciuchy.

– Pokaż państwu, Tadziu, cośmy zabrali panu, jakmutam, Misiakowi.

Tadzio schylił się i podjął z ziemi mały przedmiocik.

– Co to jest? – zaciekawił się podkomisarz.

– Oni są psychiczni – pospieszył z informacją Misiak. – Przylecieli do mnie z jakimś debilnym patyczkiem i przewrócili na ziemię, ja będę składał na nich oficjalną skargę do prokuratury o napaść…

– Mundziu, prosiłem, żebyś się zamknął – warknął podkomisarz. – Faktycznie, patyczek. Co to takiego, to jakaś tajna broń?

– Taki patyczek – rozpoczął wyjaśnienia Tadzio – jest zaostrzony na końcu. Widzicie to?

Widzieliśmy, ale nic nam to nie mówiło.

– Jechaliśmy właśnie do was z wizytą – podjął Tadzio, już prawie spokojnie – ale tu niedaleko złapaliśmy gumę, więc zmieniliśmy koło i zaraz, po jakichś dwustu metrach złapaliśmy drugą gumę, ale już nie było czego wymieniać, więc postanowiliśmy przejść te pół kilometra na piechotę i poprosić was o jakąś pomoc. Jak doszliśmy do granicy waszych padoków, to nam się zdawało, że ktoś się tu skrada przez krzaki, więc zastosowaliśmy metodę Indian Apaczów, przestaliśmy hałasować i rzucać się w oczy… no i cóż my widzimy? Pan Misiak młodszy podchodzi spokojnie do Latawca, nie rzuca się, więc Latawiec, ufne stworzonko, niczego nie podejrzewa. A pan Misiak go zachodzi od ogona. I powiem wam, że gdyby nie to, że Rafał wykazał się błyskawicznym refleksem, to ten gnój śmierdzący zdążyłby mu ten patyczek wsadzić w tyłek.

Spojrzeliśmy po sobie, nic nie rozumiejąc.

– Złapałem go w ostatnim momencie – przyznał Rafał i przejął narrację. – Miał to w łapie, więc mu tę łapę na wszelki wypadek wykręciłem. Ale też nie wiedziałem, po co chciał to zrobić. Dopiero Tadzio mi wytłumaczył i ma szczęście ten skunks, że go nie zabiłem, a słusznie mu się należy…

Jak jeden mąż spojrzeliśmy tym razem na Tadzinka.

– Opowiedział mi o tym jeden mądry człowiek na naszej wspólnej uczelni, droga Emilko – powiedział Tadzinek przez zaciśnięte zęby. – Taki zaostrzony patyczek wsuwa się koniowi w tyłek, patyczek przebija prostnicę, bardzo szybko dochodzi do zapalenia otrzewnej i po koniu. Kwestia kilku dni i jest to nie do wykrycia praktycznie. Były takie przypadki, niestety.

Zrobiło mi się słabo. Mój Latawiec! Mój kochany, mądry, ufny, zabawny Latawiec…

Podkomisarz Misiu zbladł pod swoją filmową opalenizną i z najwyższą odrazą spojrzał na Misiaka, który coś tam jeszcze usiłował gadać o napaści.

– Panowie – zwrócił się do Tadzia i Rafała. – Jesteście pewni, że on to chciał zrobić?

– Prawie zrobił – odparł Tadzio sucho. – Rafał złapał go za rękę już w momencie, kiedy celował Latawcowi tym patykiem pod ogon.

– Kto ci to kazał zrobić? – warknął Misiu w stronę Misiaka.

– Jakie zrobić, co zrobić? – postawił się Misiak. – Nic mi nie udowodnicie. Coś się wam pop…

Zanim Misiak młodszy wypluł z siebie niecenzuralne słowo, podkomisarz Misiu, dawny uczeń pana Rotmistrza i koniarz, najwyraźniej rozjuszony do białości – odwinął się nagle, a jego potężne ramię wystrzeliło w powietrze. Misiak padł jak podcięty kłos, w to samo miejsce, na którym leżał przed chwilą. Rafał tym razem nie musiał na nim siadać, bo Mundzio nie wyglądał, jakby miał wstawać w najbliższym czasie.

Pochyliliśmy się nad nim.

