— Sądzisz, że obecne trzęsienie ziemi jest typu wulkanicznego czy też są to jakieś ruchy górotwórcze? — zapytała.

— Niewątpliwie typu wulkanicznego. Ale to, iż wystąpiło właśnie teraz, nie jest przypadkiem.

— Co przez to rozumiesz?

— Przyczyną jesteśmy my, nasza Dżdżownica. Oczywiście przyczyną pośrednią, ściślej mówiąc, przyśpieszającą kataklizm. Wstrząsy na tym terenie w ostatnich kilku tysiącleciach występowały wielokrotnie. Miałaś przykład z tym uskokiem w lodzie. Magma przeciska się powoli w górę, gromadzą się gazy, rosną napięcia w warstwach. Ale naprężenia, jakie tu zastaliśmy, mogłyby jeszcze narastać kilkadziesiąt lat. Nasza działalność, kruszenie i topienie, to wprawdzie kropla, ale właśnie przysłowiowa kropla, która przepełnia czarę. Wystarczyło, że podcięliśmy przypadkowo oparcie dla skał w jakichś czułych miejscach, a proces wzrostu napięć spotęgował się niepomiernie. Dlatego rozsądniej będzie w tej chwili nie poruszać się, gdyż moglibyśmy sami ściągnąć na siebie katastrofę. Boję się nawet wysyłać sondy.

— No, a jak się stąd wydostaniemy?

— Musimy poczekać przynajmniej kilka dni, aż uspokoi się obecne ognisko wstrząsów.

— Gdzie ono jest?

— Dwa kilometry stąd. W pobliżu tego wielkiego zbiornika magmy, który omijaliśmy przed pięcioma godzinami.

— Jeśli wybuch nastąpiłby wówczas, gdy byliśmy w pobliżu tego miejsca…

— Daj spokój z tym, co by było, gdyby… — uciął dyskusję geolog.

Minęły cztery dni, jakże ciężkie i męczące dla dwuosobowej załogi statku, uwięzionego wśród warstw skalnych na głębokości 9 tysięcy metrów pod ziemią.

Jedyne wydarzenia to czterokrotne powtórzenie się wstrząsów. Wprawdzie stawały się one coraz słabsze, ale to, że wyczekiwali na nie w nerwowym napięciu, było jeszcze jedną torturą długich godzin.

Suzy, mniej odporna psychicznie od Igora, łatwiej ulegała atmosferze niepewności. Próbowała pójść w ślady geologa i zająć się systematycznym opracowywaniem zebranych materiałów, ale jakoś nie mogła nawet na krótko zapomnieć o rzeczywistości. W miarę jak czas upływał, coraz trudniej było jej się skupić. Opadały ją ponure myśli i refleksje.

Igor zdawał sobie sprawę ze stanu psychicznego Suzy. Obserwując ją od dłuższego czasu, jeszcze w okresie wspólnych badań planetoid, wiedział, jak ciężko przeżywa rozłąkę z Władem. Próbował nawet skłonić ją do poczynienia jakichś kroków, które prowadziłyby do rozwiązania męczącego konfliktu, ale Suzy wyraźnie unikała rozmowy na ten temat. Potem wypadek Zoe skomplikował wszystko. /

Teraz, w ostatnich dniach, zrozumiał, że spokój Suzy był tylko pozorny, że nadal tęskni do Kaliny, choć stara się to ukryć nawet przed ssmą sobą. Rozumiał też, że zwłaszcza w obecnej sytuacji szczera, otwarta rozmowa jest konieczna. Jeśli przymusowy postój przeciągnie się jeszcze tydzień albo i dwa… Nie wolno mu było dopuścić do całkowitego załamania się dziewczyny. W nocy z czwartego na piąty dzień postoju, gdy Suzy długo przewracała się na swoim tapczanie nie mogąc zasnąć, Igor postanowił jasno postawić sprawę.

— Ciągle myślisz o nim? — powiedział półgłosem, jakby kontynuując jakąś rozpoczętą rozmowę. Zamarła w bezruchu. Dopiero po dłuższej chwili odpowiedziała cicho:

— Skąd wiesz?…

— Wczoraj przez sen powtarzałaś jego imię. Bardzo ci ciężko? — zapytał zaskakująco ciepło.

— Bardzo…

— A jednak tak nie można. Pomyśl. Zastanów się, czy to ma sens?… — wrócił do swego zwykłego,' rzeczowego tonu.

— Ja już się z tym pogodziłam… — powiedziała bez przekonania.

— Widocznie jednak…

— To nie takie proste. Nie wiedziałam, że tak trudno zapomnieć… Jeszcze kiedy jest więcej pracy, lżej człowiekowi, ale teraz… Poza tym nie wiem, czy… czy to wszystko nie było pomyłką. Boję się o Zoe — dodała z westchnieniem.

— O Zoe? — Igor spojrzał zdziwiony. Suzy poruszyła się niespokojnie.

— Nic… Tak mi się wyrwało. Pomyślisz jeszcze, że mówię to przez zazdrość. Ale tak nie jest.

