Jak twierdzi Ewa: musimy uczciwie uzasadnić wysokie ceny, jakie będziemy zdzierali z naszych klientów. One obie z Olgą kładą nam do głowy, że musimy na0stawić się na zamożną klientelę, inaczej nigdy nie wyjdziemy na swoje. Dobrze, dobrze. Nie mam nic przeciwko temu!

Nasze dzieci chyba są bardzo szczęśliwe. Jagódka wprawdzie wciąż jest szalenie nieśmiała i cichutka, ale myślę, że pod wpływem Kajtka prędzej czy później nabierze pewności siebie. Kajtek ma jej bardzo dużo, jego ojciec sam się temu dziwi. We Wrocławiu nie był taki wesoły. Chyba dlatego, że był tak strasznie zapracowany – mnóstwo zajęć pozalekcyjnych, treningi, języki, wszystko, co zajęta sobą mamusia mu wymyśliła.

Czyżbym była złośliwa? Właśnie zauważyłam, że o obydwu żonach naszych kolegów wyraziłam się dosyć uszczypliwie – i to na jednej stronie! Ale cóż – skoro jedna to jędza, a druga… Messalina.

Właśnie Kajtek zawołał Jagódkę, a ona porzuciła truskawki ze śmietaną, które jej przyrządziła babcia i popędziła za nim jak szalona. Nie muszę mówić, że oba zwariowane psy poleciały też. Ten straszny mały Pędzel wywiera na dystyngowaną do tej pory Niupę zły wpływ.

Emilka

Mamy pierwszego gościa! Oczywiście, przywiozła nam go Olga. Nazywa się Sławomir Kirysek i jest człowiekiem uczonym. Zamierza posiedzieć u nas kilka tygodni, nie bacząc na ceny (któraż to uczelnia płaci mu takie pieniądze???) i dokonać autokorekty swojej pracy habilitacyjnej. Mówił nam tytuł, ale nie jest to rzecz do zapamiętania. W każdym razie przeze mnie. Dlaczego nasi uczeni uważają, że tytuł zrozumiały dla ludzkości jest tytułem mało reprezentacyjnym? Rzecz dotyczy w każdym razie stosunków ludności polskiej z ludnością niemiecką na tutejszych ziemiach odzyskanych. Praca jest też z pogranicza, socjologiczno-historyczna. I sam Sławomir Kirysek, doktor, też jest jakby z pogranicza. Jawy i snu. Facet jest tak przeraźliwie chudy, że prawie go nie ma. Lula postanowiła go odkarmić, wiedziona zapewne poczuciem wspólnoty historyków.

Mieliśmy pierwszą w dziejach Rotmistrzówki kłótnię rodzinną. Oczywiście, pożarła się Ewa z Wiktorem. Słyszałam przypadkiem, a zresztą gdybym nie słyszała, to i tak bym się dowiedziała, bo Ewa, rozgoryczona, ogłosiła całemu światu, że Wiktor odmówił zuchwale dalszej współpracy z klozetową bizneswoman, która wybaczyła mu oddalenie i chciała obsypać go kolejną wielką forsą. Powiedział, że tutejszy krajobraz uświadomił mu, jakim był osłem do tej pory i zabrał się do malowania. Lula wpadła w zachwyt nad faktem, że ukochany artysta zaczął malować pejzaże. Ja tam specjalnie w tym pejzażu nie widziałam, ale ja się nie znam. Powiedzmy, że jest to abstrakcja w kształcie góry.

Artysta zasiada teraz do pracy twórczej natychmiast po uprzątnięciu gnoju ze stajni, a jego żona prawie spluwa w jego kierunku, kiedy przypadkiem jest w pobliżu.

– Cóż ci się nagle stało z tym krajobrazem? – spytała go dzisiaj jadowicie. – Znasz go od stu lat i dopiero teraz do ciebie przemówił?

– Przemawiał do mnie już dawno – odparł jej mąż, bardzo zadowolony z życia i pacnął na płótno odrobinką błękitu. – Ale nigdy dotąd z taką siłą. Chyba dojrzałem, moja droga.

– Nie mów do mnie „moja droga” – syknęła i odeszła.

