Wszystko zaczyna się gmatwać od nowa.
Część IV
Exodus
DŻDŻOWNICA
Urpa, 18 marca 2537
Daisy!
Już drugi tydzień mija od dnia, w którym wylądowałam na Urpie, Wciąż jeszcze nie mogę przyzwyczaić się do tego zamarłego świata i spotykanych tu na każdym kroku niezwykłych zjawisk przyrody. Ale tym razem nie będę Ci opisywała mych przygód na powierzchni i w głębinach morza ciekłego powietrza ani wypraw poprzez lodowe pustynie czy obszary wiecznej zmarzłosci. Teraz, w ostatnim dniu przed startem Dżdżownicy, chcę Ci napisać o odkryciu, które, jak nam się wydaje, może mieć niezwykle doniosłe znaczenie dla postępu prac badawczych na Urpie. Chodzi tu o zagadkę tzw. Ciemnej Plamy.
Otóż na zdjęciach rozkładu pola magnetycznego dokonanych przeze mnie z powietrza jeszcze w ubiegłym tygodniu Igor zauważył w miejscu odległym zaledwie o 35 kilometrów od naszej bazy bardzo charakterystyczną anomalię. Wskazywała ona na obecność dużych złóż rud magnetycznych. Zainteresowało go to jako geologa. W czasie, gdy ja kończyłam swe prace na Morzu Centralnym, a J aro i Zina przygotowywali Dżdżownicę do drogi, Igor tam poleciał, zabierając ze sobą kilka sond iglicowych i inne przyrządy.
Wrócił dopiero po pięciu godzinach, niezwykle podniecony. Okazało się, że w — miejscu tym widzi się już z samolotu ciemną plamę. Obejmuje ona obszar około jednego hektara i jak wykazały pierwsze badania, ciemny kolor lodu spowodowany jest domieszką jakiejś brunatnej metalicznej substancji. Miejsce to wykazywało bardzo poważną anomalię magnetyczną, choć badanie pyłów dowiodło, że jest to jakiś złożony stop, bynajmniej nie posiadający właściwości magnetycznych.
Igor zapuścił więc automatyczne sondy geologiczne. Ta, która nastawiona była tylko na dotarcie do poziomu gleby, powróciła przywożąc próbki lodu zanieczyszczone nie tylko pyłami metalicznymi, ale również- innego rodzaju substancją, której ilość rosła wraz z głębokością. Przeprowadzona w bazie analiza chemiczna tych pyłów ujawniła, ze są to drobne okruchy jakiejś masy plastycznej.
Na próżno jednak^czekaliśmy. do wieczora na powrót choćby jednej spośród sześciu innych, zapuszczonych głębiej sond. Żadna nie wróciła. Postanowiliśmy więc odroczyć wyprawę podziemną na kilka dni.
Rano Igor uruchomił w okolicach Ciemnej Plamy najpierw 12 sond, z których wróciły trzy, i to tylko wysiane na głębokość mniejszą niż 80 metrów. Wysłaliśmy wówczas jeszcze cztery sondy, nastawiając je na zatrzymanie się i powrót z chwilą, gdyby ostrza ich natrafiły na próżnię lub ciecz.
Wróciły wszystkie. Przywiozły próbki owej tajemniczej substancji plastycznej, tworzącej niezwykłej grubości skorupę. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że mniej więcej na. głębokości 85. metrów (ok. 15 metrów pod powierzchnią, gleby) istnieje skorupa (skała?) z plastyku, a pod nią puste przestrzenie, prawdopodobnie groty. Igor twierdzi, że plastyk mógł powstać w wyniku jakichś nie znanych nam jeszcze naturalnych procesów chemicznych, ale nie wyklucza również, że wytworzyły go jakieś rośliny czy zwierzęta. Może nawet jest on dziełem istot rozumnych.
Postanowiliśmy jednak wyruszyć w drogę podziemną. Badania Ciemnej Plamy z powierzchni lodowca zajęłyby zbyt wiele cennego czasu na konstruowanie specjalnych przyrządów lub budowę szybu. Znacznie prościej i szybciej będzie zbadać Ciemną Plamę niejako od spodu za pomocą naszego statku podziemnego.
Igor opracowuje przez cały dzisiejszy dzień nowy plan wyprawy, zmieniając trasę w ten sposób, aby objąć nią również i Ciemną Plamę. Kończę, bo i ja mam jeszcze sporo roboty przed startem.
Suzy
Lodowa pustynia tonęła w mroku. Tylko na wschodnim niebie, nad dalekimi wzgórzami, unosiła się bladoczerwona poświata zorzy polarnej. Na jej tle błyszczała — jako jutrzenka — promienna Tema, zbliżająca się w tych dniach do apastronu.[23]
Pierwsze, słabe jeszcze światła poranku mieszały się z blaskiem lamp zawieszonych nad baza.
