– Zdjęcia nie kłamią – powiedział. – Choć nie można wykluczyć gorącego źródła.
Austin zmarszczył czoło.
– No dobrze – odparł – powiedzmy, że masz rację i że mieści się tu podwodne laboratorium, takie jak to w Meksyku. W takim razie nie rozumiem jednego. Przecież chodzi o odsalarnię. A to jest jezioro słodkowodne.
– Zgadzam się, że nie ma w tym sensu. Ale wątpliwości możemy rozwiać tylko w jeden sposób. Wróćmy i zobaczmy, czy przyszła nasza paczka.
Austin uruchomił silnik i pomknął w stronę Południowego Tahoe. Ślizgając się po intensywnie niebieskich wodach jeziora, niebawem zawinęli do przystani. Z końca wąskiego mola pomachał im ręką Paul Trout. Świeża rana za bardzo mu dokuczała, by mógł pływać podskakującą na falach łodzią. Zdrową ręką chwycił linę i przycumował ich do mola.
– Przyszła wasza paczka – oznajmił. – Stoi na parkingu.
– Szybko – zdziwił się Austin. – Chodźmy popatrzeć.
Ruszył z Zavalą w tamtą stronę.
– Zaczekajcie! – zawołał Paul.
– O wszystkim dowiesz się później – rzucił przez ramię Austin, jak najszybciej pragnąc obejrzeć przesyłkę.
Paul pokręcił głową.
– Tylko mi nie mówcie, że was nie ostrzegłem – mruknął.
Ciężarówka stała z samego boku, a na niej coś, co przypominało kształtem dwa samochody osobowe, stojące jeden za drugim. Przedmiot ów spowity był w miękki materiał i ciemny plastik. Kiedy Austin podszedł, by się lepiej przyjrzeć, z szoferki od strony pasażera wysiadła znajoma postać. Jim Contos, kapitan “Żaboryby”, podszedł do nich z uśmiechem na twarzy.
– A to dopiero – mruknął Zavala.
– Jim! Co za miła niespodzianka! – powiedział Austin.
– Co tu jest, do diabła, grane, Kurt? – spytał bez uśmiechu Contos.
– Nagła sprawa, Jim.
– Wiem, że nagła, bo Rudi Gunn zadzwonił do mnie w trakcie testów SeaBusa na morzu i kazał go migiem zawieźć nad Tahoe. Przyjechałem więc z San Diego, żeby sprawdzić dla kogo to.
Austin dostrzegł stolik i zaproponował, by usiedli. A potem przedstawił sytuację, pokazując zdjęcia i rysunki. Contos w milczeniu słuchał wyjaśnień i jego posępne oblicze chmurzyło się coraz bardziej.
– Tak to wygląda – podsumował Austin. – Kiedy zobaczyliśmy, że dostać się tam można tylko w jeden sposób, sprawdziliśmy, która z łodzi jest najbliżej. Niestety okazało się, że ta, którą testowałeś.
– Po co ta ciuciubabka? – Czy nie lepiej tam po prostu wejść?
– Przede wszystkim to miejsce jest lepiej strzeżone niż Fort Knox. Sprawdziliśmy dostęp od strony lądu. Wystarczy odetchnąć, aby uruchomić alarmy w ogrodzeniu z drutu żyletkowego. Cały czas pilnie strzegą go patrole. Wjechać tam i wyjechać można tylko jedną drogą. Biegnie ona przez silnie strzeżony, gęsty las. Gdybyśmy wysłali tam oddział specjalny policji z karabinami, pewnie byłyby ofiary. A jeśli mylimy się i naszych kobiet tam nie ma? Jeśli wszystko za tymi drutami jest zgodne z prawem?
– Ale ty tak nie myślisz?
– Ja nie.
Contos spojrzał na żaglówki, spokojnie sunące pojezierze.
– Myślisz, że twoja żona tam jest? – spytał Paula, który się do nich przysiadł.
– Tak. I mam najszczerszy zamiar wydostać ją stamtąd.
– Przydałaby ci się zapasowa ręka – odparł Contos, spostrzegając temblak. – A twoim przyjaciołom pomoc przy zwodowaniu SeaBusa.
– Zaprojektowałem go – przypomniał Zavala.
– Świetnie o tym wiem, ale go nie testowałeś, więc nie znasz jego narowów. Na przykład baterie mają działać przez sześć godzin, a wystarczają zaledwie na cztery. Z tego, co mówicie, wynika, że to laboratorium jest kawał stąd. Pomyśleliście chociaż, jak go dostarczyć na miejsce?
Austin i Zavala wymienili rozbawione spojrzenia.
– Prawdę mówiąc, załatwiliśmy już środek transportu – odparł Austin. – Chcesz go zobaczyć?
Kapitan “Żaboryby” skinął głową. Wstali od stolika i przez parking poszli na przystań. W miarę zbliżania się do wody Contos miał coraz bardziej zdziwioną minę. Przyzwyczajony do super sprzętu NUMA, wypatrywał nowoczesnego barkowca z żurawiami. Lecz nic takiego tam nie było.
