– Najczęściej kończy się trzydniowym pobytem w osadzie, niekiedy studiowaniem run. – Plewniak ruszył do barku. – Napije się pan koniaku? – zapytał, a widząc odmowną reakcję Patera, mówił dalej: – Ci, o których pan zapewne myśli, naleją sobie miodu, wyleją na ziemię pierwszą szklankę za zdrowie Odyna, a potem, po całej imprezie, wrócą do zacisznych gabinetów pomnażać majątek. Ale są groźniejsze zjawiska: ruchy, które wierzą w nowe średniowiecze, krzyżówkę neopoganizmu z satanizmem, do tego dochodzą wyobrażenia apokaliptyczne i eschatologiczne, rytuały w sektach, i to już nie są żarty. Takie czasy, że ludziom się wszystko miesza. Po tych rytuałach nierzadko pozostawały trupy. To właśnie fascynowało Czekańskiego. A jeszcze bardziej interesowało policję w kilku krajach, która zwracała się do profesora o ekspertyzę.
– A jaki to człowiek? – Jak echo powróciło pytanie, które wiele godzin wcześniej usłyszał Marciniec.
Pater po raz pierwszy zauważył, jak olbrzymie dłonie księdza Plewniaka zadrżały.
– Rozumiem, że sprawa jest poważna. – Ksiądz spojrzał Paterowi w oczy. – Powiem tylko o jednym. Czekański miał zwyczaj, że spośród studentów wybierał sobie ofiarę. W mniej lub bardziej subtelny sposób dręczył taką osobę. Na ogół ludzie pękali. O tych, którzy nie pękli, zwykł mawiać, że przeszli prawdziwy obrzęd… Komisarzu, proszę mi powiedzieć, myśli pan, że to któryś z jego byłych studentów go zabił? – zapytał nagle Plewniak.
– Przecież nie powiedziałem, że Czekański nie żyje. Tym bardziej – nadkomisarz zmrużył oczy – nie powiedziałem, że ktoś go zabił.
W radiu informowali o kolejnych strajkach, potem spiker płynnie przeszedł do wydarzeń na mistrzostwach świata w piłce nożnej. Pater poczuł ból w skroniach. Już czas, by pójść do „Profesjonału" i obstawić wyniki. I może wreszcie obejrzeć wieczorny mecz.
– Pyta pan, jaki to był, jest… – Plewniak szybko się poprawił -…człowiek… Myślę, że szalenie nieszczęśliwy. I bardzo samotny… Tak to jest, gdy błyskotliwy intelekt nie idzie w parze z wartościami i wiarą w Boga.
Pater miał przez chwilę wrażenie, że ostatnie zdanie dotyczyło nie tylko Czekańskiego. W głosie księdza wyczuł gorycz i wolał nie drążyć tematu.
– Ostatnia sprawa, proszę księdza. Co to są rany symboliczne? Słyszę o tym od kilku dni…
– Najkrócej mówiąc – Plewniak ożywił się – chodzi o chirurgię rytualną. Po polsku ma pan książkę Brunona Bettelheima, to znany…
– Wiem, kto to jest – mruknął Pater. – Czytaliśmy go na studiach. Psychoanalityczna interpretacja baśni.
– Pater wiedział także, że szwajcarski uczony zajmował się leczeniem dzieci autystycznych, ale wiedzy o tym nadkomisarz nie zdobył na wykładach.
– No więc Bettelheim twierdzi, że rany symboliczne są często związane z androginicznymi marzeniami ludzi, a zwłaszcza z niedowartościowaniem pierwiastka męskiego. Żyjemy w kulturze stworzonej przez mężczyzn, tymczasem bardzo ważny przejaw życia, możliwości prokreacyjne, jest przypisany tylko jednej płci. Dlatego mężczyźni w wielu kulturach…
– Dlaczego ta tematyka tak interesuje księdza? – przerwał Pater. Znowu powrócił obraz z sali wykładowej. Niż demograficzny i wyzwolona studentka z piastrem antykoncepcyjnym zdawała się przeczyć wywodom księdza Plewniaka.
– Chciałem zająć się ranami Chrystusa jako ranami symbolicznymi. Miałem pewną koncepcję… Ale to był błąd. Chyba – głos księdza zadrżał – posunąłem się za daleko.
Wiadomości w radiu się skończyły. Jakaś polska piosenkarka śpiewała, że nie chce go widzieć nigdy więcej, choćby padł na kolana.
– Wracając do ran… – Plewniak przerwał niezręczną ciszę. – Na Wyspie Menstruujących Mężczyzn, tak, komisarzu, jest taka wyspa, znana także jako Vokeo – mężczyznom rytualnie nacina się penisa, a inicjowanego nazywa się tym samym słowem, co menstruującą kobietę. A na przykład u ludu Manam określenie aine imoaziri oznacza dziewczynkę, która ma pierwszy okres. Jeden z obrzędów, jakich aine imoaziri doświadcza, polega na nacinaniu jej pleców i klatki piersiowej. Nie wiem, co pana interesuje i jaki może mieć to związek z profesorem…
– A skalpowanie? Czy skalpowanie można potraktować w kategoriach chirurgii rytualnej?
