– Polscy artyści-plastycy i miłośnicy sztuki zachowają ten gest niezwykłej szczodrobliwości na zawsze we wdzięcznej pamięci – chudzielec-biedaczysko, wypowiadając te słowa, giął się w kornym ukłonie w kierunku Dyrektora, który w replice na to położył rękę na sercu i schylił lekko głowę.

Tymczasem gość z Ministerstwa, nieruchomy jak głaz, patrzył na ów „hołd polski” z nietajoną odrazą.

– Wystawę grafiki Picassa – zakończył muzealnik pełnym wzruszenia głosem – ogłaszam za otwartą!

Tłum zbity w westybulu ruszył schodami w górę. Nie dołączyłem do niego. Czekałem, aż się przetoczy, kontynuując wytrwale przepatrywanie twarzy. Na schody wstąpiłem dopiero, gdy prawie wszyscy przeszli.

Skręciwszy na półpiętrze ku schodom prowadzącym na pierwszą kondygnację, spojrzałem tam odruchowo – na białą balustradę ciągnącą się wzdłuż pasażu – i stwierdziłem, że, owszem, jest to rodzaj galerii, i całkiem prawdopodobne, że podczas inauguracji tam także stali ludzie (przedstawiciele korpusu? bywalcy „klasy A”?), i że to ku nim pewnie kierował wzrok Dyrektor, recytując Szekspira i po skończonym występie.

Dotarłem w końcu na górę, wszedłem do pierwszej sali i – co tu kryć -zamarłem, ujrzawszy com był ujrzał. Nie, to nie była Madame. Chodzi o malowidła – o obrazy na ścianach.

Przychodząc na wystawę, wiedziałem, oczywiście, co mniej więcej mnie czeka. Znałem twórczość Picassa, z różnych jego okresów, włącznie z powojennymi, i byłem przygotowany na rzeczy śmiałe, pikantne, a nawet obsceniczne; miałem poza tym w pamięci uwagę Zielonookiej, że dla drobnomieszczaństwa c’est très scandalisant, a także to, co przed chwilą obwieścił był publicznie Dyrektor Service Culturel – że mamy tu do czynienia z kultem du corps humain i de l’amour physique. A jednak, mimo to, stanąwszy twarzą w twarz z utrwalonym graficznie wyrazem tego kultu, poczułem się zmieszany i swoiście speszony – jakby mnie kto obnażył i naigrawał się ze mnie.

Na różnej wielkości planszach kłębiły się nagie ciała, częściej kobiece niż męskie – pokraczne, monstrualne, dziwacznie zniekształcone. Nie deformacja jednak ani nie sama nagość były tym, co najbardziej bulwersowało widza, ale uwydatnienie, a zwłaszcza jego sposób, pierwszorzędnych cech płciowych, czyli narządów rozrodczych. Przede wszystkim obrazy były tak pomyślane, że krocze lub genitalia stanowiły na ogół swoisty punkt ciężkości lub pierwszy plan kompozycji, po drugie zaś, owe organy, niby ledwie muśnięte, odwzorowane szkicowo, nieomal symbolicznie (kropki, kreski i kółka, niekiedy czarna plama), były jednak zarazem piekielnie wyraziste, a w swej formie – dosadne. Przypominały czasem ikonografię dziecięcą z okresu genitalnego, w której mali artyści dają wyraz swym pierwszym odkryciom anatomicznym, przede wszystkim stwierdzeniu zagadkowej różnicy między ludzkimi ciałami – ciałami dziewczynek i chłopców. Innym znów razem to wszystko natrętnie się kojarzyło ze sztuką ludów pierwotnych, w której też, jak u dzieci, niebagatelną rolę odgrywa motyw płci.

Wszelako u Picassa nie było to naiwne jak u nieletnich grafików i jaskiniowych artystów. U niego tchnęło to cierpką, wręcz zjadliwą ironią. Z pokrytych farbą lub tuszem płócien i kart papieru bił drwiąco-rubaszny śmiech.

Lecz z czego właściwie się śmiał sędziwy mistrz z Malagi?

