Jutro wyjeżdża też do Warszawy Malwina, zainaugurować zajęcia na swoim uniwersytecie. Wierny Rupert podąża za nią, więc Omcia jest troszkę markotna. Na pocieszenie postanowiła zostawić sobie uczonego Kiryska i sponsoruje mu pobyt w Rotmistrzówce. Kirysek nie chciał przyjąć tak wspaniałomyślnego gestu, ale było mu okropnie szkoda wyjeżdżać, nie dokończywszy pasjonującej współpracy z panią babronową, która wszak jest nieocenionym źródłem informacji historycznych. Dusza historyka zwyciężyła wrodzone poczucie przyzwoitości – tak to określił, sumitując się straszliwie przy wczorajszej kolacji – niech więc już będzie, co ma być…

– Pewnie, że będże, co ma bycz – powiedziała Omcia swobodnie. – Ma bycz tak, jak ja chcę. A ja chcę z panem rozmawiacz, Herr Kirysek, bo tylko pan pozwala mi tak długo gadacz bez przerwy.

– Ależ Omciu – obruszyłam się zupełnie szczerze. – Przecież my bardzo lubimy, jak nam opowiadasz o życiu!

Omcia zachichotała z miną nader chytrą. – A bo ja szę przy was hamuję, moje dżecko. Jakbym mówiła godżynę bez przerwy, to żadne z was by tego ne wyczimalo. Albo dwie. A Herr Kirysek wyczimuje i nawet proszy jeszcze. Poza tym ja chcę szę dolożycz do szwiadomoszczy historycznej w narodże.

– Polskim czy niemieckim? – zainteresował się Kajtek.

– A to zależy, czy Herr Kirysek będże mial tlumaczenia – odrzekła logicznie Omcia. – W kaszdym raże my tu z panem robimy piękne z pożytecznym… Tak to szę u was mówi? No. I to mne trochę poczeszy, jak mój Rupert wyjedże…

– Ale my niedługo wrócimy – zakomunikowała beztrosko Malwina. – Prawdopodobnie też z grupą studentów. Chciałabym aż do zimy prowadzić w Karkonoszach badania. Bardzo ciekawie się zapowiadają, na pewno powstanie poważna praca na ich podstawie.

– A tych studentów tak ci ze studiów wypuszczą, Malwinko? – Babcia Stasia była sceptyczna. – Przecież oni mają normalne zajęcia.

– Mam plany co do takiej grupki idącej indywidualnym tokiem studiów – wyjaśniła Malwina. – Kilka miesięcy spędzonych na prawdziwych badaniach plus wykłady i ćwiczenia, które będę z nimi prowadziła, dadzą im na pewno więcej niż tak zwane normalne zajęcia na uniwersytecie, z daleka od jakiejkolwiek przyrody.

– I kto za to wszystko zapłaci? – Babcia miała jednak wątpliwości. – Studenci?

– Uniwersytet. To znaczy nie do końca, ale my mamy sponsora na te badania.

– Omcia? – zaśmiałam się.

– Wyjątkowo nie. – Malwina też się uśmiechnęła. – Są na to fundusze różnych unijnych i pharowskich programów. Wycisnę z nich, ile się tylko da.

Po Malwinie widać było, że zawsze wyciśnie, ile się da, ze wszystkiego, co jej wpadnie w ręce. Oczywiście w dobrej sprawie. I świetnie, albowiem będziemy potrzebowali gości, ażeby utrzymać Rotmistrzówkę.

Lula

Zostaliśmy sami.

Może zresztą nie do końca sami, ale bez Ewy, Malwiny, Ruperta – no i bez Wiktora. Mam wrażenie, że wszystko to dokonało się z mojej winy, co jest, naturalnie, kompletnie bez sensu, bo jeśli nawet miałam swój niewielki udział w wyjeździe Wiktora, to przecież nie miałam najmniejszego wpływu na Malwinę i Ruperta. Wygląda na to, że coś niedobrego dzieje się z moim postrzeganiem rzeczywistości. Doktor Freud miałby zapewne to i owo do powiedzenia na ten temat. Ponieważ jednak doktor Freud jest również chwilowo nieobecny wśród nas, a pozostali nie orientują się – i na szczęście! – w moich dusznych perturbacjach (chociaż nie dałabym głowy za Emilkę, ale ona, nawet jeśli wie cokolwiek, nabrała wody w usta i siedzi cicho) – mam spokój. To znaczy, mogę sobie sama rozmyślać do woli… i zastanawiać się, co powinnam teraz zrobić?