– W co waliłeś? – spytał rzeczowo Tadzinek.

– W ryj – odrzekł krótko podkomisarz.

– No, no – powiedział Rafał z podziwem w głosie. – Ale cios. Moje uznanie, panie komisarzu…

– Misiu jestem – zawiadomił go podkomisarz. – Cholera, chyba znowu mnie poniosło. Ale wiecie, ja kocham konie. Ciekawe, dokąd mnie przeniosą tym razem, jeśli się okaże, że mu coś połamałem.

– Czekajcie, zobaczę. – Rafał pochylił się nad nieruchomym Mundziem. – Jestem lekarzem – dodał wyjaśniająco, na co podkomisarz pokiwał głową ze zrozumieniem, połączonym z odrobiną niepokoju. Podejrzewam, że nie był to niepokój o całość Misiaka.

– Raczej mu połamałeś – poinformował Rafał, podnosząc się znad Misiaka, który już zaczynał ruszać się i pojękiwać. – Nic groźnego w sumie, obie szczęki poszły. Wyjdzie z tego.

– Cholerny świat – mruknął podkomisarz. – Właściwie szkoda, że tylko szczęki, skoro mam zostać prostym krawężnikiem. No i Gula mnie zabije, obiecałem, że będę się hamował.

Rafał spoglądał na niego z zastanowieniem.

– A powiedz mi – zaczął powoli – co by było, gdybym to ja mu złamał te szczęki, wtedy kiedy go łapałem na gorącym uczynku? No wiesz, w afekcie, z prędkości, żeby zapobiec złemu uczynkowi w stosunku do niewinnego zwierzęcia…

Misiak poruszył się gwałtownie i usiłował coś powiedzieć.

– Zamknij się, łachu nieprany – huknął podkomisarz. – No więc, jakby ci tu powiedzieć – zwrócił się do Rafała, a oczy obydwu zalśniły tym samym, podejrzanym blaskiem. – W zasadzie nic by nie było. Zapobiegłeś ewidentnemu przestępstwu, z jakiego paragrafu, to się jeszcze dopasuje… Tadek był świadkiem, że nie miałeś czasu na konwersacje. Tadek?

– Oczywiście, że byłem świadkiem. Patrzcie, to przecież kawał byka, gdyby go Rafał nie znokautował, to by mu zwiał. A może i nas by pobił.

– No to ustalone – podsumował Rafał. – Ty go może jednak skuj, Misiu, albo co.

– Tak, chyba jednak zdecydowanie powinienem. – Misiu użył wreszcie swoich służbowych kajdanek. Mundzio wstał, chwiejąc się na nogach, a widok jego rozbitej gęby sprawił mi żywą przyjemność. – A teraz powiedz, Mundziu, na czyje zlecenie pracujesz?

Mundzio zabełkotał coś niewyraźnie.

– Ach, prawda. Masz kłopoty z wymową. Tak czy inaczej zabieram cię chwilowo do nas, jakiś lekarz do nastawienia ci gęby chyba się znajdzie. Pana doktora też do nas poprosimy celem złożenia zeznań, doprawdy pechowo się złożyło z tą szczęką, ale proszę się nie martwić, najważniejsze, że udało się panu zapobiec okrucieństwu w stosunku do zwierzęcia. Oraz zniszczeniu cudzej własności, jeżeli przyjmiemy bardziej materialistyczny punkt widzenia. Pan też, prawda? Jako świadek. Może jutro, pojutrze? Kiedy panom pasuje?

– Może być jutro. Całkiem rano albo całkiem po południu, bo mamy jazdy z niepełnosprawnymi.

– To jeszcze się zdzwonimy w tej sprawie. A propos…

Podkomisarz wyjął z kieszeni komórkę, wybrał numer i zażądał radiowozu celem przewiezienia złoczyńcy do aresztu.

– Będą za kwadrans – zawiadomił nas.

– To chodźcie na herbatę – zaproponowała Lula, która dotąd prawie się nie odzywała z wrażenia.

– Może ja mu opatrzę tę szczękę, którą rozbiłem? – spytał Rafał niepewnie.

