Tema, 23 sierpnia 2536

Zastanawiamy się, czy pamięć Temidów jest jakościowo inna od ludzkiej. Chcąc to sprawdzić, badaliśmy indywidualny stosunek poszczególnych osobników do różnych członków naszej ekipy. Najpierw stanęła na przeszkodzie trudność, jaką sprawia im odróżnienie jednego człowieka od drugiego. Podobnie zresztą nam twarze tych istot wydają się wszystkie jednakowe.

Ponieważ nasze ubiory są dość zbliżone, mimo różnic kroju i szczegółów wykończenia dostosowanych do osobistych gustów, każdy uczestnik podjętego eksperymentu przystroił się dodatkowo w znak rozpoznawczy, przeważnie kolorową chustę przypiętą z przodu do bluzy. Moja jest różowa, Deana zielona, Renę przepasał się ukośnie złoto-niebieską szarfą niby wstęgą starodawnych ziemskich orderów.

Dopiero takich przebierańców Temidzi rozpoznają bez pomyłek. Z kolei trzeba było w jakiś sposób naznaczyć gospodarzy. Chcieliśmy zrobić to bez ich wiedzy, a w efekcie na tyle dyskretnie, by nie spostrzegli tego ich pobratymcy. Wzbraniając się użyć izotopów promieniotwórczych, nawet w dawkach uznawanych za nieszkodliwe, zamierzaliśmy oznakować ich farbą bezbarwną dla nas i dla nich, lecz dającą wyraźny rysunek na odpowiednio uczulonych ekranach. Pragnąc jednak.uniknąć pośrednictwa kolejnego przyrządu (prócz konwernomu) w kontaktach z Temidami, Al spróbował najpierw prostszego załatwienia sprawy: zaproponował im noszenie barwnych wyróżników, które dostaną od nas. Powiedział szczerze, jakiemu celowi posłużą. Gospodarze przystali z entuzjazmem, co nas ucieszyło, a Czin, Ingrid i Zoe skrzętnie odnotowały ich reakcję dla swoich wspólnych badań.

Kilkudziesięciu „naszych” Temidów paraduje teraz z zawiązanymi na szyi kolorowymi wstążkami z wymalowanymi swoimi imionami. Nadajemy im — zależnie od płci — męskie i żeńskie imiona używane na Ziemi, co uznali ^a splendor przyjęcia ich niejako do wielkiej ogólnoludzkiej rodziny.

Tema, l września 2536

Temidzi liczą na palcach. Przed naszym przybyciem nie wykraczali w tej sztuce poza sumę palców obu rąk. Ponieważ są trójpalczaści, szóstka jest dla nich odpowiednikiem naszej dziesiątki. Kiedy w dalszej przyszłości dojdą do działań rachunkowych, chyba stworzą matematykę szóstkową — a nie, jak my, dziesiętną. Będzie ona wygodniejsza, bo szóstka — prawie dwukrotnie mniejsza od dziesiątki, tak samo dzieli się przez dwie liczby — oprócz jedynki i siebie samej. Zważywszy, że korzystny dla nich byłby także system dwunastkowy, Czin uczy ich liczenia także na palcach nóg, co powoduje, że słowo „dużo” zaczynają coraz częściej odnosić do liczb powyżej dwunastu, a nie sześciu. Stara się też wyjść poza tę zaklętą dwunastkę, ale bez skutku.

Badałam wraz z Korą zakres dźwięków, na które reagują. Okazało się, że nie słyszą niższych tonów. Odbierają częstotliwości wysokie, aż po ultradźwięki do sześćdziesięciu tysięcy herców. Narząd słuchu tkwi w środku twarzy i przypomina trochę trąbę. Odznacza się dużą kierunkowością, co jednak nie przeszkadza odbierać dźwięków z wszystkich stron. Początkowo pochopnie uznaliśmy to „ucho” za nos.

Zakres rozróżniania barw przez oczy Temidów prawie nie różni się od ludzkiego. Rozdzielczość ich wzroku jest mniejsza. Obie gwiazdy Tolimana widzą pojedynczo, chociaż nie jako punkty, lecz nieco wydłużone plamki. Lepiej od — nas, to znaczy z większej odległości, dostrzegają poruszające się obiekty.

Temidzi obserwują niebo, a zwłaszcza trzy najjaśniejsze obiekty — Proximę, Tolimana A i Tolimana B. Jeśli zbliża się moment ich koniunkcji, przygotowują się do obrzędów rytualnych. Zaznacza się tu już pewien podział funkcji. Trafne przewidzenie koniunkcji nie jest oczywiście wynikiem obliczeń, lecz bezpośrednich, bieżących obserwacji i ekstrapolowania ruchu, chociaż w przyszłości tą drogą może rozwinąć się ich wiedza astronomiczna.