W odległości kilkudziesięciu metrów od hali montażowej, po rozległym polu lodowym posuwał się wolno długi stwór, podobny do gigantycznej gąsienicy. Wydawał się szary w porównaniu z olśniewającą białością lodu. Tylko niektóre płyty segmentów, znikające kolejno w tylnej części statku, błyskały srebrzyście w blasku reflektorów.
Suzy wsunęła walizeczkę do stojących w bramie sań motorowych i piechotą ruszyła ku Dżdżownicy.
Dopiero teraz spostrzegła ciemną sylwetkę w skafandrze, która postępowała krok w krok za oddalającym się od hali statkiem.
— Jak tam, Jaro? Czy wszystko w porządku?
Jarosław Brabec zatrzymał się i skierował obiektyw kamery w stronę Suzy.
— Świetnie! Świetnie działa. Chodź tu, zobacz sama!
Suzy dopiero pierwszy raz widziała Dżdżownicę przy pracy na wolnym powietrzu. Dotychczas zapoznawała się z konstrukcją i zasadami pilotowania statku w hali montażowej. Ale choć nie był dla niej tajemnicą żaden szczegół złożonego mechanizmu, dopiero teraz mogła w pełni ocenić jego sprawne działanie.
Statek przypominał w tej chwili wielki, zaostrzony z obu stron ołówek o przekroju foremnego dwunastokąta. Ponad 80 % powierzchni Dżdżownicy pokrywało dwanaście pasów gąsienicowych, złożonych z wąskich płytek, niezwykle odpornych na działanie mechaniczne i chemiczne oraz wysoką temperaturę. Pasy te biegły przez całą długość statku. W ten sposób w czasie ruchu podziemnej machiny niemal cała jej powierzchnia pozostawała pozornie nieruchoma względem ośrodka otaczającego statek, podobnie jak stykająca się z ziemią powierzchnia gąsienic czołgu.
Suzy i Jaro przyglądali się przez chwilę znikającym we wnętrzu statku płytkom gąsienic, wymieniając przez radio uwagi i spostrzeżenia. Wkrótce jednak konstruktor przyśpieszył kroku, gdyż pragnął zapisać obraz Dżdżownicy od czoła, gdzie zainstalowane były potężne narzędzia kruszące i topiące skały.
Suzy wróciła do sań, a tymczasem Brabec, wyprzedziwszy posuwające się wolno cielsko machiny, nawiązał łączność z Kondratiewem.
— Halo! Igor! Możesz teraz zwiększyć szybkość? Czy mnie widzisz?
— Tak. Widzę cię. Suzy już jest?
— Od dziesięciu minut.
— A więc jadę na stanowisko. '
Czub Dżdżownicy lekko się wykrzywił i dotychczasowy „ołówek” począł się przeobrażać w wygięty rogal. Statek zmieniał kierunek nabierając prędkości. Po chwili, znów wyprostowany, sunął ku północy, podnosząc za sobą tumany lodowego pyłu.
Konstruktor filmował jeszcze kilka minut oddalający się statek, po czym zawrócił w kierunku zabudowań bazy.
Suzy i Zina czekały już na niego.
Sanie pomknęły.
Minęli niewielki pagórek i zaczęli zjeżdżać w głgb rozległej kotliny. Na jej dnie rysował się wyraźnie czarny kadłub Dżdżownicy. Dziób jej był już na kilka metrów pogrążony w lodzie, za rufą zaś wznosił się kopiec śniegu. Maszyna drążyła tunel w lodzie, przerzucając skruszony materiał poza siebie transporterem, rurą biegnącą wewnątrz jej metalowego cielska. Naraz z rury wylotowej wystrzeliła fontanna wody, rozrzucając na wszystkie strony lodowe okruchy. Śnieżny obłok wzbił się w górę. Widocznie Kondratiew włączył na próbę urządzenie topiące.
Statek szybko pogrążał się w lód.
— Siedem!… — zawołał Jaro nawiązując łączność radiową z Igorem. — Co ci się tak śpieszy?! Czyżbyś chciał nam zostawić Suzy?
— Może…
Dżdżownica zamarła w bezruchu.
Suzy, Jaro i Zina wyszli z sanek i podążyli ku rufie statku.
— Nie zapomnijcie przywieźć dla mnie zęba jakiegoś urpiańskiego mamuta — zaśmiała się Zina.
Ale Jaro nie miał już ochoty do żartów.
W dolnej części rufy podniosła się nieduża klapa włazu i w otworze zabłysnął hełm Kondratiewa. Brabec ujął geologa za ramiona, pomagając przyjacielowi wydostać się z otworu.