Miałam wrażenie, że nie tylko dlatego, ale nie zabierałam głosu, przytajona za moim winoroślowym trejażem. Jagódka też nic Ewie nie odpowiedziała. Kochająca mateczka zmuszona była kontynuować występ solowy.

– Teraz okazało się, że to nie ja byłam nie w porządku, tylko zupełnie ktoś inny…

– No, ja wiem – zaszemrała Jagódka. – To był twój profesor. Ale teraz jego wyrzucili z uczelni i ty możesz wrócić do swojej pracy…

Ewę za krzakiem jakby zamurowało, ale dość szybko odzyskała głos i wybuchła:

– A skąd ty to wiesz, dziecko? Przecież starałam się, żebyś nie miała styczności z tymi brudami! To są sprawy dorosłych! Ojciec ci wszystko powiedział?

Naiwna.

– Nie, Kajtek…

Nie słuchałam już, co będzie dalej, bo nagle wystraszyłam się, że Ewa poleci szukać Kajtka i przy okazji wykryje mnie z uchem przyklejonym do trejażu. Uciekłam metodą szybkich i bezszelestnych kroczków. Mam nadzieję, że nikt mnie przy tym skradaniu się nie zobaczył.

Muszę porozmawiać z Wiktorem!

Emilka

Ale numer! Ewa dała się poznać jako prawdziwa tygrysica.

Wróciliśmy z takiej małej, ale przyjemnej jazdki z dwiema najzdolniejszymi do koni studentkami (niech pęknę, jeśli obie nie zakochały się śmiertelnie w Pudełku, w każdym razie usilnie robią takie wrażenie, a Janek na to jak na lato) – to znaczy one jechały sobie dostojnie na Myszce i Loli, Janek na Bibułce, która miała tego dnia jakieś muchy w nosie, no i ja na moim kochanym Latawcu. Cóż to za sympatyczny koń! Od razu wiedziałam. Zrównoważony i odpowiedzialny, ale lubi sobie pohasać, jak mu się pozwoli. Czasem mu pozwalam, bardzo jest wtedy zadowolony z życia i rozkwita dosłownie na oczach.

Zaraz, to nie miało być o koniach.

Zdążyliśmy wprowadzić konie do stajni i właśnie braliśmy się zespołowo za ich rozsiodływanie, kiedy wleciała do nas Ewa jak furia, ale taka zimna furia, widać było, że się w środku gotuje, a na zewnątrz tylko jej szczęki latały.

– Jasiu! – zakomenderowała strasznym głosem. – Musimy porozmawiać. Natychmiast. Panie tu sobie poradzą z tymi końmi. Proszę cię, chodź ze mną!

Studentki, bardzo zawiedzione, coś tam zaczęły marudzić, że bez pana Janka to one nie chcą, ale Ewa tylko na nie spojrzała i zamknęły się obie natychmiast. Mnie potraktowała jak powietrze, chwyciła Janka żelaznym uściskiem za ramię i wywlokła ze stajni.

– Ona go chce zgwałcić – syknęła konspiracyjnie studentka Asia.

– Raczej zabić – poprawiła ją studentka Patrycja zwana przez Jagódkę Partycją. – Widziałaś, co ona miała w oczach? Emilka, o co jej chodzi?

– Pojęcia nie mam. – Byłam prawdomówna. Gdyby dopadła tak Wiktora, owszem, miałabym kilka koncepcji, ale Wiktor znowu gdzieś za stodołą oddawał się twórczości. Widziałam go rano. Minę miał prawie tak wściekłą jak pani małżonka i chlastał farbami gdzie popadnie.

W tym momencie zobaczyłam Lulę. Szła przez podwórko i wyglądało na to, że jest jej wszystko jedno, dokąd dojdzie. Wychyliłam się przez stajenne drzwi i zawołałam na nią. Spojrzała na mnie mało przytomnym wzrokiem.

– No chodź – ponagliłam ją. – Pomożesz nam przy Bibule, Janek poszedł i zostawił ją odłogiem. Chodź, dawno konia nie wąchałaś.

Lula ostatnio gdzieś się włóczy zamiast jeździć. Chyba momentami ma nas dosyć.

Jak można mieć nas dosyć?

Przyszła do tej stajni i zdjęła siodło z Bibułki, wciąż z tym nieprzytomnym wyrazem twarzy.

