— Jak myślisz? — zapytał Igor. — Co to może być?

— Nie wiem. Zupełnie nie wiem. Widziałam kiedyś, jeszcze na Ziemi, w muzeum, starodawne płyty gramofonowe. Te krążki są do nich podobne. Geolog mrugnął zachęcająco.

— Jesteś chyba bliska prawdy.

— Czyżby to były także… płyty.gramofonowe? Igor pokręcił przecząco głową.

— Na tych płytkach istotnie dokonano zapisu. Tylko że nie mechanicznego ani magnetycznego, lecz chemicznego.

— To może uda nam się usłyszeć głos Urpian? Czy próbowałeś przekodować cyfrowo zapis? — spytała Zina podchodząc do ojca.

— Tak. Ale na razie bez rezultatu. W ogóle wydaje się wątpliwe, aby to był zapis dźwięków.

— A może jest to pismo istot, które zamieszkiwały to podziemne miasto?

— Właśnie o tym myślę… — odrzekł Igor z wahaniem. Zina wróciła tymczasem do analizatora.

— Mam już wynik! — zawołała odrywając wystającą z aparatu taśmę. — Zgadliśmy! Zewnętrzna skorupa kulki zrobiona jest z platyny.

— A dalej? — zapytał Igor podchodząc do aparatu.

— Druga warstwa to chyba jakiś spiek ceramiczny. Skład dość zawiły. A w środku? — zastanawiała się.

Geolog wyjął z jej rąk kartkę, przyglądając się wydrukowanym cyfrom.

— Interesujące… — mruknął. — Druga warstwa jest na pewno ceramiczna, ale jądro?

— Ależ to chyba popiół! — zawołała nagle Zina.

— Słusznie. To jest popiół pochodzenia organicznego — stwierdził geolog. Zapanowała cisza. Stojąca przy stoliku Suzy położyła z powrotem trzymaną w ręku płytkę.

— Nie znajdziemy ICH chyba ani żywych, ani umarłych — powiedziała cicho. Igor w milczeniu skinął głową.

— Co przez to rozumiesz? — zapytała Zoja.

— Tamta studnia to… mauzoleum.

— Każda z tych kulek byłaby więc miniaturową urną?

— Chodźmy obejrzeć zdjęcia — przerwał Igor sięgając po leżącą na stole kamerę. Wyciągnął pospiesznie kryształ i wsunął w gniazdo fotolektora.

Zina sięgnęła do przycisku i na ekranie zaczęły migotać widoki jakichś korytarzy i sal, pełnych maszyn, zamarzłych krzewów i traw. Potem zwolniła tempo; ujrzeli jakieś zdemolowane eksplozją urządzenia, wreszcie cienką warstwę zielonkawej, oleistej cieczy.

Naraz w centrum ekranu pojawił się czarny posąg. Obracał się pozornie wokół osi, rosnąc szybko.

— Czekaj! — Igor chwycił córkę za rękę dając jej znak, by zatrzymała projekcję. Podszedł do szafki i wyjął stamtąd duże zdjęcie.

Cztery głowy pochyliły się nad błyszczącą kartką. Widoczna była na niej jakaś płaskorzeźba. W otoczeniu geometrycznie stylizowanych liści czy kwiatów widniała nieduża, wyryta jakby kilkoma uderzeniami dłuta, ptasia twarz. Podobieństwo z głową posągu było uderzające.

— Jedź dalej!

Posąg znikł. Po chwili na krótko ukazał się drugi.

Niespodziewanie centrum ekranu zajął duży, foremny pięciokąt.

— To jednak obraz… — powiedziała Zina zatrzymując projekcję. Istotnie to, co widziano na ekranie, nie stanowiło już zagmatwanego zespołu plam, jakie oglądali w korytarzach mauzoleum. Obraz co prawda nie był czysty — kontury przedmiotów zamazane, a przede wszystkim nieco przypominał kolorowy negatyw — barwy były jednakże soczyste i bez zbytniego wysiłku wyobraźni uczeni mogli domyślić się, co ów obraz przedstawia.

Na pierwszym planie widniała jakby wysoka wieża, zbudowana z prostokątnych płyt, obok mniejsza, o okrągłych, ciemnych otworach. Wokół tych budowli krzewiła się bujnie żółta roślinność. Czarne niebo przyprószone było czerwonym nalotem.

— Dlaczego gołym okiem nic nie mogliśmy rozróżnić? — wyszeptała Zoja. Igor zastanawiał się dłuższą chwilę.

— Częściowo da się to wytłumaczyć innym uczuleniem kamery na barwy, niż to zachodzi w wypadku naszego oka.

— Ale tamten obraz był zupełnie zamazany.

— Zamazany, mówisz?

Zina znów włączyła aparaturę. Obraz na ekranie sczerniał, zamigotał i naraz pojawiła się szeroka równina, porośnięta pojedynczymi krzewami. Niebo było tu jasnozielone. Biegła przez nie długa, rozszerzająca się ku dołowi, czerwona smuga. — Przecież to jest zdjęcie tego samego pięciokąta!