Rozsądek podpowiada, że nic.

Nie będę ukrywać, że odpłakałam swoje. Kiedy uciekłam Wiktorowi z Pożegnania z Afryką, nie wiedziałam, co zrobić, gdzie uciec, a przede wszystkim – jak mu się na oczy pokazać. Chciałam natychmiast wyjeżdżać, gdzie oczy poniosą, na szczęście (na szczęście???) nie bardzo wiedziały, gdzie mnie ponieść – bo przecież ani do Szczecina, gdzie w moim mieszkaniu przebywa kilku sympatycznych marynarzy pływających, ani do Australii… Do Australii jeszcze byłoby nieźle, bo daleko, ale po pierwsze nie mamy armat, czyli nie miałabym pieniędzy na podróż. Wróciłam z kamienną twarzą do Rotmistrzówki i udawałam, że boli mnie głowa. Migrena to pożyteczna rzecz do wymówek, już w dawnych wiekach panie miewały globusa w trudnych momentach.

No i jakoś rozeszło się po kościach. Łaska boska, że Wiktor nie próbował już niczego wyjaśniać ani tłumaczyć.

A jutro wyjeżdżają studenci. Rano przyszły do mnie te dwie panienki, co to ostatnio świata nie widzą poza Jankiem, Asia i Patrycja.

– Bo wiesz – powiedziała Patrycja, mizdrząc się okropnie – ty jesteś od dawna zżyta z Jasiem… może byś nam poradziła… chcemy zrobić pożegnalne ognisko…

– Z prezentami na do widzenia – wtrąciła Asia i potrząsnęła mi przed nosem bujnym uwłosieniem w kolorze blond. – Nie wiemy, co by naszego kochanego pana Janeczka najbardziej ucieszyło…

– Naszego kochanego pana instruktora – dodała Patrycja, wytrzeszczając na mnie oczy, artystycznie umalowane w różne kolory. Z taką tęczą na powiekach powinna wyglądać jak idiotka, ale wygląda po prostu świetnie, czego nie rozumiem. I nie rozumiem, dlaczego Janek na widok tych jej abstrakcyjnych malowideł uśmiecha się pod wąsem i bezwiednie prostuje plecy. A może i nie bezwiednie. A ona do niego wytrzeszcza o wiele bardziej niż do mnie.

– Mam wam podpowiedzieć, co macie mu kupić na pożegnanie? – upewniłam się.

– No tak. Żeby nas ciepło wspominał – zagruchała Asia. – Myślałyśmy o jakimś kosmetyku, nie wiesz przypadkiem, jakiej on używa wody po goleniu? Bo pachnie po prostu bosko!

Bosko, patrzcie ludzie, ciekawe, czy one go wąchają przed jazdą, czy po!

– Nie wiem, czym się Janek oblewa – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Zapytajcie lepiej Kajtka.

Patrycja zamrugała kilometrowymi rzęsami w kolorze blue marine.

– Kajtka nie – rzekła stanowczo. – Kajtek nie będzie wiedział. Na pewno poprzekręca nazwy i marki, no, rozumiesz, nie mamy do niego zaufania w tej mierze.

– Ale ja wam mówię, że nie wiem!

– Ale może mogłabyś się dowiedzieć? – Patrycja spoglądała na mnie uwodzicielsko spod blond loka.

– Jeśli go zapytam, to nie będzie miał niespodzianki. Kupcie mu coś neutralnego. Albo coś dowcipnego. Wykażcie się pomysłem.

Studentki popatrzały po sobie z głębokim zastanowieniem.

– Może stringi – podrzuciła z wahaniem Patrycja.

Stringi!

– Nieeee. – Asia kręciła głową z powątpiewaniem. – Stringi ryzykowne. On jest taki poważny…

Tu zastygła z rozmarzonym wyrazem twarzy, tylko blond firanki majtały jej się nad oczami, które przymknęła, zapewne piastując pod powiekami obraz Jasia Pudełko w seksownych stringach i niczym więcej.

