Szkody spowodowane przez tornado i szalejącą wichurę nie były na szczęście poważne. Zasypanie kilku odkrywek, zawalenie rozsypującego się sklepienia budowli, nazwanej przez Ast „Łaźnią”, zaginięcie robota-koparki i kilku drobniejszych narzędzi, zerwanie trzech lin kotwiczących samolot-bazę — i to wszystko.

W powrotnej drodze zatrzymano się na pustyni w miejscu wskazanym przez Włada. Oczom trojga naukowców ukazało się rozległe wgłębienie, którego dno wypełniała zbita ciemna masa przypominająca torf”. Było oczywiste, że właśnie tędy przetoczył się lej trąby powietrznej, zdzierając warstwę piasku, która pokrywała tę formację.

Wład uderzył obcasem w podłoże. Kruszyło się. Po chwili podał Szu sporą bryłę brunatnoczarnej substancji. Odrywała się od podłoża kawałkami rozmaitej wielkości, a miejscami ulegała zupełnemu rozpyleniu, przypominając popiół.

Milczenie przerwała Ast.

— Co to jest właściwie?

— Jeszcze nie wiem — odparł Szu. — Ta formacja wydaje się pochodzenia organicznego — dodał po krótkim namyśle.

Usiadł na piasku i wyjąwszy z kieszeni lupę z uwagą przyjrzał się bryle. Ast i Wład stojąc czekali na werdykt archeologa. Trwało to dość długo. Wreszcie Szu wstał, przez chwilę patrzył na pogrążone już w cieniu dno czarnej niecki, potem powiedział:

— To cmentarzysko jakichś wyższych zwierząt. Wład, wyprowadź kombajn odkrywkowy!

Proxima chowała już swą wielką tarczę za wydmami, gdy robot rozpoczynał pracę, sterowany instrukcją przekazaną przez archeologa. Im głębiej kopał, tym częściej natrafiał na kości, przeważnie spróchniałe i rozsypujące się za każdym silniejszym naciśnięciem ręki ludzkiej.

W jaki sposób mogła powstać ta zbiorowa mogiła nieprzeliczonych, kiedyś przecież żywych istnień? Z tego, co można było już teraz stwierdzić, wynikało, że tworzyła się bardzo krótko. Czyżby natrafiono na ślad żywiołowej katastrofy?

Nie mogła to być ani powódź, ani wybuch wulkanu. Raz po raz natrafiali na ślady wysokiej temperatury, nie 'wywołanej jednak ani środkami chemicznymi, ani bronią nuklearną. Wszystkie lepiej zachowane kości wykazywały zmiany charakterystyczne dla działania czynników termicznych o wielkiej energii. Wstępna analiza określiła wiek znaleziska na trzy tysiące lat.

Wraz z zapadnięciem nocy zapalono reflektory. Szu i Ast wrócili do pojazdu, aby zawiadomić Brabca o odkryciu i przygotować coś do zjedzenia. Wład pozostał obok robota, wstępnie segregując wydobywane przez niego szczątki. Nie ulegało wątpliwości, że zanim kombajn dotrze do dna cmentarzyska, upłynie wiele godzin.

Nagle Wład krzyknął. Ast i Szu wyskoczyli ze Skarabeusza i podbiegli do Kaliny, pełni obaw, że uległ jakiemuś wypadkowi.

Stał przy kombajnie w jasnym świetle reflektora, nieruchomy i jakby przybladły. W ręku trzymał fragment puszki mózgowej, której pochodzenie było aż nadto czytelne. Obok na podręcznym stoliku długie ramię robota kładło ostrożnie jeszcze jedną, lepiej zachowaną czaszkę…

Szu i Ast podeszli do wykopu. Nie mogło być wątpliwości, że odsłonięty dół wypełniają szczątki setek, a może tysięcy Temidów.

Głuche milczenie zgodnie potwierdziło wstrząsającą tragedię, jaka rozegrała się wśród tych lotnych piasków dawno temu, a teraz tak żywo obchodziła ludzi.

Kontynuowane w następnych dniach badania pozwalały stwierdzić z całą pewnością, że masowy grób zawierał zwłoki co najmniej dwóch tysięcy Temidów, a gwałtowna śmierć, jaką ponieśli na tym miejscu, nie była dziełem ślepych sił przyrody. Przypuszczalnie oprawcy, rozporządzający wysoką techniką, zagnali lub przywieźli ich tu, na pustynię, i zgładzili za pomocą potężnych emiterów energii elektromagnetycznej.

Czyżby czerwone piaski ukrywały przez trzydzieści wieków jeszcze jedno oblicze Temian?

FAKTY… HIPOTEZY… ZAGADKI…

(Zapiski Daisy Brown)

Tema, 17 sierpnia 2536

Przyjaźń z Temidami weszła w zupełnie nowy etap, od kiedy słownik gestów zastąpiliśmy bezpośrednią rozmową tłumaczoną przez konwernom. Jeśli chodzi o pojęcia potoczne, osiągnęliśmy perfekcję wykluczającą nieporozumienia.

