Изменить стиль страницы

Firma żeglugowa nie chciała tracić dziennych dochodów, a przekonanie jej, że wynajęcie statku jest sprawą wagi państwowej, wymagało sięgnięcia do kieszeni i telefonów z samego Waszyngtonu.

– Cieszę się, że sprawiliśmy panu frajdę – powiedział Austin. – Pora. ruszać. Kiedy pan nas wysadzi, nie zwalniajcie.

– A jak wrócicie?

– Właśnie się zastanawiamy – odparł z uśmiechem Austin.

Opuścił sterówkę i zszedł do przestronnego salonu na dolnym pokładzie. Zwykle byłoby tam pełno turystów, którzy jedząc i pijąc podziwialiby wspaniałe krajobrazy. Dziś siedzieli tam tylko dwaj ludzie, Joe i Paul – Zavala włożył już wojskowy skafander z czarnym kapturem, a Trout przeglądał jakiś wykaz. Austin szybko się przebrał, a potem wraz z Zavalą przeszedł przez furtę w relingu, przez którą wsiadali i wysiadali pasażerowie.

Gdyby nie wisząca przy burcie tylnokołowca drewniana platforma, wpadliby do wody. Zbudowana na morskich pontonach ratowniczych – podłużnych kiszkach z mocnego nylonu – tratwa mogła unieść kilka ton. Rankiem umieścili na niej łódź podwodną. Contos sprawdzał właśnie, czy podczas pośpiesznego montażu nie popełnili większych błędów.

– Jak wygląda? – spytał Austin.

– Nie tak dobrze jak ta, którą Huckleberry Finn pływał po Missisipi – odparł Contos, kręcąc głową. – Ale obleci z braku laku.

– Dzięki za takie uznanie dla naszego szkutniczego kunsztu – rzekł Zavala.

– Postarajcie się jej nie stracić – powiedział Contos. – No bo na czym będę przeprowadzał testy?

Bez osłaniających go płacht Seabus wyglądał jak gruba plastikowa kiszka. Był wersją turystycznej łodzi podwodnej pływającej na Florydzie, przeznaczoną do transportu ekip pracujących pod wodą na średnich głębokościach. W przezroczystym sztywnym kadłubie z akrylu przewoził do sześciu osób wraz ze sprzętem. Kadłub spoczywał na grubych, okrągłych płozach, kryjących balast, zbiorniki trymowe i pędniki. Wyżej, przy burtach, znajdowały się dodatkowe zbiorniki balastowe i pojemniki ze sprężonym powietrzem. Tę zewnętrzną konstrukcję spajała ze sztywnym kadłubem twarda okrągła rama. Dwuosobowy kokpit umieszczono z przodu łodzi, a z tyłu znajdowało się jej elektryczno-hydrauliczno-mechaniczne serce i śluza powietrzna, umożliwiająca nurkom opuszczanie i powrót do Seabusa pod wodą.

– Zbliżamy się do celu – oznajmił Trout i spojrzał na zegarek. – Trzy minuty do wodowania.

– Jesteśmy gotowi – odparł Austin. – A jak z tobą, Paul?

– Nie może być lepiej – odparł z niepewnym uśmiechem Trout.

Wcale nie czuł się dobrze. Bardzo martwił się o Gamay i strasznie pragnął wziąć udział w tej akcji. Niemniej wiedział, że ze swoją niesprawną ręką tylko by zawadzał. Austin przekonał go, że na powierzchni jest potrzebny ktoś trzeźwo myślący, kto w razie niebezpieczeństwa wezwie wojsko.

Do przeniesienia łodzi podwodnej na tratwę sprowadzili dźwig. “Królowa Tahoe” odpłynęła wczesnym rankiem, zanim na nabrzeżu zrobił się ruch. Trzymała się blisko brzegu aż do chwili, kiedy zawsze wyruszała w rejs. Mimo dużego obciążenia holowana tratwa huśtała się i kołysała na boki. Na dany sygnał Zavala i Austin jednocześnie przekłuli nożami nylonowe pontony. Głośny syk powietrza szybko przeszedł w bulgotanie. Pontony sflaczały. Kiedy tył tratwy zanurzył się w wodzie, odpięli liny przytrzymujące łódź podwodną, weszli do niej przez właz rufowy, sprawdzili szczelność i usadowili się w kokpicie.

Przód tratwy uniósł się w górę, lecz wkrótce opadł i zaczął tonąć, bo z pontonów uszło powietrze. Jak na tak nowoczesną łódź podwodną, była to prymitywna metoda wodowania, ale zdała egzamin. Po zatonięciu tratwy Seabus utrzymał się na wodzie. Zatańczył w kilwaterze tylnokołowca i zniknął w pianie ubitej przez łopaty kół na rufie. Kiedy opuścili się niżej, woda z niebieskozielonej stała się granatowoczarna.