Najprościej rzecz ujmując: z wątpliwej, podejrzanej dorosłości Człowieka; ze śmiertelnej powagi, z jaką traktuje sam siebie jako twórcę kultury; z jego poczucia wyższości względem fauny i flory, nad które, jak mu się zdaje, raz na zawsze się wybił.

„Cóż to”, spoza obrazów dochodził mnie kpiarski głos, „myślicie, że już jesteście istotami boskimi i wszystkie rozumyście zjedli? A w każdym razie, że wzniósłszy to wasze królestwo na Ziemi, z tym całym jego obrządkiem, obyczajem i duchem, dalekoście odbili od krewnych czworonogów? Otóż chcę wam przypomnieć, jak rzeczy wyglądają. Jesteście w dalszym ciągu i w sposób nieodwołalny poddanymi Natury – we władzy ślepych instynktów, popędów i tropizmów. Wbrew temu, co sądzicie o swoim powołaniu, jedyną waszą misją – każdego z was z osobna – jest przedłużenie gatunku. Płodzenie. Prokreacja. Reszta nie ma znaczenia. Reszta to pozór, ułuda i gonienie za wiatrem.

Patrzcie go, homo sapiens! Puszy się, stroi miny. A niżej pasa jest dziki, nieobliczalny i – śmieszny. Te wszystkie bruzdy, odroślą, okrągłości i dziurki, przez które właśnie dochodzi do aktu odrodzenia – ależ to jest ucieszne, gdy spojrzeć z tej perspektywy!”

Brnąłem przez tłum publiczności, nie wysuwając się zbytnio na czoło oglądających i prawie nie przystając przed stacjami bezwstydu. Chwytałem je jednym spojrzeniem, krótkim jak błysk migawki, i przechodziłem dalej, udając obojętność. Byłem napięty i czujny. Starałem nie rzucać się w oczy (najchętniej bym w ogóle zniknął), a sam chłonąłem wzrokiem, ile tylko się dało. Przyłapałem się naraz, że więcej uwagi poświęcam osobom zwiedzających niż samej ekspozycji. Ale już nie z powodu wypatrywania Madame; dla czegoś całkiem innego.

Otaczający mnie ludzie w przeważającej mierze byli ucieleśnieniem kondycji dojrzałości, zarówno pod względem wieku, jak i pozycji społecznej. Stanowili elitę – służbową, majątkową, artystyczną, fizyczną. Ich ciała były syte, wyraziste, zadbane, ich ubiory – kosztowne, a doświadczenie życiowe wypisane na twarzach – bogate i różnorodne. Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że w szkole uczuć, namiętności i zmysłów, przeszli wiele już klas i zdali niejeden egzamin; że program w tym zakresie mają już przerobiony, materiał – opanowany, i to solidnie, gruntownie, a nie byle jak, po łebkach.

Krótko mówiąc, liczyłem (choć niezupełnie świadomie), że przyglądając się im, zwłaszcza kiedy patrzyli na owe akty i sceny, odczytam coś z ich wiedzy, odkryję ich sekrety; że ich perceptio picturae [129] schwytane in flagranti ujawni jakiś ślad całkowicie innego „gorącego” uczynku, popełnionego przez nich w mroku czasu przeszłego.

Była to złudna nadzieja, niemniej – podniecająca. A żyła w litanii pytań:

„Co czują, kiedy patrzą? A ściślej: co się w nich dzieje? Jakie echa lub cienie jakich doświadczeń lub doznań budzą się i wracają pod wpływem widzianych kształtów? I w jakiej postaci się jawią? Wspomnienia jakiegoś przeżycia? Fascynacji, odrazy, dreszczyku pożądania?”

Gorączka tych pytań wzrosła, gdy znalazłem się w sali, w której wisiał cykl grafik pod tytułem Uétreinte (tego właśnie wyrazu użył Dyrektor Service w komentarzu do sceny Antoniusz-Kleopatra; na metrykach Zachęty był on przetłumaczony równoważnikiem „w uścisku”).