— Przesuń dalej — polecił Igor.

Znów ukazały się jakieś budowle, tylko liczniejsze i bardziej zwarte. Zza wyniosłej wieży wyglądał fragment białego krążka, podobnego do tarczy Proximy lub Sel.

Gdy Zina znów włączyła aparat, obraz zniknął i tylko czarny pięciokąt widniał w centrum ekranu.

— Czy to już wszystko? — zapytał geolog.

— Mam jeszcze tylko kilka ujęć ukośnych.

Tym razem obrazy okazały się bardzo niewyraźne i migocące.

— Czy mogłybyście w przybliżeniu określić, gdzie na tym piętrze, za którymi ścianami przebiega studnia-mauzoleum? — zwrócił się Igor do Suzy. — Chciałbym koniecznie tam się dostać.

— Sądzę, że nietrudno będzie odnaleźć jakiś korytarz przechodzący w pobliżu. Czy chcesz poprowadzić Dżdżownicę?

— To zależy od tego, czy dostęp do spiralnego korytarza będzie łatwy czy trudny.

Po dwóch godzinach znaleziono w głębi bocznego korytarza dogodne miejsce dla przebicia otworu do podziemnego grobowca. Pomiar ultradźwiękowy grubości ściany wykazał, że ma ona na odcinku paru metrów grubość nie większą niż 20 centymetrów. O tym, że po przeciwnej stronie znajduje się kręty korytarz, mówiły cienie kulek na ekranie.

Zina i Suzy zajęły się wycięciem kwadratowego otworu, tak aby można było wsunąć się do wnętrza mauzoleum. Zazwyczaj bardzo rozmowna Zina była tym razem milcząca i zamyślona. Tajemnica znikających obrazów nie dawała jej spokoju. Po głowie snuły się różne hipotezy.

Gdy wreszcie otwór był gotowy, przeczołgała się na drugą stronę i klęknąwszy na posadzce, poczęła z uwagą badać jeden z pięciokątów rozmieszczonych co parę metrów wzdłuż korytarza. Suzy pozostała jeszcze po drugiej Stronie otworu, czekając na Igora i Zoję, którzy wrócili do statku, by zawiadomić bazę o ostatnich odkryciach. Zjawili się zresztą wkrótce i po naradzie postanowiono, że Igor z Zina pozostaną w pobliżu otworu, Suzy z Zoją zaś wyruszą w dół, na spotkanie Renego i Włada.

Spiralny korytarz nie różnił się od tego, który już widzieli na sto pięćdziesiątym piętrze. Tylko posągi miały mniej kubistyczny kształt.

Zoja i Suzy szły szybkim krokiem, z rzadka zatrzymując się przy ciekawszej rzeźbie czy kompozycji zdobniczej. Tempo nadawała Suzy, która chciała jak najprędzej znów zobaczyć Włada.

325

Korytarz zdawał się nie kończyć. Już wyraźnie odczuwały wzrost temperatury w miarę głębokości. Wreszcie po blisko dwóch godzinach marszu wyjęły z plecaków skafandry, gdyż gorąco stawało się nie do zniesienia. Według obliczeń Suzy, znajdowały się na głębokości dwudziestego piętra.

— Przecież korytarz nie może biec w nieskończoność — denerwowała się fizyczka.

— Spróbuj wejść na tę ścianę tak jak Zina — zaproponowała Zoja. — Może uda się nawiązać z nimi łączność przez radio.

Po krótkiej chwili Suzy była już na szczycie i przechyliwszy się ku wnętrzu studni, zaczęła nawoływać:

— Wład! Renę! Wład! Halo! Halo! Odpowiedziało jej milczenie.

Głęboko w dole majaczyło w niebieskawej poświacie dno szybu. Suzy zawołała jeszcze kilkakrotnie, po czym zeskoczyła z trzymetrowej ściany wprost na posadzkę.

— Co ty robisz? — zganiła ją Zoja. — Możesz nogi połamać. Tu jest za duże ciążenie! To nie Sel albo nawet Tema.

— Chodźmy już dalej — przerwała niespokojnie Suzy zakładając plecak. — Pozostało nam chyba nie więcej niż 300 metrów szybu.

— A więc około trzech kilometrów korytarza.

Znów ruszyły w dół. Suzy coraz bardziej przyspieszała kroku, raz po raz spoglądając na zegarek. Zoja liczyła w myślach mijane posągi.

Po blisko półgodzinnym marszu korytarz począł się wreszcie rozszerzać. Suzy była niemal pewna, że dochodzą do dna „studni”.

Nieoczekiwanie korytarz przybrał położenie poziome i ukazała się wielka, czarna płyta, zamykająca dalszą drogę. Suzy i Zoja podeszły do przegrody pokrytej pionowymi kolumnami jakichś znaczków. Nigdzie wokół nie było widać żadnego przejścia.