– Ach, szkoda fatygi, doktorze. Zanim go zawiozę do nas, wstąpimy z nim na pogotowie. Lepiej wypijmy herbatę, bo jeszcze mam w przełyku tego pieroga, którego jadłem, kiedy mnie zaskoczyłeś, Tadziu.

– To my w końcu jesteśmy na pan, czy nie? – Tadzio zdradzał zakłopotanie.

– Tylko w warunkach oficjalnych, dobrze?

– Ależ proszę uprzejmie…

Misiu przymocował Misiaka kajdankami do drzewka nieopodal, po czym panowie, świadcząc sobie wzajemne reweranse, odeszli w kierunku domu, na którego ganku pojawiły się już obydwie babcie.

A mnie coś zastopowało przy Latawcu, który gmerał mi teraz pyskiem we włosach w konsekwentnej acz nieuzasadnionej nadziei, że da się tam znaleźć coś do zjedzenia. Powoli docierało do mnie, jakiego losu uniknął, w jakich cierpieniach musiałby zginąć, gdyby chłopakom nie udało się złapać tego śmierdziela za łapę. Zrobiło mi się dziwnie, przytuliłam się do pachnącej sianem, lśniącej jak czyste złoto szyi i rozryczałam jak nigdy w życiu. Trzeba być ostatnim z ostatnich, żeby tak po prostu chcieć zabić takie miłe, ufne, pogodne stworzenie, które nigdy nikomu nie zrobiło krzywdy; takie piękne zwierzę, takiego kochanego złocistego Latawca…

Ryczałam tak dosyć długo, a on cierpliwie stał w miejscu i czekał, aż się od niego odlepię. Być może nie nastąpiłoby to w ciągu najbliższej doby, bo chyba wylewałam też przy okazji cały żal do świata i Leszka (pierwszy raz, odkąd się rozstaliśmy, poryczałam się tak porządnie), ale kiedy byłam w stanie największego zapuchnięcia, poczułam, że ktoś mnie obejmuje za ramiona i odwraca ku sobie.

Kolejne chwile spędziłam, mocząc dla odmiany przód kamizelki z tysiącem kieszeni, które mnie gniotły w twarz. Rafał, podobnie jak Latawiec, nic nie mówił, pozwalając mi wypłakać się do woli.

Przestałam w końcu lać łzy, ale jeszcze sobie trochę tak postałam. Dobrze mi z tym było. No i w końcu zaczęłam się zastanawiać, jak ja mu pokażę twarz, która teraz nadawała się tylko do tego, żeby na niej usiąść.

– Masz jakieś chusteczki?

Sięgnął do kieszeni, jednej z tych, do których nie byłam aktualnie przyklejona i podał mi jedną chusteczkę higieniczną luzem. – Mam tylko tę jedną. Poradzisz sobie?

Poradziłam sobie, wydmuchując w nią nos. Reszta twarzy pozostała mokra, zapuchnięta, prawdopodobnie czerwona i ohydna.

– Wolisz, żeby zostawić cię samą, czy pobyć z tobą?

– Nie wiem. Jeśli chcesz ze mną pobyć, to na mnie nie patrz.

– Dobrze, nie będę patrzał. Chodź, usiądziemy sobie gdzieś na osobności, ale może w domu, bo mi zmarzniesz na kość. Albo w stajni. Gdziekolwiek, ale już nie na świeżym powietrzu…

Faktycznie, nie zwróciłam uwagi, że to nie lato i że wieje zimny wiatr z zachodu, a ja wyleciałam z tej ciepłej kuchni jak do pożaru, w samej lekkiej sukience.

Poszliśmy do siodłami i usiedliśmy w najciemniejszym kącie na szerokiej ławie. Wolałabym, żeby usiadł bliżej, ale widocznie uznał, że dostatecznie mnie uspokoił i więcej nie musi. I tak przód klatki piersiowej miał całkiem zamoczony. Siedział tak i nic nie mówił, ja też siedziałam i nic nie mówiłam, a po paru minutach znowu mnie złapało i znowu zaczęłam ryczeć. Nawet chciałam przestać, bo przestraszyłam się, że mnie uzna za histeryczkę i dostanę w dziób, może mi nawet złamie szczękę, jak Misiakowi, bo ma on ten cios, nie, przecież to nie on, tylko Misiu, och, kurczę, wszystko jedno…