Udało nam się do tej pory znacznie rozszerzyć tematyczny zakres dialogów, a zwłaszcza — co było najtrudniejsze — włączyć doń upływ czasu. Teraz możemy już nie tylko objaśnić sobie wzajemnie, co każdy z nas robił przed chwilą, bądź o brzasku, bądź minionego wieczoru, nie tylko umówić się, określając godzinę, miejsce i cel spotkania, lecz także wymienić uwagi o własnym nastroju, lubieniu czy nielubieniu kogoś albo czegoś, o czyimś wyglądzie i charakterze, w organiczonym stopniu snuć przewidywania takich a takich wydarzeń w społeczeństwie albo w przyrodzie, nawet wyrażać subiektywny pogląd na jakiś abstrakcyjny problem, byle nie nazbyt zawiły.

Informacje o Ziemi i ludzkiej kulturze są dla Temidów raczej niezrozumiałe. Nic dziwnego, skoro nie potrafią odpowiedzieć na żadne bezpośrednie pytania, zarówno o swej własnej przeszłości, jak też zmianach w przyrodzie ojczystego globu. Chyba nie ogarniają pochodu historii jako takiej. Nie mają jeszcze za sobą tego rodzaju milowych słupów postępu, jak krzesanie ognia, wynalezienie koła i krążka garncarskiego, hodowla zwierząt bądź uprawa roślin.

Tkwiąc na szczeblu pierwotnych łowców i zbieraczy, tuziemcy rozporządzają niezbędną im wiedzą o otaczającym świecie i sposobach wykorzystania go do własnych potrzeb. Tej praktycznej wiedzy uczą swoje dzieci. Mimo to raczej nie zdają sobie sprawy, że umiejętności, jakie posiadają, zdobywały kolejne pokolenia ich przodków. Siebie i własne siedlisko widzą bardzo statycznie. Zmienna jest dla nich pogoda, z pozoru nieregularne następstwa dni i nocy, biologiczne procesy wzrostu i rozwoju, samopoczucie, zdrowie i choroby. Mają mocną świadomość, że są śmiertelni. Nie uzyskaliśmy dowodów ich wiary w życie pozagrobowe.

Wynalazki, jakie im podsuwamy, wykorzystują szybko, rozpowszechniając w całej lokalnej społeczności. Tak stało się najpierw z wsuwaniem upolowanej zwierzyny do kielichów-pułapek mięsożernych drzew, a potem ze sporządzeniem wędek do łowienia w jeziorze rybowatych na haczyk z kości. Ciekawe, czy przetrwa u nich pamięć, że te osiągnięcia uzyskali z zewnątrz. Jeśli kiedyś zawitają tu kolejni goście z Ziemi, będą mieli pełną dokumentację faktów, na których oprą się legendy Temidów. My jesteśmy w odwrotnym położeniu: chcielibyśmy na podstawie ich mitów odtworzyć tę przeszłość, która je zrodziła.

Wielkie nadzieje, jakie początkowo z tym wiązałam, niestety okazały się przedwczesne. Po pierwszych sukcesach stanęłam właściwie w miejscu. Winne są przede wszystkim trudności, jakie mają Temidzi z lokalizacją wydarzeń w czasie. Wynika to z braku prostego, zrozumiałego dla wszystkich dorosłych osobników naturalnego miernika czasu. Długość dnia i nocy podlega zbyt zawiłym dla umysłu Temidów prawidłowościom, sezonowe zaś zmiany w przyrodzie, przypominające ziemskie pory roku, nie istnieją. Rok, to jest czas obiegu Temy wokół Proximy, trwa bowiem niespełna 70 godzin, doba zaś, czyli pełny obrót wokół osi — 18 dni i 11 godzin. Są to okresy zbyt krótkie, aby mierzyć nimi upływ własnego życia, a cóż dopiero mówić o biegu pokoleń.

Rozważamy możliwość nauczenia Temidów obserwacji ruchów Urpy i Primy, których czas obiegu można już porównywać z ziemskim i marsjańskim rokiem. W tej chwili Temidzi nie potrafią skupić uwagi na rzeczach, jakie działy się przed ich urodzeniem. To rzutuje w sposób przedziwny na ich „mity”, które w opracowaniach zamierzam brać w cudzysłów. Nie ma w nich bowiem ani osadzenia w czasie, ani jakiejkolwiek ciągłości, ani nawet rozwoju wydarzeń. Podczas gdy każde nasze opowiadanie można, choćby w sposób przybliżony, przenieść na film — dowolny „mit” Temidów jest w najlepszym razie fotografią. Są to jak gdyby stacjonarne obrazki, ubogie w szczegóły, z zamazanym tłem, bez półcieni i perspektywy. Nie ułatwiają domysłów, co było przedtem i co nastąpiło potem. Jest to zastanawiające zważywszy, że w swej treści wierzenia Temidów zdają się jak gdyby szyfrować rzeczywiste fakty. Czyżby to była tylko nasza chęć doszukania się w nich śladów ingerencji Te-mian?