Goły Janek Pudełko. To ciekawe. Czy on w ogóle ma co pokazywać? Całymi latami siedział przed komputerem – zaraz, skoro Kajtek jest wysportowanym karateką, to może Janek też? Może nawet było coś kiedyś mówione na ten temat, ale nie pamiętam, nie zwróciłam uwagi. Wiktor… to wiem, Wiktor jest zbudowany jak jakiś olimpijczyk Praksytelesa, albo może Fidiasza… Widziałam nieraz, bo Wiktor chętnie łaził po obejściu z nagim torsem, a Janek zawsze miał na sobie dżinsy i jakieś podkoszulki z dziwnymi nadrukami. Pytałam go kiedyś, co to za figury, a on mi powiedział, że fraktale. Nawet wytłumaczył, co to jest, ale nie słuchałam uważnie, bo właśnie wtedy przyszedł Wiktor z portretem Marianny, tym z sadem i jabłonką.

– No to jak uważasz? Będzie dobrze? Janeczek się ucieszy?

– Przepraszam, zamyśliłam się. A co mu w końcu chcecie kupić?

– Teraz to ci nie powiemy – obruszyły się studentki. – Nie słuchałaś, co mówiłyśmy!

– Oj, mówiłam, że przepraszam…

Ale już uciekły, chichocząc. Pensjonarki!

A wieczorem okazało się, że podarowały mu rękawiczki do jazdy konnej, bardzo ładne, irchowe, starannie wykonane i wykończone (musiały nieźle kosztować). Na grzbiecie lewej było wyszyte czerwoną nicią imię Asia, a na prawej, oczywiście, Patrycja. Nie mam pojęcia, kiedy zdążyły to wyhaftować.

Oczywiście, jak się do niego przykleiły, to nie odkleiły się przed zakończeniem wspólnej biesiady ze śpiewami, grubo po północy. Twierdziły przy tym, że jest zimno i one muszą po prostu zadbać o kochanego pana instruktora, bo jeszcze zmarznie, biedaczek. Zaproponowałam w tym momencie przeniesienie biesiady do salonu, gdzie jest ciepło i gdzie nie musiałyby go z takim poświęceniem ogrzewać własnymi ciałami, ale zostałam zakrzyczana. Krzyczał między innymi Janek. Coś takiego.

Protestowały też obydwie babcie, bardzo energicznie. Babcia Stanisława kazała przynieść z szaf różne futra i szuby, okręciły się tym i były bardzo zadowolone.

Prezenty rzeczywiście były dla nas wszystkich, co uznaliśmy za miłe i wzruszające. My, kobiety, zostałyśmy obdarowane niedrogimi, ale gustownymi biżutkami z kamieni półszlachetnych; pewnie studenci odwiedzili muzeum minerałów w Szklarskiej Porębie, na zakręcie szosy – babcie dostały ametysty w postaci broszek, Emilka i ja wisiorki – ona z pasiastym szaro-niebiesko-beżowo-brązowym agatem, sama wytworność, a ja z pięknym, czerwonym karneolem, przeświecającym od środka. Jagódkę ucieszył sznureczek różnobarwnej mieszanki, a Kajtek dostał… pudełko. Malutkie, wycięte z jednego kryształu różowego kwarcu.

– Ale fajne. – Obracał je w dłoni, najwyraźniej nie chcąc zadać cisnącego się na usta pytania: po co mi to?

– To jest małe pudełko dla małego Pudełki. Schowasz w nim sobie swoją największą tajemnicę – powiedziała Patrycja.

– Albo dasz w nim pierścionek zaręczynowy jakiejś pięknej damie za jakieś piętnaście lat – dodała Asia. – Tak naprawdę my też nie wiedziałyśmy, dlaczego ci je chcemy podarować, ale coś nam mówiło, że tak mamy zrobić. Należy słuchać impulsów w życiu, wiesz, młody? Iść za porywem serca.

– Aha – powiedział ostrożnie młody. – Moja mama mówiła, że serce nie jest dobrym doradcą. Że trzeba raczej słuchać zdrowego rozsądku.

Spojrzałam w popłochu na Janka. Skrzywił się trochę, odłożył zabójcze rękawiczki i mruknął w stronę swojego pierworodnego: