Od kiedy to, zapytuję, nasza młodzież i armia, i szary obywatel, pałają taką miłością do sztuki awangardowej?

I odpowiadam państwu: odkąd jej głównym tematem stały się treści i sceny… Małżeństwa doskonałego, a środki wyrazu zostały pomyślane w ten sposób, by rzecz była ukazana naraz ze wszystkich stron: z góry, z dołu, z profilu, a nawet en face i w środku.

Komu jest to na rękę? Kto sprzyja temu po cichu?

Niestety, wstyd powiedzieć, gremia i instytucje będące spadkobiercami chlubnej polskiej tradycji nauki i oświaty, z Komisją Edukacji Narodowej na czele. Od lat zupełnie bezradne wobec palącej kwestii przygotowania młodzieży do życia seksualnego, z uczuciem wdzięczności i ulgi przyklasnęły wystawie.”

Głos ten i temu podobne podsunęły mi pomysł zrobienia pewnej intrygi. Początkowo myślałem, że przeprowadzę ją sam, z czasem jednak uznałem, iż będzie dla mnie lepiej, jeśli się kimś posłużę. Wybrałem do tej roli klasowego kolegę, który względnie najsprawniej radził sobie z francuskim, a nadto miał wyraźne uzdolnienia aktorskie (swego czasu brał udział w pracach teatru szkolnego; w moim pamiętnym spektaklu grał Mef istofelesa).

Pokazałem mu kilka najsmaczniejszych omówień i komentarzy prasowych wokół Picassa w Zachęcie i zacząłem namawiać, by na najbliższej lekcji, gdy przyjdzie do konwersacji, wyskoczył z tym tematem i najpoważniej w świecie zgłosił Madame postulat załatwienia przez szkołę zbiorowego biletu na tę głośną wystawę.

– Dlaczego sam tego nie zrobisz? – spytał nieufnie Mefisto.

– Wiesz, jak mnie ona traktuje… – wzruszyłem ramionami. – Nie lubi mnie. Nie znosi! We wszystkim węszy podstęp. Cokolwiek mówię czy robię, podejrzewa, że kpię. Mnie nie wyjdzie ten numer.

– Uważasz, że mnie wyjdzie? – wciąż nie był przekonany.

– Będę cię ubezpieczał – zapewniłem żarliwie. – Podrzucę tekst w razie czego.

W końcu dał się przekonać. Opracowaliśmy plan, to znaczy, scenariusz działania i „listę dialogową” z różnymi wariantami. W obranym dniu, na francuskim, usiedliśmy obok siebie.

– Depuis plus d’une semaine [132] zaczął śmiało Mefisto, gdy pozwoliła mu mówić – Warszawa żyje Picassem. Wystawa jego grafiki przyciąga od ponad tygodnia tysiące ludzi. Mówi się o niej w radio, pisze się o niej w gazetach. Jest to événement, który trzeba zobaczyć. Niestety, dostać bilet to prawie beznadziejne. Zachęta jest oblężona. Kolejka się ustawia od wczesnych godzin rannych. Praktycznie, zamyka to drogę takim osobom jak my, licealistom mającym zajęcia przed południem. Zdani na samych siebie, działając w pojedynkę, nie mamy najmniejszych szans. Dlatego też wnosimy, by, wzorem innych szkół, zorganizować wycieczkę i wybrać się na wystawę grupowo, całą klasą. Rokuje to jak najlepiej, bo, dzięki zaleceniu Ministerstwa Oświaty, szkoły w danym wypadku są uprzywilejowane…

Na obliczu Madame pojawił się blady uśmiech.

– Je ne suis pas au couranf [133] stwierdziła przerywając.

– La presse en a parlé - szepnąłem pochylony, kładąc zarazem palec na „liście dialogowej” pod kwestią, od której powinien kontynuować akcję.

– La presse en a parlé [134] – powtórzył wiarygodnie i przejął sprawnie pałeczkę. – Poza tym zwiedzać wystawę pod przewodnictwem Madame to dodatkowy przywilej. Bo pani profesor z pewnością zna się na tym malarstwie i mogłaby nam niejedno commenter… expliquer… [135]

– Moi? - znów wpadła mu w słowo. – Czemu bym miała się znać na malarstwie Picassa?

– Jest cząstką kultury francuskiej – wypalił sam z siebie Mefisto.

– I co to ma do rzeczy? – wzruszyła ramionami. Pośpieszyłem z pomocą.

– Vous êtes pour nous non seulement… - zacząłem dyktować szeptem.

– Vous êtes pour nous non seulement… [136] - powtórzył głośno Mefisto.

– la lectrice de français…

– … la lectrice de français… [137]

– mais aussi notre maîtresse…

– mais aussi notre maîtresse…

-… mais aussi notre maîtresse… [138]

– de culture et de vie .

-… de culture et de vie. [139]

Parsknęła krótkim śmiechem.

– J’ai grand plaisir à l’entendre [140] – zagrała (całkiem zręcznie) dworne podziękowanie w stylu późnego rokoko – choć byłabym szczęśliwsza, gdyby to jeszcze było mniej śmiesznie powiedziane.

– Co w tym było śmiesznego? – zapytał zdziwiony Mefisto.

– Passons [141] – potrząsnęła głową.

– No więc co z tą wystawą… – wróciłem do podpowiedzi.

– Więc jak? Możemy liczyć, że pójdziemy tam z panią? – przełożył sprawnie Mefisto.

– kllezy dimanche [142] - poradziła rzeczowo.

– W niedzielę? – Mefisto zgłupiał.

– Dostała się w niedzielę? – udałem niedowierzanie.

– Dostała się pani w niedzielę? – przekazał głośno Mefisto.

– Ça n’a pas d’importance [143]

– A w jaki dzień tam poszła? – znów szepnąłem przez zęby.

– To kiedy pani tam była? – spytał uprzejmie Mefisto.

– Je n’y suis pas allée [144] – odpowiedziała spokojnie.

– Pas allée? – osłupiałem.

– Pas allée? – podał dalej.

– Non. Pas encore [145] – dodała i szybko zmieniła temat.

26. Ręka Hipolita

Że odrzuci petycję, a nawet że nie będzie traktować jej poważnie – to było oczywiste i co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości. Że jednak zaprzeczy faktom, że wyprze się samej bytności na wystawie w Zachęcie – tego, przynajmniej w tej formie, nie wziąłem był pod uwagę. Teraz, gdy się to stało i po chwili namysłu doszedłem do przekonania, że jest to w gruncie rzeczy tak samo oczywiste (czyż istniał prostszy sposób na uniknięcie pytań na niewygodny temat?), stwierdziłem, że to kłamstwo sprawiło mi satysfakcję. Bo czemukolwiek służyło, dawało mi przewagę, a nadto stanowiło podstawę do gry wyobraźni:

Zwodzi, mówi nieprawdę – jak ktoś, kto kogoś zdradza. Zapiera się w żywe oczy, że była na tej wystawie; jak gdyby nie chodziło bynajmniej o wystawę, lecz o sekretną schadzkę, lub jakby za tą imprezą kryło się co innego niż oglądanie obrazów, coś występnego, tajnego – namiętność?, spotkanie z kochankiem? (Rzecz zupełnie jak z Prousta!) No, bo i w samej rzeczy, czyż oglądanie tych dzieł, jakkolwiek jawne, publiczne, nie było czymś intymnym… bezwstydnym… wiarołomnym? Czyż patrząc na owe scenki, dając im przystęp do siebie, nie zdradzała Kostiumu, a przez to i mnie, którego – Kostiumem uwodziła? Przecież widzenie bywa namiastką samego aktu. A zatem, rzeczywiście, miała powó, by kłamać!

