Zadanie skonstruowania „oczu Urpianina” nie należało w zasadzie do trudnych, jeśli zakładało się, że narząd wzroku tych istot pod względem budowy optycznej nie różnił się od ludzkiego. Na to, by można ujrzeć plastyczność obrazów Urpian, trzeba było na nie patrzeć dwojgiem oczu, oddalonych ód siebie na przeciętną odległość gałek ocznych tych istot. Oczywiście nie sposób zmienić rozstawu źrenic oczu ludzkich. Zbudowano więc przyrząd podobny do dwuocznego peryskopu, który za pomocą prostego zespołu luster pozornie te źrenice oddalał lub zbliżał.

Poważniejsze problemy konstrukcyjne stwarzał fakt, iż mozaiki urpiańskie były nie tylko obrazami stereoskopowymi, lecz również kinetoskopowymi. Już nieznaczna zmiana kąta widzenia wywoływała wrażenie ruchu: obraz ożywiał się — chmury przesuwały się po niebie, gałęzie drzew jakby poruszał wiatr, zwierzęta zmieniały pozycje.

Dla ludzi te zmiany, nawet przy nieznacznym ruchu głowy, następowały zbyt szybko, co wywoływało wrażenie przenikania i rozmywania elementów wizji. Trzeba więc było umieścić przyrząd na statywie i poruszać nim bardzo wolno za pomocą mechanizmu sterowanego zdalnie, tak aby mimowolne drgania mięśni nie powodowały zakłóceń. Rozwiązaniem tych problemów zajęła się Zina z Władem. Suzy, jako specjalistka od promieniowań, opracowała w tym czasie zespół przetworników rozszerzających zakres widzialności oka ludzkiego również na znaczny obszar podczerwieni i nadfioletu, odgrywających istotną rolę w „kolorystyce” Urpian.

Zasadniczą trudność stwarzały ograniczone możliwości technicznego warsztatu Dżdżownicy. Niemniej już po paru dniach Wład, Zina i Suzy przeprowadzili pierwsze próby ze skonstruowanym przyrządem. Odbyły się one w korytarzach w pobliżu Dżdżownicy, gdzie warunki do pracy były najbardziej dogodne.

Zina skierowała przyrząd obiektywem w dół na mozaikę podłogi i spojrzała przez wizjery. Teraz bardzo ostrożnie zaczęła obracać pokrętła, zmieniając rozstaw i kąt nachylenia luster.

— Obniż statyw — powiedziała Suzy. — Niżej… jeszcze niżej… Stop! Jaka odległość?

— 92 centymetry.

— Teraz z powrotem w górę, trochę w lewo… Tak. Jaki rozstaw obiektywów?

— 225 milimetrów. To samo co wczoraj.

— A więc zgadza się!

— Musi się zgadzać! — rzucił z naciskiem Wład podchodząc do przyrządu. — To jest szerokość rozstawu źrenic u Urpian.

— U nas wynosi 65 milimetrów. To dopiero muszą być olbrzymy!

— Olbrzymy? — zaoponowała Suzy. — Chyba chodzące na czworakach? Nie zapominaj o niskich otworach drzwiowych. Świadczą one raczej o tym, że Urpianie są karłami w porównaniu z ludźmi.

Zamilkli na dłuższą chwilę.

— Ciągle jeszcze widzę podwójnie — odezwała się Zina.

— Lewe pokrętło w prawo! Wobec niedużej odległości obiektu promienie widzenia są znacznie nachylone.

— Ach, prawda! O, teraz widzę wyraźnie! Jakie to dziwne i niezwykłe! Ustąpiła miejsca Suzy. Fizyczka chwilę patrzyła przez przyrząd.

— Zobacz, Wład — powiedziała prostując się. — Zwróć uwagę na księżyce.

— Sądzisz, że to Urpa? — odezwała się Zina.

Tymczasem Wład podszedł do przyrządu. Widok, jaki roztaczał się przed jego oczami, przypominał raczej makietę lub dekorację teatralną niż rzeczywisty krajobraz. W otoczeniu fioletowych, wysokich drzew podobnych do topoli, wznosił się szereg okrągłych bloków o żółtych matowych ścianach. Również ziemię, drzewa i krzaki pokrywał żółty nalot.

Zdawało się, że wystarczy sięgnąć ręką, by dotknąć tych niezwykłych budowli, rozstawionych tuż przed oczami niczym dziecięce zabawki. Nad budowlami i drzewami widniało ciemnozielone niebo, przechodzące ku krawędziom obrazu w czerń. Na niebie świeciły rzadko rozrzucone gwiazdy i dwa księżyce w fazie zbliżonej do kwadry; jeden większy, drugi nieco mniejszy.

— To chyba nie Urpa? — głos. Kaliny wyrażał zdumienie.

— Nie Urpa? — powtórzyła pytanie Suzy. — Więc może Tema w okresie, gdy jeszcze krążyła dalej od Proximy? Może jeden z'tych księżyców jest planetą X?