Niech pęknę, jeżeli Lula nie miała w tej chwili radosnego błysku w oku. Ona nie tylko na niego leci, ale jeszcze uważa, że jest wielkim malarzem i powinien codziennie składać ofiarę na ołtarzu sztuki. A on z kolei twierdzi, że z jego dotychczasowej katorgi mają jeszcze trochę forsy na przetrwanie. Więc spokojnie mogą czekać, aż Rotmistrzówka zacznie przynosić zyski.

Może i zacznie, bo pan doktor Kirysek wyraził oszczędny w słowach, ale jednak zachwyt i obiecał rozpropagować istnienie takiego raju na ziemi wśród swoich przyjaciół, krewnych i znajomych. Na pełen ekspresji pejzaż produkowany przez Wiktorka patrzył jednak okiem nieco spłoszonym.

Moim zdaniem taki malarz ze sztalugami to doskonałe uzupełnienie wizerunku Rotmistrzówki. Nadaje styl i taki staroświecki wdzięk. Jestem za.

Lula

Znowu niemiecka wycieczka i znowu dzięki Kostasowi! Co za kochany człowiek! Ale on twierdzi, że wcale nie jest kochany, tylko mu się u nas podoba, więc dlaczego jego Niemcom nie miałoby się też podobać?

Tym razem byliśmy przygotowani na tip top. Dużą pomocą jest nasza zamrażarka. Kiedy mamy wycieczkę, nie bawimy się w indywidualne przygotowywanie jedzonka, tylko robimy obiad jak domowy. Dla wszystkich to samo. Tym razem zaordynowałam gościom gulasz i gołąbki. Nikt nie protestował. Doktora Kiryska podłączyliśmy do grupy, ale on chyba nawet nie wie, co jadł, bo bez przerwy gadał z Niemcami na tematy historyczne. Myślę, że on nawet kiedy śpi, śni o polsko-niemieckich stosunkach przygranicznych na przestrzeni dziejów.

Wiktor odmówił bicia piany – tak się wyraził, a miał na myśli produkcję masła w staroświeckiej kierzance, którą wymyłam i wyparzyłam tysiąc razy. Wiedziałam, że tak będzie. Wiktor całymi dniami teraz maluje, co Ewa ma mu bardzo za złe. Niech maluje. Masło mogłabym odżałować, chociaż sklepowe mało się różni w smaku od margaryny. Na szczęście nie musiałam niczego odżałowywać, bo niezawodny Janek wraz z dziećmi stworzył profesjonalną brygadę maślaną. Pracują na zmiany, jednocześnie oglądając jakieś okropne japońskie kreskówki w telewizji.

Takie masło to poemat. Emilka twierdzi, że jest równie liryczne jak Wiktora pogięte pejzaże.

No, nie wiem, czy one są takie pogięte.

W każdym razie Niemcy płakali ze szczęścia, kiedy dostali naszego masełka do drożdżowych bułek, które pieczemy z Ewą w dowolnych ilościach i na każde zawołanie.

Emilka

Niech mi nikt nie mówi, że wieś nie interesuje się polityką! Kundel Kiełbasińskiej nazywa się Binladen!

– Przedtem to on się nazywał Bury – powiadomiła mnie Kiełbasińska, kiedy kupowałam w sklepie szampon (zapomniałam przy hurtowych zakupach w Jeleniej). – Ale wredny się zrobił, zaczął mi sikać w mieszkaniu, to go na podwórko wygnałam, a to było jak raz we wrześniu tego roku, co to były te zamachy w Nowym Jorku, pani rozumie.

– Rozumiem, pani Kiełbasińska – już się nauczyłam mówić do ludzi po nazwisku, tak jak to jest tutaj przyjęte w kręgach osób starszych. – A on się na panią nie obraził?

Kiełbasińska roześmiała się szeroko (jakie ona ma cudne zęby! ciekawe, czy swoje), na znak, że zrozumiała i doceniła żart.

– On, pani, telewizji nie ogląda. Pilotem by się nie umiał posłużyć!