Ta zabawa myślowa w Marcela i Albertynę czy Swanna i Odetę – w kogoś owładniętego zazdrosną namiętnością i wolą poznania prawdy o kłamliwej kochance – była podniecająca i wciągała jak wir. Stopniowo, niepostrzeżenie stawała się samoistna, traciła znamiona fantazji, przeradzała się w życie. Spostrzegłem, że na serio nie biorę już pod uwagę założonej rozgrywki na neutralnym terenie, a nawet że mi na tym właściwie nie zależy. Więcej: że raczej wolę, aby do tego n i e doszło! Natomiast coraz bardziej ogarniał mnie szał śledzenia, pasja inwigilacji, obserwowania z ukrycia. Stało się to potrzebą jak raz zażyty narkotyk.

Dlatego też niecierpliwie, z mroczną, niezdrową emocją wyczekiwałem przyjazdu Comédie Française i jej gościnnych występów na scenie Teatru Polskiego.

Spektakle miały się odbyć w sobotę i niedzielę. Postanowiłem, rzecz jasna, wybrać się na premierę, i pójść ewentualnie po raz drugi nazajutrz, gdyby pierwszego wieczoru Madame się nie pojawiła.

Wyposażony w kartę, nie miałem żadnych trudności z uzyskaniem biletu. Jedynie wybór miejsca stanowił pewien problem. Podjęcie decyzji w tej sprawie przypominało zadanie na ustawienie króla w optymalnej pozycji do ataku w końcówce. Należało ustalić w drodze eliminacji, który punkt audytorium jest dla mych celów najlepszy, i to bez względu na to, gdzie „przeciwnik. postawi… posadzi swoją figurę. Logicznie, było nim miejsce, skąd w naturalny sposób, bez szczególnych zabiegów, widziało się oprócz sceny jak najwięcej widowni. Warunek ten, w danym wnętrzu, spełniały dwie skrajne loże na pierwszym, wąskim balkonie, opasującym salę linią wielkiego „U”. Dawały perspektywę nie tylko na cały parter i pozostałe loże, lecz i na część drugiego, nisko zawieszonego i stromego balkonu. Lokalizacja ta jednak miała istotny minus. Wchodziła w obręb miejsc przeznaczonych dla osób uprzywilejowanych, słowem, dla haute société. W obliczu obserwacji poczynionych w Zachęcie, nie można więc było wykluczyć, że znajdzie się tam Madame, a nawet należało poważnie się z tym liczyć. Tymczasem taka koincydencja już by mi nie sprzyjała, przeciwnie, psułaby szyki. Pragnąłem, tylko patrzyć, samemu nie będąc widzianym. Dlatego też, po namyśle, wybrałem drugi balkon: środek pierwszego rzędu. Traciłem stąd co prawda widok loży centralnej i kilku jej przyległych oraz tylnego parteru, lecz większość miejsc pozostałych, gdzie najprawdopodobniej mogła się znaleźć Madame, miałem jak na talerzu.

Nie skierowałem tam jednak swoich kroków od razu, gdy owego wieczoru, wyposażony w lornetkę, przyszedłem był do teatru, podobnie jak na wernisaż, z dużym zapasem czasu. Zatrzymałem się w hallu, stanąłem za jakąś planszą i znowu, jak w Zachęcie, wziąłem na muszkę wejście.

[132] Od ponad tygodnia


[133] Nic o tym nie słyszałam


[134] Prasa o tym donosiła


[135] objaśnić… wytłumaczyć…


[136] Jest pani dla nas nie tylko…


[137] Lektorką francuskiego…


[138] lecz również naszą mistrzynią [również „kochanką”]…


[139] w dziedzinie kultury i życia.


[140] Bardzo mi milo to słyszeć


[141] Nieważne


[142] Idźcie sobie w niedzielę


[143] To nie ma nic do rzeczy.


[144] Nie byłam w ogóle


[145] Nie. Jeszcze nie