Zbudowanie „oczu Urpianina” stało się zwrotnym punktem w pracach badawczych. Codziennie zdobywano nowe dane o życiu Urpian. Góry, morza, rozległe, równiny i wzgórza, pokryte gęstą roślinnością i dziwnymi budowlami sięgającymi w niebo długimi iglicami wieżyc — wszystko to olśniewało bogactwem nieznanych kształtów i krajobrazów. W tych plastycznych obrazach pojawiały się często motywy czerwonego słońca i księżyców. Wielkość tych ciał niebieskich była na mozaikach z reguły jednakowa, co świadczyło, że konstruktorzy-artyści dążyli do wiernego oddawania rzeczywistości.

Obrazy na posadzkach korytarzy przedstawiały niemal wyłącznie krajobrazy, kompleksy budowli, rzadziej monumentalne wnętrza, również o bogatej roślinności. Zastanawiający był niemal całkowity brak wizerunków Urpian. Z rzadka tylko można było odnaleźć niewyraźne sylwetki, które przypominały w pewnym stopniu realistyczne posągi w „muzeum”. Niestety, obejrzenie za pomocą „oczu Urpianina” podziemnej galerii na dnie studni trzeba było na razie odłożyć. Wobec panującej tam wysokiej temperatury i czadu ludzie nie mogli poruszać się bez skafandrów. Dopóki Zina nie wbudowała przyrządu do hełmu, poprzestano na samych zdjęciach, zresztą fragmentarycznych; zapowiadały one dużo interesującego materiału. Przede wszystkim odkryto kilka zbliżeń istot podobnych do posągów.

Było już niemal pewne, że posągi te wyobrażały Urpian w nadnaturalnych rozmiarach. Według obliczeń Renego i Igora przeciętny wzrost mieszkańca podziemnego miasta nie przekraczał metra; mieli oni nieproporcjonalnie duże i szerokie głowy, z dwojgiem daleko rozstawionych małych oczu. Otwór gębowy zaopatrzony był w dwa wyrostki, wysunięte ku dołowi. Niektórzy uważali je za kłyj. Renę jednak wykluczał tę możliwość i skłonny był raczej przypisywać im funkcję pośrednią między językiem a wargami.

Meldunki o odkryciach wysyłano teraz do bazy niemal nieustannie. Spodziewano się lada dzień przybycia Szu i Ast oraz wyprawy w dół nowej grupy pod przewodnictwem Krawczyka.

W przeddzień przybycia archeologa Igor, Renę, Wład i Suzy wyruszyli spiralnym korytarzem w górę, by zbadać najwyższe piętra mauzoleum.

W górnych pomieszczeniach skafandry nie były konieczne. Wobec większej niż na Ziemi zawartości tlenu powietrze' było tu czyste i orzeźwiające. Nie ulegało wątpliwości, że działał tu jakiś system wentylacyjny.

Po dojściu do otworu wyłamanego podmuchem eksplozji zwolniono kroku, zatrzymując się raz po raz nad ciekawszym obrazem.

Szyb nie sięgał już wysoko i korytarz powinien był wkrótce dobiec końca. Istotnie, po czterdziestu minutach wędrówki platynowe kulki, pokrywające dotąd zwartą masą powierzchnię ścian, znikły najpierw z jednej, potem z drugiej strony korytarza.

Igor zatrzymał się i do wyjętych z torby pudełeczek zeskrobał ze ścian scyzorykiem nieco tworzywa.

— Trzeba zbadać wiek tych urn. W ten sposób znajdziemy datę ostatecznego wyludnienia się tych podziemi.

— Sądzisz, że Urpianie po prostu wymarli? — zapytał Wład. Igor wzruszył ramionami.

— Najstarsza jest chyba środkowa część mauzoleum. Analiza przemian izotopów promieniotwórczych wykazała, że ta partia budowli liczy 2600 lat i była wielokrotnie restaurowana. Dolna galeria plastycznych obrazów jest o przeszło 300 lat młodsza. Widocznie miasto rosło w głąb. Tu budowa jest jakby nie dokończona. Myślę więc, że wiek tych ostatnich kulek można uważać za czas, jaki upłynął od śmierci ostatniego Urpianina w tych podziemiach.

— Więc jednak sądzisz, że oni wyginęli?

— Tego nie twierdzę — zaprzeczył żywo geolog. — Powiedziałem „w tych podziemiach”. Urpianie mogli opuścić to miasto przenosząc się gdzie indziej.

— Ale dokąd?

,— Gdy się tego dowiemy, wówczas będziemy mogli zakończyć prace w Układzie Proximy — odrzekł geolog.

— Ilu mieszkańców mogło liczyć to miasto? — zapytał po chwili Wład.

— Próbowałem obliczyć — odezwał się Renę. — Urn jest około 100 milionów. To liczba ogromna, ale nie zapominajmy, że chodzi o ponad 1000 lat i że nie znamy rzeczywistych rozmiarów miasta. Może tu gdzieś jest drugie mauzoleum. A przede wszystkim nie znamy najważniejszego elementu: przeciętnego czasu życia Urpianina. Wydaje mi się jednak, iż miasto to przed opuszczeniem miało kilkakrotnie mniej mieszkańców niż dzisiejszy Paryż, który przecież liczy 18 milionów ludności.