Obrazy te przedstawiały parę in coitu z różnych punktów widzenia i w rozmaitych pozycjach. Najczęściej kudłaty mężczyzna podobny do satyra wnikał w ciało kobiety ni to klęcząc, ni leżąc, ona zaś z zadartymi i zgiętymi nogami albo go przygarniała trzymając za pośladki, pod którymi pęczniała pokaźna gula jąder, albo wraz z ramionami wyginała się w tył, wypinając do góry rozlewające się piersi. W innych wariantach ów splot i przyleganie do siebie ukazywane było z wielu perspektyw naraz, włącznie z niemożliwymi. Picasso przedmiot obrazu – actus copulationis - jakby rozkładał na części czy nawet czynniki pierwsze i ukazywał je łącznie w abstrakcyjnej syntezie. – Oto jak wyglądają – zdawały się mówić te plansze – ziemskie gody człowieka (w różnych „rzutach”, ujęciach, „przekroJach” i detalach); oto jak rzecz się przedstawia w całokształcie zjawiska.

W tej sali było najtłoczniej; panował dosłownie ścisk. Aby przejść od jednego do drugiego obrazu, trzeba się było przepychać. Nie mogłem się zdecydować, czy patrzyć na eksponaty, czy obserwować ludzi. Miałem gonitwę myśli. Byłem podminowany.

Co to jest? Co oznacza ta cała sytuacja? – mnożyły się pytania. – Co właściwie tych ludzi tak w tym wszystkim pociąga? Dlaczego się tak gapią? Tak narkotycznie lub chciwie. Dlaczego tu panuje dwuznaczna atmosfera? Przecież to jest Natura, co pokazuje Picasso – natura elementarna, znana im wszystkim z autopsji. Skąd więc ta ekscytacja? Skąd te wypieki na twarzach i nerwowość w spojrzeniu? Dlaczego ich nie mają, gdy patrzą na dzieła sztuki przedstawiające człowieka w innych przejawach natury, jak macierzyństwo, uroda, cierpienie, a nawet śmierć?

Lecz właśnie! Może inaczej należy postawić pytanie? Może trzeba je odnieść nie do oglądających, ale do tych, co tworzą – do portrecistów Natury? Dlaczego mianowicie, malując prawie wszystko, ten temat omijają? Dlaczego nie pokazują poczęcia i narodzin? – Nie mogłem znaleźć w pamięci ani jednego przykładu klasycznego obrazu, który by ukazywał te dwa kluczowe akty. – Dlaczego to jest tabu? Przecież to także ludzkie. Więc czemu się o tym nie mówi? Nie pokazuje się tego? Albo, jeżeli już, nazywa się pornografią? „Porne” znaczy po grecku „uprawiająca nierząd”, a więc akt płciowy – to nierząd?

Nie mogłem tego wszystkiego nijak uporządkować. Gubiłem się w dociekaniach. Nie rozumiałem sam siebie. O co właściwie pytam? Czemu mam zamęt w głowie? Dlaczego się denerwuję – ja, zwolennik rozumu?

Wreszcie jednak odkryłem przyczyny niepokoju. Były związane z Madame, i to na różne sposoby. Po pierwsze, ekspozycja miast być pomocną odskocznią do nawiązania kontaktu (gdyby się miało okazać, że w ogóle jest możliwy), stała się niespodzianie kłopotliwą przeszkodą. No bo co tu powiedzieć? – „Jak się pani podoba? Co pani o tym sądzi? Jak pani ocenia weryzm tego malarstwa?” – Jakoś głupio. Niezręcznie. Gotowa by pomyśleć, że robię sobie kpiny. A znowu nic nie powiedzieć? O tym co, bądź co bądź, było tu głównym powodem przybycia i obecności. Udawać, że tego nie ma, mówić na inny temat? Też niedobrze. Dziwacznie.

No, ale to utrudnienie, jakkolwiek kłopotliwe, nie stanowiło jeszcze o istocie bolączki. Ostatecznie, możliwość, że w ogóle spotkam Madame, wciąż była problematyczna. Źródło trującej krwi biło gdzie indziej, głębiej. W zbudzonej przez Picassa świadomości pozoru, jakim był świat moich uczuć, moich pragnień i marzeń, i w skutkach tej deziluzji.

[129] postrzeganie obrazu