— A może to jego własne nogi — zażartował Renę.

— Takich nóg nie może mieć żadna żywa istota. Wyglądają zupełnie jak klocki.

— Jest i trzecia rzeźba — przerwał im głos Suzy, która wraz z Władem zeszła niżej.

Zoja, Zina i Renę przyśpieszyli kroku. Zoolog nie zatrzymał się jednak przy Suzy i Władzie, lecz począł schodzić jeszcze niżej, utrwalając w krystalicznej pamięci kamery obraz wnętrza korytarza. Twarz jego była w tej chwili skupiona i poważna.

— Chodźmy dalej!

Niezwykły korytarz skręcał nieustannie w prawo, opadając coraz niżej. Nie ulegało wątpliwości, że jest on czymś w rodzaju kręconych schodów. Brak bocznych drzwi nasuwał porównanie z wieżą średniowiecznego zamczyska.

Czarne posągi były rozstawione na wysokich ławach, w równych odstępach, pod jedną, to znów pod drugą ścianą korytarza. Każdy nieco inny, choć wszystkie wyobrażały te same istoty, podobne do ziemskich sów. Ściany tej „klatki schodowej” pokryte były na całej powierzchni wypolerowanymi kulkami wielkości orzechów włoskich.

— Z czego mogą być te kulki? — zwrócił się zoolog do idącej obok niego Ziny. Wzruszyła ramionami.

— Trzeba by przeprowadzić analizę. Zewnętrznie przypominają platynę.

— Może wydobyć jedną? — zaproponował niepewnie Wład. '

— Po co niszczyć. Sporo okruchów leży wyżej, w tym miejscu gdzie eksplozja rozbiła ścianę. Możemy zebrać kulek pod dostatkiem.

— Idę! — Kalina szybko zawrócił.

— Pójdę z tobą — powiedziała Suzy. — Zbierzemy trochę tych kulek i zaraz wrócimy — zwróciła się do Renego.

— Idźcie! My tu zaczekamy.

Renę wspiął się na ławę między posągami. Przeciwległa ściana, o większej krzywiźnie niż ta, pod którą stał obecnie, nie sięgała sufitu, oddzielona od

320

niego ciemną szparą. Zoolog poświecił latarką, ale snop światła nie napotkał przeszkody.

— Co o tym myślisz? — zwrócił się do Ziny, wskazując w górę.

— Chcesz, abym tam zajrzała? — zapytała domyślnie.

— Właśnie.

— Jeśli potraficie podnieść mnie tak wysoko. Ta ściana ma chyba ze trzy metry — Staniesz na głowie posągu.

— Racja! — Zina podeszła do czarnej statui. Renę oparł się o posąg rękami, a Zoja pomogła córce wspiąć się w górę. Po kilku sekundach jej hełm zniknął niemal cały w szczelinie.

Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko przyspieszonym oddechem Ziny.

— Co widzisz? — nie wytrzymał zoolog.

— To wprost fantastyczne — oznajmiła Zina. — Jakby jakaś głęboka okrągła studnia. Bez własnego oświetlenia. Światło przedostaje się tylko z korytarza.

— Mówisz, studnia?

— Oczywiście nie dosłownie. Korytarz, którym schodzimy, biegnie spiralą w jej ścianach.

— Czy widzisz dno?

— Chyba tak. Ale nie jestem pewna. To bardzo głęboki szyb. Najciekawsze, że i tu, niemal na brzegu, również stoją posągi. Nawet nieco większe.

— Czy ściany też są pokryte kulkami?

— Tak. Ale bardzo rzadko.

— Ciekawe…

Zza zakrętu wyłoniły się sylwetki Włada i Suzy. Oboje szli wolno, z pochylonymi głowami, jakby szukając czegoś na ziemi.

— Przyjrzyjcie się dobrze posadzce — powiedziała tajemniczo Suzy.

— Jakby mozaika — zauważyła Zoja.

— Tak to wygląda — skinął głową Renę. — Tylko bardzo zagmatwana, aż nieprzyjemna dla oka.

— Czy nie widzicie pięciokątów? O, tu! — Wład wskazał ręką. Istotnie, przy uważnym przyjrzeniu się posadzce można było zauważyć duże, foremne pięciokąty, otoczone ciemniejszą mozaiką. Cała powierzchnia pokryta była drobniutkimi plamkami czy ziarenkami, białymi, szarymi, czarnymi i brunatnymi. Łączyły się one w większe i mniejsze grupy, linie i jakby rysunki. Za każdym poruszeniem głowy plamy te zmieniały kształt, zdawały się migotać, oddalać, to znów zbliżać, a nawet chwilami znikały zupełnie, roztapiając się w czerni lub błyszczącej bieli.

— Pomóż mi zejść. Muszę to zobaczyć — powiedziała Zina.

— Co ty tam robisz? — zdziwiła się Suzy. Dopiero teraz ją spostrzegła. Zina w krótkich słowach wyjaśniła cel swojej wspinaczki i opowiedziała o odkryciach.