Austin wyregulował balast i zawiśli piętnaście metrów pod powierzchnią. Napędzane bateriami silniki zawyły, gdy Zavala dodał gazu i skierował łódź w stronę brzegu. Na szczęście nie natrafili na żaden prąd przeciwny i mogli utrzymać prędkość dziesięciu węzłów. Osiem kilometrów do brzegu pokonali w pół godziny.

Zavala kierował łodzią, Austin śledził ekran hydrolokatora. Skaliste urwisko, sięgające na trzydzieści metrów w głąb jeziora, miało u podstawy szeroką półkę. Na niej, bezpośrednio pod pływającym molem, sonar wykrył bardzo duży obiekt. Podnieśli oczy i na tle jasnego nieba zobaczyli długi zarys pomostu i pływaków. Austin miał nadzieję, że znudzony strażnik nie zwróci uwagi na odgłosy dochodzące spod wody. Kiedy Zavala ciasną spiralą sprowadzał łódź w dół, Austin na przemian śledził radar i sprawdzał wzrokiem otoczenie.

– Przestań schodzić! – polecił.

Zavala zareagował natychmiast i łódź zatoczyła koło niczym głodny rekin.

– Podeszliśmy za blisko półki? – spytał.

– Niezupełnie. Odsuń łódź i zejdź jeszcze piętnaście metrów.

Seabus odsunął się od brzegu półki i ustawił dziobem w jej stronę.

– Madre de Dios! – zdziwił się Zavala. – To jest wielkie jak stadion. Właśnie coś takiego wyleciało w powietrze w Baja. A więc znowu miałeś rację.

– Po prostu dopisało mi szczęście.

– Musimy tam wejść.

– Nie traćmy więc czasu. Proponuję obejrzeć to od spodu.

Joe skinął głową, dodał gazu i płynnie skierował łódź wprost pod potężną budowlę. Jej powierzchnię wykonano z półprzeźroczystego zielonego materiału, trudno dostrzegalnego pod wodą. Takie laboratorium byłoby imponującym osiągnięciem inżynierii nawet na suchym lądzie. Także ono, jak to w Baja, spoczywało na czterech cylindrycznych nogach, umieszczonych na skraju okręgu.

– Na zewnątrz tych nóg są otwory – rzekł Austin. – Prawdopodobnie takie same jak w Meksyku – wlotowe i wylotowe.

Zavala podpłynął do piątego wspornika pośrodku konstrukcji i włączył dwa reflektory.

– Brak otworów kanałowych – powiedział. – Ale co tu mamy? – Przysunął łódź bliżej owalnego zagłębienia, jedynego w gładkiej powierzchni wspornika. – Wygląda na drzwi. Brak tylko powitalnego transparentu.

– Może o nim zapomnieli – odparł Austin. – Co powiesz na to, żebyśmy zaparkowali i złożyli sąsiedzką wizytę?

Zavala posadził delikatnie Seabus na skalnej półce tuż przy wsporniku. Nałożyli aparaty do nurkowania i hełmofony z hydrotelefonami. Do wodoszczelnej torby przy pasie Austin wetknął dużego bowena i zapas amunicji. Był już w niej, zamiast pistoletu maszynowego, który Zavala stracił na Alasce, dziewięciomilimetrowy glock.

Austin pierwszy wsunął się do małej śluzy, zalał jej komorę i otworzył zewnętrzny właz. Zavala dołączył do niego na zewnątrz łodzi kilka minut potem. Podpłynęli do grubego cylindrycznego wspornika, unieśli się w górę i uchwycili się klamer po bokach drzwi. Z prawej strony znajdowała się przezroczysta płytka z dwoma przyciskami – czerwonym i zielonym. Zielony się świecił.

Zawahali się.

– Może być podłączona do alarmu – rzekł Zavala, wypowiadając na głos obawy Austina.

– Pomyślałem to samo. Tylko po co mieliby to robić? Jaki włamywacz by się tu zapuścił?

– Nie mamy wielkiego wyboru. Naciskaj!

Austin nacisnął podświetlony przycisk. Jeśli uruchomił alarm, to go nie usłyszeli. Część wspornika odsunęła się bezgłośnie w bok, odsłaniając otwór podobny do szeroko rozwartych ziewających ust. Zavala dał partnerowi znak, że wpływa pierwszy. Austin podążył za nim. Znaleźli się w pomieszczeniu w kształcie pudła na kapelusze. Na ścianie dostrzegli taki sam przycisk, jak ten, którym otworzyli drzwi. Austin nacisnął go. Przypadkiem tak nieszczęśliwie zaczepił torbą z bronią o drzwi śluzy, że urwała się i została na zewnątrz.

– Trudno – powiedział, uprzedzając pytanie Joego. – Nie ma czasu.

Po zamknięciu wewnętrznych drzwi w środku rozbłysnął krąg świateł. Z komory szybko zniknęła woda, a w suficie otworzył się okrągły właz. Wciąż nic nie wskazywało na to, że zauważono ich obecność. Gdyby nie odległy szum maszynerii, byłoby całkiem cicho.