– Wypchaj się – odrzekłam z mocą, bo zauważyłam wchodzącego do kościoła księdza. – Księże Pawle, księże Pawle! Potrzebuję pomocy! Ten człowiek mnie napastuje!

– Radzę się zastanowić – syknął. – Bo pożałujesz! Chcę mieć dwie trzecie z tego, co za chryslera dostałaś. Jedną trzecią ci odliczę. Za usługi seksualne pierwszej klasy. Spokojnie, proszę księdza, tej pani coś się wydawało, chciałem tylko spokojnie porozmawiać, ale ona jest jakaś nadpobudliwa…

Wycofał się pod wściekłym spojrzeniem księdza (czy ksiądz powinien w ogóle miewać wściekłe spojrzenia?) i odszedł, a ja, oczywiście, rozryczałam się, gdy tylko trzasnęły drzwi kościoła.

– Nie płacz, Emilko – mruknął ksiądz, z którym od dawna przeszliśmy na ty. – Czy to był twój sławny były? Bo coś słyszałem…

– Wszyscy już chyba słyszeli – załkałam. – Niedługo telewizja przyjedzie i zrobi ze mną wywiad o moim życiu z gangsterem… Albo zostanę atrakcją pierwszych stron tabloidów!

– No, no. Nie przesadzajmy. Ja to usłyszałem w ramach tajemnicy… mniejsza z tym. Ale wolę wiedzieć, czy się dobrze domyślam. Tak na wszelki wypadek.

– Pewnie, że dobrze. Niestety…

Znowu ryknęłam, a ksiądz przytomnie zaproponował, żebyśmy się przenieśli na plebanię, gdzie siostrzyczki napiekły ciasta i dla nas, i dla siebie, i na wszelki wypadek.

– Chyba, że chciałabyś się wyspowiadać – spojrzał na mnie spod oka.

– To już wolę ciasto – powiedziałam szczerze. – I tak ci wszystko opowiem.

Uśmiechnął się i poszliśmy na plebanię. Po drodze doszłam do wniosku, że przecież nic złego nie zrobiłam, więc proszę bardzo, niech wszyscy wiedzą. Im więcej ludzi będzie wiedziało, że w Marysinie mieszka chwilowo szef gangu narkotykowego, tym lepiej dla mnie. Dlatego nie protestowałam przeciwko obecności siostrzyczek, kiedy opowiadałam swoją ponurą historię.

Ksiądz Paweł miał minę nieprzeniknioną, a siostrzyczki trochę się zgorszyły, dowiedziawszy się, że żyłam z Leszkiem bez ślubu. Siostra Miriam wytknęła mi to w pewnym momencie.

– Ale zamierzaliśmy się pobrać – zaprotestowałam. – Zresztą widzi siostra, że tak lepiej wyszło. By teraz byłabym żoną bandyty i gangstera. I co? Musiałabym mu lojalnie paczki do mamra posyłać.

Siostra Miriam przeżegnała się ze zgrozą, a Józefa dołożyła mi placka.

– Jedz, dziecko. Wyroki boskie tak chciały i nie nam się sprzeciwiać. Ale co ty teraz, biedulo, zrobisz?

– Nie wiem – powiedziałam ponuro.

– Nie martw się na zapas – rzekł energicznie ksiądz. – On się najpierw musi dowiedzieć, czy Warta wypłaciła ci pieniądze, czy nie. Na razie nie ma pewności, czy nie toczy się jeszcze dochodzenie w sprawie kradzieży, bo policja nie zawsze działa błyskawicznie. W końcu się dowie, ale to nam daje trochę czasu. Zastanowimy się, co zrobić.

– Ja nie wiem – wtrąciła nie mniej energicznie siostra Miriam – czy my nie możemy czegoś zrobić w tej sprawie. Konkretnie ksiądz…

– Ksiądz. Trzeba na mszy ludziom powiedzieć, że we wsi mieszka bandyta. Jak się wszyscy dowiedzą, to mu się zrobi gorąco!