Wszyscy obecni w sklepie ryknęli śmiechem. Kudłaty i misiowaty Binladen w progu sklepu zamerdał ogonem. Tylko sklepowa Rybicka coś tam warknęła pod nosem. Ona nas nie znosi od samego początku, ale teraz już wiem, dlaczego. Podobno kocha się w Łopuchu, który jest mężczyzną w kwiecie wieku i urody. I jest to ciekawostka przyrodnicza, bo przecież Rybicka ma swojego Rybickiego, którym pomiata, a Łopuch ma swoją Łopuchową, której perły i róże pod nogi ściele – tak w każdym razie utrzymują marysińskie baby.

Kiedy wróciłam z tym szamponem, w domu kwitła świeżutka sensacja.

Kajtek, który pomagał naszym panom zdzierać tapety w ostatnim nieodremontowanym pokoju dla gości, awaryjnym w zasadzie, takiej kliteczce na poddaszu, znalazł tajną skrytkę w ścianie. W każdym razie tak twierdził, gromkim głosem zwołując wszystkich domowników.

– Tu jest pusto w środku, tato, Wiktor, powiedz im, powiedz!

Janek z Wiktorem z poważnymi minami opukiwali jakiś kawałek ściany. Kajtek tańcował dookoła nich, wydając coraz to nowe okrzyki.

– Tato, popatrz, tato! Tu jeszcze jest niemiecka gazeta! Te tapety nie były wymieniane od przed wojny! Tu jest skarb niemiecki! Tato!

– To co, walimy? – Wiktor, porwany entuzjazmem Kajtka już podnosił rękę z jakimś potwornym młotkiem.

– Poczekajcie. – Lula, jak zwykle, była głosem rozsądku. – Trzeba zawołać babcię, ona będzie wiedziała więcej. – Kajtek, leć po babcię!

Widać było jednak, że Kajtka w żaden żywy sposób nie da się odspawać od ukochanej ściany. Poszedł, oczywiście, Janek, w słusznym zamiarze udzielenia babci pomocy na stromych schodkach. Pozostali na górze oddali się spekulacjom na temat, co też stary dziedzic mógł zamurować w ścianie…

– On pewnie wcale nie był stary – oświadczyła Ewa. – Zamurował rodowe srebra, bo mu żona kazała. Bali się, bo front nadchodził…

– A tu w ogóle był jakiś front? – powątpiewała Lula. – Tu chyba Rosjanie weszli jak do siebie…

– No właśnie. – Wiktor skrobał paznokciem w oderwaną tapetę, spod której wyłaziły niemieckie litery, najwyraźniej z jakiejś gazety, przyklejonej dla gładkości. – Ja wam mówię, kobiety, że on nie srebra tu schował, bo ta skrytka jest za mała, żeby w niej się zmieściły jakieś nakrycia. Tu jest kasetka z kosztownościami pani baronowej, czy hrabiny, czy jak jej tam, Von und Zu. Klejnoty, dziewczynki, klejnoty! Złoto i diamenty!

Dobrze, że Janek poszedł na dół, bo cała ta gadanina o klejnotach mogła go zdenerwować. Miał prawo doznać paskudnych skojarzeń. Natomiast Ewa miała gwiazdy w oczach, moja przytomna zwykle Luleczka wstrzymała oddech, nawet Jagódka powiedziała coś w rodzaju: ja pierniczę. Chyba ją Kajtek uczy złych manier. Kajtek wyciągnął z jakiejś podręcznej narzędziowni drugi, jeszcze większy młotek i był gotów do czynu.

No, nie będę udawała, że mnie się nie udzieliło…

Babcia przyszła do nas, z wydatną pomocą Jasia, mocno sapiąc.

– A niech to – mamrotała z niezadowoleniem. – Jeszcze niedawno wbiegałam tu jak dziewczyna. Starość nie radość, śmierć nie wesele…

– Babciu, co babcia za bzdury gada – ofuknęła ją Lula. – Niech nas babcia nie denerwuje!

– To tylko takie powiedzonko – uspokoiła ją babcia. – No co się stało, dzieci, coście znaleźli? Janek strasznie tajemniczy, nie chciał mi zdradzić, ale mówił, że sensacja. No to jaka sensacja?

– Babciu – wyrwał się Kajtek, który nie mógł już wytrzymać. – Znaleźliśmy tajną skrytkę! Tu nie było nigdy ruszane! Babcia popatrzy, niemieckie gazety!