– I gdzie ten wasz środek transportu? – spytał.
– Właśnie nadpływa – odparł Austin.
Contos spojrzał na jezioro i zrobił duże oczy, bo w ich stronę płynął staroświecki tylnokołowiec. Pomalowany na czerwono, biało i niebiesko statek przyozdobiony był turkoczącymi chorągiewkami.
– Żartujesz! – nie wytrzymał. – Chcesz ją zwodować z tego statku?! Wygląda jak tort weselny.
– Ta łajba codziennie przepływa przez jezioro w obie strony. Nikt już nie zwraca na nią uwagi. Świetnie nadaje się do tajnej akcji, prawda, Joe?
– Podobno serwują na niej bardzo smaczne śniadania – odparł z poważną miną Zavala.
Contos wpatrzył się ponuro w zbliżający się statek. A potem bez zapowiedzi obrócił się na pięcie i ruszył na parking.
– Hej, kapitanie, dokąd to?! – zawołał za nim Austin.
– Do ciężarówki po moje banjo.
36
Francesca stała na pokładzie okrętu wikingów, napawając oczy jego opływowymi kształtami, pięknym pełnym gracji zadartym dziobem i takąż rufą, malowanym kwadratowym żaglem. Nawet grube klepkowe poszycie kadłuba i duża ciężka stępka miały swój wdzięk. Rozejrzała się po wielkiej, oświetlonej pochodniami komnacie ze sklepionym sufitem i udekorowanymi średniowieczną bronią wysokimi kamiennymi ścianami, nie mogąc się nadziwić, jak czemuś tak pięknemu można dać tak dziwną, ponurą i brzydką oprawę. Stojąca przy rumplu Brunhilda Sigurd wzięła jej milczenie za podziw.
– To arcydzieło, prawda? – zagadnęła. – Norwegowie, którzy przed dwoma tysiącami lat zbudowali pierwowzór tego statku, nazywali go skuta. Nie był wprawdzie tak wielki, jak smoczy okręt – drakkar – za to najszybszy. Zleciłam odtworzyć go w każdym szczególe, począwszy od dębowych klepek po przędzę z krowiej sierści, używaną do uszczelniania. Ma dwadzieścia cztery metry długości i pięć szerokości. Oryginał znajduje się w Oslo. Jego pierwowzór przepłynął Atlantyk. Na pewno zastanawia się pani, dlaczego zadałam sobie tyle trudu, żeby go zbudować i umieścić w tej wielkiej sali.
– Niektórzy zbierają znaczki, inni stare samochody. Są różne gusta – odparła Francesca.
– To coś więcej niż kaprys kolekcjonera.
Brunhilda zdjęła dłoń z rumpla i podeszła do niej. Górowała nad Franceską muskularnym ciałem, ale nie samą posturą budziła grozę. Wyglądała na taką, co potrafi miotać pioruny.
– Wybrałam ten okręt na symbol moich niepomiernych dóbr, ponieważ ucieleśnia ducha wikingów – oznajmiła. – Pływali nim ci, którzy zagarniali, co tylko chcieli. Często zachodzę tu po natchnienie. Podobnie będzie z panią, doktor Cabral. Chodźmy, pokażę pani, gdzie będzie pani pracować.
Po krótkich odwiedzinach u Gamay, Franceskę odprowadzono do orlego gniazda Walhalli. Brunhilda poprowadziła ją zdumiewającym labiryntem korytarzy, który przypominał wnętrze statku wycieczkowego. Wprawdzie nikt ich nie pilnował, ale Francesce do głowy by nie przyszło uciekać. Nawet gdyby udało się jej jakimś cudem obezwładnić olbrzymkę, i tak by się tu zgubiła. A poza tym podejrzewała, że w pobliżu są strażnicy.
Wsiadły do windy, która zjechała w dół z prędkością, od której uginały się kolana. Znalazły się w pomieszczeniu, gdzie czekał wagonik na jednej szynie. Brunhilda wskazała Francesce miejsce z przodu, a sama usiadła z tyłu, w przedziale dostosowanym do jej wzrostu. Ich ciężar uruchomił akcelerator. Wagonik wjechał do oświetlonego tunelu i przyspieszył. Gdy zdawało się już, że wymknie się komputerom kontrolującym jego szybkość, zwolnił i zatrzymał się w pomieszczeniu takim samym jak to, które dopiero co opuściły.
Tu również była winda. Miała kształt jaja o ścianach z przezroczystego plastiku. Znajdowały się w niej fotele dla czworga osób normalnej postury. Drzwiczki zamknęły się z sykiem i winda ruszyła w ciemność, która wkrótce nabrała niebieskiego koloru. Obserwując przez przezroczyste ściany grę świateł i cieni, Francesca uzmysłowiła sobie, że otacza ich woda. Pociemniało, a potem nagle zrobiło się jasno, jakby zaświecił reflektor.