– Słuchaj, Lula – zagadnęłam ją po chwili. – Wpadła tu przed chwilą Ewa i wywlokła Janka, wściekła strasznie, chciała z nim rozmawiać teraz, już, natychmiast. Nie wiesz, co ona do niego ma?

Lula znieruchomiała z końskim ogłowiem w ręce. Spojrzała na mnie i na obie studentki, którym natychmiast uszy się wydłużyły.

– Czy nasz kochany pan instruktor jest w niebezpieczeństwie? – zapytała Patrycja, od niechcenia klepiąc Myszkę szczotką po zadku. Myszą tego nie lubi, więc się odmachnęła ogonem.

– Nie rób jej tak – warknęła Lula. – Bo ja cię trzepnę szczotą po tyłku. O Boże, przepraszam.

– Nic nie szkodzi – zaświergoliła Patrycja. – To ja przepraszam. Sorki, Myszunia, więcej nie będę. Chcesz jabcio?

Mysza zawsze chce jabcio. Albo chlebek. Albo marchew. Albo cokolwiek do jedzenia. Dostała duży ogryzek.

– Ja bym coś radziła – wtrąciła się do rozmowy Asia. – Pani Ewa wyglądała dosyć… niebezpiecznie. My sobie tu we dwie poradzimy, zresztą zawołamy naszych chłopaków, to nam pomogą, a panie instruktorki niech lecą z odsiecą. Leczą z odsieczą. No, lecą na ratunek.

Spojrzałyśmy z Lulą po sobie.

– A nawet jeśli nie na pomoc – dodała przytomnie Patrycja – to przynajmniej dowiecie się, o co chodzi. I nam powiecie, bo my byśmy nie chciały, żeby nam ktoś uszkodził naszego kochanego pana Janka…

Lula zacisnęła wargi. Ale ja już uznałam, że Bóg przemawia przez usta dziecka. To znaczy studentek. Zostawiłam uprząż Latawca na murku i wzięłam Lulę za łokieć, bo było widać, że sama raczej się nie ruszy.

– Chodź, Lula, one mają rację, ja chcę wiedzieć, co Ewa ma do Janka.

Wyszłyśmy ze stajni przy akompaniamencie pisków studentki Asi, której Latawiec próbował obgryźć warkocz. Ona ma prawie takie same piękne włosy jak Lula, ale w odróżnieniu od niej wie, co z nimi zrobić. Tylko na jazdę zaplata słowiański warkocz, a przeważnie paraduje w obłoku płowych loków.

– Słuchaj – powiedziała Lula półgębkiem, kiedy tylko zniknęłyśmy studentkom z oczu. – Ja chyba wiem, co ona ma do Jasia. I nie mam pewności, czy aby powinnyśmy się wtrącać.

– Skąd wiesz?

– Podsłuchałam.

– Co zrobiłaś?!

Ludzie kochane, świat się kończy, Lula podsłuchuje! Moja szlachetna Lula!

– Przypadkiem, oczywiście – dodała. Oczywiście.

– Ale mów, kobieto, CO podsłuchałaś.

Pokrótce opowiedziała mi, jak to Ewa zamierzała przeprowadzić ze swoją córeczką małą rozmówkę indoktrynacyjną, która miała się zakończyć stworzeniem wspólnego damskiego frontu rodzinnego przeciw Wiktorowi. Niestety. Jagódka nie tylko nie dała się wciągnąć w konszachty, ale ujawniła daleko idące poinformowanie w sprawach zawodowych matki. Które to sprawy matka chciała utrzymać przed nią w tajemnicy, zapewne uważając, że ośmioletnie dziecko nie ma jeszcze dostatecznie rozwiniętego mózgu, żeby zrozumieć, kto komu robi świństwo. Okazało się jednak, że kolega Kajetan Pudełko wszystko wiedział i Jagódce, swojej małej przyjaciółce, wyklepał. Na dodatek mała wszystko zrozumiała. Na drugi dodatek nie uważała chyba, żeby to było najważniejsze na świecie. Ho, ho. To Kajetan ma przerąbane, a jego tata Jan Pudełko raczej też. Bo przecież to Pudełko syna wychował na podsłuchiwacza, podglądacza, wtrącalskiego i paplę.