Myślę, że podobnie ma się rzecz z prognozą zbliżającego się rozbłysku Proximy, z tym, iż nie jest to obserwacja tej gwiazdy, lecz jakichś procesów we własnym ciele, poprzedzających to zjawisko. Można by to nazwać „naturalną prekognicją”. Fenomen fizjologiczny podobny do wyczuwania trzęsienia ziemi lub wybuchu wulkanu przez wiele gatunków naszych zwierząt i niektóre rośliny.

Tema, 6 września 2536

Znów wypłynęła sprawa pomocy Temidom. Nym wystąpił z zarzutami wobec… Temian. Twierdzi, że stworzenie Pięciokątów, jako zbyt idyllicznych siedlisk, utrudnia dalszą ewolucję Temidów ku „wyżynom rozumności”. Przypomina, że zapewne człowiek nie byłby już teraz tym, kim jest, gdyby nie dramat epoki lodowcowej.

Odniesienie to było jednak chybione — wskutek niedostatków informacji o tutejszym świecie. Zbyt słabo zdawaliśmy sobie sprawę i ze zmian klimatycznych, jakie tu zaszły, i z wrażliwości Temidów na zimno. Teraz wiemy, że poza obrębem oaz ciepła nie przetrwaliby nawet przez krótki czas.

Żarzące się „gwoździe” jako stałe źródło ognia też nie są udogodnieniem przesadzonym. Zarówno ochrona przed chłodem, jak możność pieczenia mięsa łagodzą tuziemcom trudne — mimo wszystko — warunki bytowania.

Inne użyczone im udogodnienia także nie wydają się nadmierne. Niezbyt różnorodna broń i narzędzia zachwyciły nas jakością tworzywa. Jednak pod względem działania są całkiem prymitywne. Temianie mogli przecież sporządzić na użytek swych pupilów o wiele skuteczniejsze wyroby. Jeśli dali im stalowe kolce bez rękojeści, aby ci oprawili je w asfaltowe kulki — to przecież nie ze skąpstwa ani z niedbałości. To samo dotyczy rozmaitych zatrzasków, oprawek do maczug, sprężyn stosowanych w pułapkach na zwierzynę.

Chyba wzbraniając się zastępować inwencję podopiecznych swoją własną, Temianie dali im tylko pewne części z materiałów bardzo trwałych (metali, plastyku), może czasami podsuwając sposoby wykorzystania ich. Dean przypuszcza, że jeszcze teraz Temidzi dostają podobną pomoc jako zrzuty z powietrza. Tym tłumaczy ich entuzjazm, kiedy widzą z daleka jakiś duży przedmiot latający, zanim potrafią go rozpoznać.

Otwarta pozostaje kwestia drapieżników. (Być może, także wygubienie pewnych bakterii chorobotwórczych; badania w toku).. Wokół stolicy Temidów jest tylko jeden gatunek żyjący w puszczy oraz na dwóch większych wyspach, który stanowi groźbę dla gospodarzy i zbiera daninę ofiar. To opancerzony kręgowiec rozmiarów małej foki, wyjątkowo odważny i krwiożerczy, uzbrojony w jedyne dwa ostre, wystające kły. Ponieważ nie spotkaliśmy jego czaszki wśród rytualnych zbiorów trofeów myśliwskich w kapłańskich grotach, widocznie Temidom nigdy nie udaje się go pokonać.

Znaleziska dowiodły, że przed zmianą orbity fauna dużych mięsożerców była tu dość urozmaicona. W obrębie dawnych temidzkich siedlisk pod Miastem Temian odkryliśmy szczątki pięciu takich gatunków, których przedstawiciele bez obaw o swoją skórę mogli polować na Temidów. Jeden, wagi słonia, podobny był raczej do krokodyla. Był to potwór o szczękach bezzębnych, zaopatrzony, w cztery rzędy kostnych wystąpień ostrych jak nóż. Istniały również formy jadowite, trybem życia przypominające węże.

W oazach ciepła brak skamielin któregokolwiek z tych rabusiów. W związku z tym, znów można by szermować porównaniami z własnego podwórka. Nasz dzielny przodek zdobywał stworzone przez przyrodę mieszkanie w walce z niedźwiedziem lub lwem jaskiniowym. Także doskonalił broń i metody współdziałania hordy w starciu ze straszliwym prześladowcą — tygrysem szablastym. Wielu poległo rozszarpanych przez bestie, lecz jakże wydatnie zmagania te popychały rozwój inteligencji, przyspieszając wzniesienie zrębów cywilizacji!

Oczywiście tak było. Ale po cóż oceny tamtych wydarzeń przenosić w kosmos, dopasowując do całkiem innej sytuacji? Budując oazy ciepła, Temianie prawdopodobnie tworzyli wszystko od zera. Łatwo to przyrównać do ogrodzonego rezerwatu na pustkowiu, gdzie się dopiero wprowadza pożądaną faunę i florę. Czy powołując w jakichś porównywalnych okolicznościach coś takiego jako trwały azyi dla pierwotnych ludzi — dalibyśmy im do towarzystwa wilki, krokodyle, żmije?…