— Ten spiralny korytarz może biec wiele kilometrów — zakończyła relację i oparłszy nogę na ramieniu Renego zeskoczyła zręcznie na posadzkę.

— Nie wiadomo więc, czy idąc nim, znajdziemy jakieś boczne-drzwi — odezwał się Wład.

— Tak — powiedziała Suzy. — Warstwa pyłu na podłodze jest tu bardzo cienka, w przeciwieństwie do innych pomieszczeń, gdzie sięga nieraz kilku albo kilkunastu centymetrów. Należy stąd wnioskować, że pomieszczenia te były odcięte od innych i pozbawione wentylacji.

— Igor pewno się już niepokoi… — powiedziała Zoja.

— Podzielmy się na dwie grupy — zdecydował Renę. — Ty, Suzy, z Zoją i Ziną wrócicie i spróbujecie odnaleźć radioaktywny ślad, który pozostawiłaś idąc tutaj. Ja z Władem zejdę tym ślimakiem aż do dołu, jeśli nie napotkamy jakichś przeszkód. Potem wrócimy i dojdziemy po waszych śladach. Nie mam ochoty spać w skafandrze na podłodze.

— No, idziemy — zwróciła się Zoja do Suzy. Fizyczka spojrzała niepewnie na Renego. Żal jej było rozstawać się z Władem. Wahanie nie trwało jednak długo.

— Idziemy — powiedziała zdecydowanie.

Zina otworzyła torbę i wyjęła kamerę holowizyjną.

— Zrobię jeszcze parę zdjęć tych mozaik. Ciekawa jestem, co na to powie ojciec. Czy wiecie, że z góry to zupełnie inaczej wygląda? Mogłabym przysiąc, że w tych pięciokątach dostrzegałam chwilami jakby obrazy, niewyraźne, ale obrazy. O tu! — wskazała na jeden z pięciokątów. — Widziałam coś w rodzaju budowli.

ICH OCZAMI

Suzy, Zoja i Zina dotarły do Dżdżownicy nadspodziewanie szybko. Wyszedłszy ze „studni” — jak zaczęto nazywać szyb otoczony spiralnym korytarzem. — fizyczka już po przebyciu kilkudziesięciu metrów odnalazła drugie żłobkowane schody, oddalone zaledwie o 300 metrów od schodów zablokowanych promieniotwórczym płynem.

Rozkład sal i korytarzy powtarzał się co sześć pięter z matematyczną regularnością. Toteż dzięki dobrej orientacji Suzy bez trudu odnaleziono ślad prowadzący wprost do miejsca, gdzie tkwił podziemny statek.

Igora zastały przed Dżdżownicą. Gdy spostrzegł żonę i córkę, podbiegł do nich i w milczeniu przycisnął do siebie. Zazwyczaj opanowany, tym razem stracił zupełnie swą zwykłą sztywność i spokój. Słyszał huk eksplozji i blisko dziesięć godzin niepewności o życie Zoi, Ziny, Suzy, Renego i Włada wytrąciło go zupełnie z równowagi. Jak wynikało z kierunku wstrząsu zarejestrowanego przez sejsmografy, wybuch nastąpił w pobliżu trasy, którą miała poruszać się grupa. Niepokój Igora był tym większy, że przecież żywo jeszcze stała mu w pamięci niedawna wiadomość o śmierci Mary.

Suzy opowiedziała Igorowi o ostatnich odkryciach. Słuchał, kiwając w milczeniu głową.

— Macie te kulki przy sobie? — odezwał się wreszcie, gdy skończyła. Suzy sięgnęła do torby i podała geologowi garść błyszczących „orzechów”.

— Istotnie, bardzo przypominają platynę — rzekł przyjrzawszy się im z uwagą. — Co prawda waga ich jest zbyt mała, ale przecież mogą być tylko z wierzchu pokryte platyną. Chodźmy do statku.

Gdy znaleźli się w laboratorium, już bez skafandrów, Zina włożyła jedną z kulek do analizatora. Na małym ekranie ukazały się trzy koncentryczne pierścienie.

— Miałeś rację — zwróciła się do ojca. — Widać wyraźnie dwie warstwy i lekkie jądro. Zaraz się dowiemy, z czego to zrobione. Zaczęła manipulować przyciskami.

— Nie bardzo rozumiem, jaki sens ma budowa takich krętych, jak mówicie, schodów bez drzwi — zastanawiał się Igor. — Pokażcie mi zdjęcia tych mozaik.

Suzy postawiła kamerę na stoliku i już miała wyjąć kryształ pamięci, gdy naraz spostrzegła w stojącym pojemniku trzy niebieskawe, przezroczyste krążki.

— Co to?

— Znalazłem te płytki zaraz po twoim odejściu w jednej z salek mieszkalnych. Przyjrzyj się dobrzę.tym krążkom.

Suzy wzięła jedną z płytek w palce. Była zrobiona z lekkiej masy plastycznej. Fizyczka wyjęła z kieszeni lupę i uważnie przyjrzała się powierzchni krążka.