— Nie pomyślę, bo nic z tego nie rozumiem — odparł szczerze. — Mów jaśniej.

— Boję się, czy Wład potrafi pokochać Zoe tak, jak ona na to zasługuje.

— Jeszcze nie bardzo rozumiem.

— Nie wiem, jak ci to powiedzieć… On nie może odejść od Zoe. Teraz, gdy nie ma szans na to, aby w najbliższych lacach odzyskała wzrok… To byłby dla niej straszny cios. Ja wiem, co to znaczy…

Zapanowała cisza.

— To dlatego nie chciałaś czekać, aż Wład przyleci na Urpę? — odezwał się Igor po długim milczeniu. Skinęła głową.

— Skomplikowana sprawa — podjął geolog. — Trudno tu coś radzić. Ale sądzę, że trochę przeceniacie wagę problemu. Życia nie należy sobie gmatwać. Przyznaj się, że czekasz teraz ode mnie na jakąś iskierkę nadziei.

Odpowiedział mu blady uśmiech Suzy.

— Może… Człowiek lubi się łudzić… A przecież wiem, że to już teraz nie ma sensu. Za późno.

— Nie lubię określenia „za późno”. Nigdy, dopóki człowiek żyje, nie ma sytuacji bez wyjścia. Może to frazes, czy ja wiem… Czasami samo życie przynosi rozwiązanie.

Wyprostował się na fotelu i, nasłuchując, przez chwilę obserwował tablice kontrolne.

— Znowu? — zapytała Suzy.

— Tak. Ognisko daje znać o sobie. Ale bardzo słabo. — Gwałtownie wychylił się naprzód. — Zdaje się… że…

Suzy nacisnęła guzik i tapczan zmienił się w fotel. Wstrzymując oddech wpatrywała się w twarz geologa.

— Naprężenia pionowe zmalały niemal do normalnego stanu. Zmniejszyły się również trzaski. Rozumiesz? Jeśli chcemy się stąd wydostać, to zdaje się, że teraz! Teraz przesunięcia mogą być tylko poziome, równoległe! To znacznie zmniejsza niebezpieczeństwo katastrofy statku. Nie wiadomo, czy następny wstrząs nie pogorszy sytuacji. A więc jak? Ruszamy?

— Jest szansa?

Igor opuścił dłoń na dźwignię ruchu.

— Może ostatnia.

Nacisnął guzik i przesunął dźwignię.

Obraz na ekranie podziemnego oka drgną^ i zaczął się wolno przekształcać.

Posuwali się z szybkością 3 mm/s.

Igor nie spuszczał oka z przyrządów sygnalizujących zmianę napięć w skałach.

Znów przesunął dźwignię dalej, jeszcze dalej.

4… 5… 6… 10 mm/s.

Obraz na ekranie ściemniał, potem znów pojaśniał. Czoło geologa pokryły krople potu. Znów zwiększył prędkość. Posuwali się teraz cztery centymetry na sekundę.

Metr po metrze Dżdżownica oddalała się od ogniska wstrząsów. Wolno, z rozmysłem Igor wybierał miejsca jak najmniej zagrożone katastrofą, zwiększał, to znów mniejszał prędkość. Byle dalej, byle dalej…

W pierwszej godzinie, która wydała się wiekiem, przebyli 120 metrów. Zaledwie o dwie długości statku oddalili się od pułapki…

Dopiero po przeszło siedmiu godzinach Igor odważył się zwiększyć prędkość do 20 cm/s. Schodzili w dalszym ciągu dość stromo w dół, ale temperatura jakoś nie wzrastała, lecz spadała. Widocznie oddalali się od zbiorników magmy.

Po godzinie, klucząc wśród spękanych płyt skał ogniowych, na głębokości 9800 metrów napotkali niespodziewanie warstwy starych osadów, przesunięte uskokiem. Temperatura spadła już do 380°, a wkrótce nawet do 360°. Warstwy osadów spoczywały równo jedne na drugich. Były to przeważnie piaskowce i zlepieńce, głębiej gnejsy.[34] Statek zszedł jeszcze kilkadziesiąt metrów niżej, po czym ruszył poziomo na północo-wschód.

— Kierunku na razie nie będziemy zmieniać — zadecydował Igor. — Co prawda oddalamy się znacznie od dawnego szlaku prowadzącego ku Ciemnej Plamie, ale mamy czas. Podejdziemy pod nią w warstwach powierzchniowych. Tak będzie bezpieczniej.

— Ile kilometrów dzieli punkt na powierzchni planety, pod którym w tej chwili jesteśmy, od Ciemnej Plamy?

— Blisko dziewięć.

— Czy wyślemy dziś sondę? Ostatnia była z dziewiątego. Chyba już nie ma obaw?

— Lepiej jeszcze poczekać. Skoro wytrzymaliśmy tak długo, to jeden czy dwa dni nie mają znaczenia. Wyślemy jutro rano. O, patrz! — wskazał na ekran sytuacyjny. — Zdaje się, że nasza warstwa prowadzi w górę. Temperatura…