Echo wykładowego głosu Ewy niosło się całkiem nieźle i dochodząc do ganku, na który zawlokła biednego Jasia, wiedziałyśmy już, że mamy rację. Siedzieli tam oboje na wiklinowych fotelikach, a ona się na niego darła.

Zamknęła się, kiedy podeszłyśmy do balustradki, ale nie z naszego powodu, tylko po to, żeby Jasio miał możliwość udzielenia jej odpowiedzi na wszystkie zarzuty, jakie wobec niego wysunęła. Ona sama była już zanadto wściekła, żeby jej przeszkadzała nasza obecność. Jasio dostrzegł nas i miłym gestem zaprosił na ganek.

– Chodźcie, dziewczyny – rzekł pogodnie, ale chyba nie do końca, bo usta mu się jakoś tak zaciskały, nietypowo jak dla niego. – Ewa ma do mnie mnóstwo pretensji…

– I mam nadzieję, że wytłumaczysz mi, jak to się stało, że twój syn wie wszystko o nas, dorosłych, wszystko, czego wiedzieć wcale nie musi! I jeszcze uznaje za stosowne omawiać to z moją córką! Ona ma osiem lat, przypominam ci!

– Niedługo będzie miała dziewięć – wtrącił Jasio, podczas kiedy my z Lulą mościłyśmy się na dwuosobowej kanapce dla szczupłych. Ewę niewinna uwaga Janka, naturalnie, jeszcze bardziej rozzłościła.

– Tak czy inaczej jest za młoda, żeby dyskutować z Kajtkiem o moich sprawach osobistych! Mam nadzieję, że porozmawiasz ze swoim synem i dobitnie go przekonasz, że wtrącanie się w nie swoje sprawy jest karygodne! Niedopuszczalne!

– Ewa, ty chcesz się na mnie tylko wyładować, czy może przyszłaś porozmawiać?

– A o czym tu rozmawiać! Kajtek wściubia nos w cudze życie!

– Chyba nie do końca jest tak, jak to osądzasz…

– Jak to nie do końca? To skąd on wie o moich problemach zawodowych?

– Ja z nim rozmawiałem na ten temat.

– Ty?

– Ewa, wszystko ci wytłumaczę, tylko proszę, teraz mi nie przerywaj, bo nie mam ochoty na kłótnie. Rozumiem, że jesteś wzburzona, ale posłuchaj. Kajtek jest moim synem i nasze sprawy rodzinne zawsze omawiamy na plenum. Plenum jest dwuosobowe, ale to nie zmienia postaci rzeczy.

– Mnie chodzi o moje sprawy rodzinne, nie o twoje!

– Ewuniu, wydaje mi się, że odkąd zamieszkaliśmy razem, stworzyliśmy wszyscy coś na obraz i podobieństwo rodziny. Kajtek bardzo polubił twoją Jagódkę, myślę, że z wzajemnością, ona zyskała w nim takiego trochę starszego brata, a w nim się rozwinęły instynkty opiekuńcze. Mnie osobiście to się bardzo podoba.

– Ależ on się dla niej stał absolutnym autorytetem!

– Absolutnym to może nie, ale sama widzisz, że się zżyli przez tych kilka miesięcy. Stale są przecież razem. Kajtek do mnie przyszedł niedawno zmartwiony, bo jak, powiedział, Jagódka się martwi. Twierdził, że zauważyła, że między tobą i Wiktorem powstały pewne… zadrażnienia… Prawdę mówiąc, trudno było tego nie spostrzec. Chciał wiedzieć, o co wam chodzi. Jakoś nie mogłem mu powiedzieć, żeby poszedł grać w piłkę. Wolę w takich przypadkach sam mu naświetlić sprawy, a nie żeby kombinował nie wiadomo co. Potem przyszło to pismo do ciebie, z uczelni. Dzieci przecież doskonale wiedziały od dawna o twoim profesorze i dlaczego zdecydowałaś się tu przyjechać…

– Widzę, że uważasz, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – syknęła Ewa i zerwała się ze swojego fotelika, aż z poduszki poszło pierze. Muszę ją zszyć, to znaczy powiem Luli, żeby ją zszyła, ona jest bardziej precyzyjna. – A wy – tu zwróciła się do nas, skulonych na kanapce – na pewno jesteście tego samego zdania, co Janek, prawda?