– Ale nie tak kawę na ławę – ulepszyła koncepcję siostra Józefa. – Musi ksiądz się zatroszczyć o grzesznika. Powiedzieć ludziom, kto to taki, co zrobił i żeby się wszyscy modlili za naprawienie krzywdy i za jego nawrócenie na drogę cnoty…

Prawie się znowu rozpłakałam – ze wzruszenia, że siostrzyczki takie kochane i ze śmiechu, że takie pomysłowe. Ale sam pomysł nie był chyba głupi…

– Coś w tym jest – mruknął Paweł. – Muszę się z tym przespać. Odprowadzę cię do domu, żebyś nie musiała sama taszczyć tego placka. I żebyś się nie czuła nieswojo. A po drodze powiesz mi, co to są tabloidy.

Wyściskałam siostry na pożegnanie. Miriam chyba miała trochę opory, bo w końcu okazałam się jawnogrzesznicą, ale zwyciężyły w niej chrześcijańskie uczucia i nawet dołożyła mi hojną ręką pół blachy placka jako specjalny bonus.

Lula

Te dwie studentki biegają za Jankiem wszędzie, a jak go przez pół godziny przypadkiem nie widzą, to przychodzą najspokojniej w świecie do naszej kuchni i wypytują o niego. Trochę mnie to denerwuje, ale babcia mówi, że agroturystyka na tym polega, że goście mają wszędzie wstęp.

Mam nadzieję, że z wyjątkiem mojej sypialni!

Podsłuchałam dzisiaj rozmowę. Oczywiście przez przypadek, bo ja z zasady nie podsłuchuję, ale kiedy zorientowałam się, o czym Ewa chce rozmawiać z Jagódką, to po prostu nie miałam siły odejść od miejsca, gdzie one obie przebierały fasolkę szparagową na obiad… Rozsiadły się za stajnią na takim małym trawniczku, był tu kiedyś ładny gazon, ale niewiele z niego zostało, Emilka obiecała go zrekonstruować na przyszłą wiosnę, ale teraz rośnie tu tylko kilka niemrawych bylin. Za to winobluszcz posadzony dawno temu przez Rotmistrza, pięknie i obficie pnie się po takiej specjalnej kratce, Emilka mówi, że to się nazywa trejaż. Przez ten trejaż z winobluszczem mało widać, właściwie nic, za to wszystko słychać. Zaczęła Ewa.

– Jagódko, chciałabym z tobą poważnie porozmawiać.

– Ja też, mamusiu – powiedziała ożywiona Jagódka. – Bo widzisz, chciałabym się zapisać na zajęcia karate, u nas był w szkole taki pan z Jeleniej Góry i nasza pani Ola teraz prowadzi zapisy. Kajtek będzie jeździł, tylko on już jest zaawansowany, ja też bym chciała. Do początkujących. To moglibyśmy jeździć do Jeleniej Góry razem, bo te zajęcia się będą odbywać w tych samych godzinach dla naszych grup, tylko różni instruktorzy je będą prowadzić, rozumiesz?

– Rozumiem, kochanie. Odcinaj te koniuszki i odrzucaj, jeśli będą jakieś brzydkie fasolki, na przykład zgniłe.

Dobrze, że Emilka jej nie słyszała. Wyhodowała fasolkę szparagową, jakiej świat nie widział, wszystkie strąki jak złoto, a ta tu mówi „zgniłe”! Gdzie jej miały zgnić, na krzaku?

– Dobrze, mamusiu. A na karate mnie zapiszecie? Bo tato mówił, że to będzie dla mnie dobre. Żebym się nauczyła znokautować każdego, kto mi będzie chciał zrobić krzywdę. Tylko powiedział, że to ty musisz zadecydować. Ale powiedział, że czasy są trudne i kobieta powinna sama zadbać o swoje bezpieczeństwo. I był u nas w klasie taki policjant, opowiadał nam o akcji „kobieta bezpieczna” i też mówił, że dobrze by było, jakby kobiety, to znaczy dziewczyny, zapisywały się na karate, albo na jakieś inne sztuki walki. A ten pan instruktor mówił, że nie tylko o walkę chodzi, ale że to jest szkoła charakteru. Kajtek też tak mówi. No to co, zapiszecie mnie?

Prawie usłyszałam, jak mała rączka ze strąkiem zawisa nad miską w oczekiwaniu na odpowiedź! Boże święty, na miejscu Ewy w tym momencie poszłabym po rozum do głowy! Przecież trzy miesiące temu to dziecko w życiu nie wygłosiłoby przemowy tej długości! I z takim żarem! I ona chce małej odebrać to wszystko, co ją tak cieszy?