– Skalpowanie? Odgrywa często taką rolę jak inkorporacja czy, jak pan woli, kanibalizm. Chodzi o pozyskiwanie mocy pokonanego wroga. Proszę mi powiedzieć… – głos księdza Plewniaka po raz pierwszy stał się natarczywy. – Rozumiem, że pyta pan nie bez powodu…
Pater milczał. Czuł, że powiedział o jedno zdanie za dużo. W radiu trwał głupi konkurs, czy jutro na Wybrzeżu będzie wreszcie padać. Gdy żegnali się przed dziesiątą, nadkomisarzowi wydawało się, że rozstają się bez tej serdeczności, którą proboszcz promieniował dwie godziny temu.
Ksiądz Plewniak chował koniak do barku, gdy usłyszał pukanie.
– Właściwie co ksiądz miał na myśli, gdy mówił, że Czekański znalazł się w centrum uwagi? – Pater stał w uchylonych drzwiach.
Plewniak milczał.
– Proszę, niech pan jeszcze wejdzie i zamknie drzwi – powiedział po chwili. – Widzi pan, profesor Czekański zadzwonił do mnie dwa tygodnie temu. – Ksiądz oparł się ciężko o stół. Wyglądał na zmęczonego. Przez chwilę Pater miał wrażenie, że podniesie ciężki mebel i ciśnie w niego. – Nie wiem, skąd miał numer. Zapytał, czy mógłbym przyjechać i go wyspowiadać. Nie mogłem tego zrobić…
– A może ksiądz nie chciał? – szybko zapytał Pater.
– Nie mogłem pojechać – z naciskiem powiedział Plewniak – ale poprosiłem o to księdza z parafii, w której jest „Eden". Dziwna nazwa, swoją drogą. – Milczał przez chwilę, a Pater słyszał skrzypienie podłogi pod jego stopami. – W zasadzie nawet tego nie powinienem panu mówić, ale trudno. Wieczorem odebrałem telefon. Dzwonił tamten ksiądz. Powiedział: „Proszę mnie więcej o to nie prosić".
– A czy mówił coś jeszcze?
– Zapewne pan wie, że obowiązuje nas tajemnica spowiedzi…
– Ale gdyby jednak on księdzu coś powiedział? Albo, załóżmy, wyspowiadał się? – Pater był nieustępliwy.
– To i tak nie mógłbym panu tego powtórzyć. – Plewniak rozłożył ręce. – Spowiedź odbywana przez księdza nie zwalnia go z tajemnicy, włącza w nią natomiast spowiednika. To jakby reakcja łańcuchowa…
– A dlaczego ksiądz od razu mi o tym nie opowiedział? – Pater znów stał w uchylonych drzwiach.
– Bo pan o to nie pytał.
Drzwi kościoła były już zamknięte. Ktoś jednak przy nich majstrował. Gdy młody chłopak zobaczył Patera, zaczął uciekać.
– Ej, stój! – krzyknął nadkomisarz i podbiegł, ale chłopaka już nie było.
Na drzwiach kościoła ktoś, pewnie ten, który uciekał przed chwilą, zostawił biało-czerwoną wlepkę. W pierwszej chwili Paterowi wydawało się, że postać na wlepce to ksiądz Plewniak. Dopiero po chwili rozpoznał Jacka Kuronia z nieodłącznym zapalonym papierosem. Dołem biegi napis: „Nie palcie komitetów! Zakładajcie własne!" Radykalizacja nastrojów. Upał i strajki. Ludziom się wszystko miesza – przypomniał sobie Pater.
Migrena była nie do zniesienia. Pater przez chwilę zastanawiał się, czy nie zostawić samochodu do następnego dnia. Mógłby zadzwonić po któregoś z chłopaków i poprosić o podwiezienie, ale oficjalnie był na urlopie. Odkręcił szyby w corolli i wpatrywał się w deskę rozdzielczą.
W domu włączył Beatlesów. A Day In The Life. Pater lubił zagadki. „Sierżant Pieprz" – legendarną płytę chłopaków z Liverpoolu, o dwóch z nich mówi się już w czasie przeszłym, kończyła narastająca kakofonia orkiestry i wybrzmiewający przez kilkadziesiąt sekund fortepianowy akord. I po pauzie, gdy wielu zdążyło już wyłączyć płytę, pojawiają się dziwne, zapętlone odgłosy, wybijające z błogiego nastroju. Pater czytał gdzieś, że fani Beatlesów do dziś spierają się, o co w tym zakończeniu chodzi.
Mimo proszków ból całkiem nie ustąpił. Pater nie miał ochoty słuchać irytującego zakończenia, wyłączył płytę, gdy gasł akord fortepianu. A Day In The Life. Myśli z kończącego się dnia tasowały mu się w głowie niczym karty w rękach wytrawnego gracza. Maziarski. Czekański. Wyspa Menstruujących Mężczyzn. Studentka z różą. Sekty. Neopoganizm… Wszystko się miesza. Jeden syf… Rany symboliczne. Kogo Czekański mógł tak zranić? Jak głęboko trzeba sięgnąć w przeszłość? Czy ktoś zemścił się po latach? Zginął – nie zginął? Zabił – nie zabił? „Proszę mnie więcej o to nie prosić". Pater przypominał ślepca, który rozpaczliwie szuka punktu oparcia. Gdzieś ten punkt musi być.