Może i Ewa nie jest całkowitą idiotką, bo chyba słyszałam, jak westchnęła. Może coś do niej dotarło.

– Bardzo byś chciała?

– Bardzo. Kajtek mi pokazywał różne chwyty i wykopy i takie śmieszne, no, przewracał mnie na ziemię, jak ja na niego leciałam z kijem! Wiesz, ja wcale nie chciałam go uderzyć tym kijem, ale on powiedział, żebym się nie bała, tylko żebym go walnęła zdrowo, bo i tak mi się to nie ma prawa udać. No to ja najpierw tak go biłam na niby, ale on się tylko śmiał i mówił, żebym walnęła naprawdę. Więc ja go walnęłam i wiesz, on coś takiego zrobił, że ja się przewróciłam!

– Boże, Jagódko, przecież on mógł ci zrobić krzywdę!

– Nie, mamusiu, on mnie tylko przewrócił na trawę i nic mi nie zrobił, nic mnie nie zabolało. Powiedział, że na tym kursie też się tak nauczę.

– A w Krakowie nigdy nic takiego cię nie interesowało…

Kiedy ją miało interesować? W przedszkolu, czy w pierwszej klasie? Poza tym nie było tam Kajtka…

– Bo tam nie było Kajtka, mamusiu, to ja nie wiedziałam… I jeszcze sobie pomyślałam, że jakbym się nauczyła takiej walki obronnej, to mogłabym obronić ciocię Emilkę przed jej gangsterem…

Emilka niewątpliwie by się ucieszyła. Ciekawe swoją drogą, czy jest jeszcze w Marysinie ktoś, kto nie słyszał o jej osobistym gangsterze.

– A skąd ty wiesz o gangsterze? – Głos Ewy zabrzmiał chłodno. Ona chyba nie przepada za Emilką.

Wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.

– Kajtek mi powiedział. W tajemnicy. Tylko ty, mamusiu, nikomu nie mów.

– Dobrze, kochanie. Nie powiem, ale ty się w zamian zastanów nad jedną rzeczą…

Tu Ewa zamilkła, zapewne układając sobie w myślach przemowę. Jagódka odezwała się pierwsza, raczej niepewnie.

– Ale nie wrócimy do Krakowa, mamusiu?…

To chyba Ewę zagniewało, usłyszałam w jej głosie nutę irytacji.

– Skąd wiesz… Dlaczego myślisz, że o tym chcę z tobą mówić?

– Bo Kajtek mówił…

– Jagódko! Nie denerwuj mnie! Skąd Kajtek może wiedzieć, czy ja chcę wracać do Krakowa czy nie! To znaczy, czy my wszyscy chcemy…

– My nie chcemy, mamusiu. Tato i ja.

– Kajtek ci to powiedział?!

– O tatusiu Kajtek. I mnie pytał, czy ja bym chciała wrócić do Krakowa, ale ja nie chcę.

– Dlaczego?

– Bo nie.

– To nie jest odpowiedź, kochanie. Bo nie. Proszę, podaj mi jakiś racjonalny… rozsądny powód. Dlaczego uważasz, że tu jest lepiej niż w Krakowie.

– Bo jest lepiej.

Cholera. Doigrała się kochająca mamusia. Jagódkę znowu zatkało i zaczęła szeptać! Tylko wcale nie jestem pewna, czy to właśnie nie podobało się Ewie bardziej. Według niej prawdopodobnie dziecko ma być ciche i bezwonne.

Może jestem niesprawiedliwa.

– Jagódko, kochanie. Porozmawiajmy.

Milczenie.

– Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś cię niesłusznie posądzi o coś, czego nie zrobiłaś, prawda?

Milczenie.

– Wiesz, jak to jest okropnie nieprzyjemnie… a jeśli jeszcze na dodatek ktoś cię ukarze za coś, czego nie zrobiłaś… rozumiesz, że bardzo, ale to bardzo chciałabyś wtedy udowodnić wszystkim, że się mylili, że nie mieli rację, że jesteś w porządku, prawda?

Milczenie.

– Ja wiem, że to rozumiesz. Wiesz, że mamusia pracowała w Krakowie na uczelni i straciła tę pracę właśnie dlatego, że ktoś jej zrobił krzywdę. Dlatego właśnie przyjechaliśmy tutaj, prawda?