Изменить стиль страницы

Ulegle opuściła głowę i załamującym się głosem powiedziała:

– Wygrała pani. Pomogę wdrożyć mój proces.

– Dobrze. Pokażę pani laboratorium, w którym będzie pani pracować. Na pewno zrobi na pani wrażenie.

– Chcę porozmawiać z Gamay. Upewnić się, że nic jej nie jest.

Brunhilda nacisnęła przycisk interkomu i zjawiło się dwóch mężczyzn w ciemnozielonych mundurach. Ku uldze Franceski nie byli to bracia Kradzikowie.

– Zaprowadźcie doktor Cabral do naszego drugiego gościa – poleciła Brunhilda. – A potem wróćcie z nią tu. Ma pani dziesięć minut – oznajmiła Francesce. – Chcę, by natychmiast przystąpiła pani do pracy.

Dwaj strażnicy powiedli Franceskę labiryntem korytarzy do windy i zjechali z nią kilka pięter w dół. Tam kodem cyfrowym otworzyli nieoznakowane drzwi i zostali na zewnątrz. Francesca weszła do małego pomieszczenia bez okien. Gamay siedziała na brzegu polówki, oszołomiona jak bokser, który otrzymał o jeden cios za dużo. Na widok Franceski rozpromieniła się i uśmiechnęła. Spróbowała wstać, ale nogi ugięły się pod nią.

– Dobrze się czujesz? – spytała Francesca, siadając przy niej i otaczając ją ramieniem.

Gamay odgarnęła zmierzwione włosy.

– Nogi mam jak z waty, ale już mi lepiej – odparła. – A co z tobą?

– Dali mi środek pobudzający. Obudziłam się jakiś czas temu. Twój środek nasenny wkrótce przestanie działać.

– Czy ktoś wspomniał, co się stało z Paulem? Kiedy wpadli ci porywacze, był na górze.

Francesca pokręciła przecząco głową.

– Czy domyślasz się, gdzie jesteśmy? – spytała Gamay, starając się nie myśleć o najgorszym.

– Nie. Nasza gospodyni nie chciała powiedzieć.

– Czyżbyś rozmawiała z kimś, komu zawdzięczamy ten komfort?

– Nazywa się Brunhilda Sigurd. To jej ludzie nas porwali.

Gamay chciała coś powiedzieć, ale Francesca wzrokiem nakazała jej milczenie. Bez wątpienia podsłuchiwano ich rozmowę i obserwowano je.

– Mam tylko kilka minut – dodała szybko Francesca. – Chciałam, żebyś wiedziała, że zgodziłam się pracować z panią Sigurd nad procesem odsalania. Musimy tutaj zostać, dopóki go nie skończę. Nie wiem, ile czasu mi to zajmie.

– Będziesz pracować z osobą, która nas porwała?

– Tak – odparła Francesca. – Dziesięć lat życia zmarnowałam w dżungli. Można na tym zarobić mnóstwo pieniędzy, a poza tym wierzę, że dzięki Gokstad mój proces zostanie udostępniony światu w sposób uporządkowany i kontrolowany.

– Czy na pewno tego chcesz?

– O tak, jak najbardziej.

Drzwi odsunęły się w bok i jeden ze strażników dał Francesce znak, że czas iść. Skinęła głową, nachyliła się ku Gamay, uścisnęła ją, a potem szybko wstała i odeszła ze strażnikami. Pozostawszy sama, Gamay rozważyła sytuację. Kiedy ich wzrok spotkał się, Francesca puściła do niej oko. Na pewno. Ucieszyła się, że w zdumiewającym wyznaniu przyjaciółki o współpracy z wrogiem kryje się jakiś fortel, ale nie to było w tej chwili dla niej najważniejsze. Położyła się na polówce i zamknęła oczy. Najpierw musiała odpocząć. A potem pomyśli o ucieczce.

35

Unoszący się wysoko w górze nad kobaltowymi wodami jeziora Tahoe mężczyzna wisiał pod czerwono-białą paralotnią, wydętą jak czasza spadochronu. Przytwierdzony był liną do pędzącej sześćdziesiąt metrów pod nim motorówki z wyciągarką.

Lotniarz włączył radio, które trzymał w ręku.

– Jeszcze jedno kółko, Joe – powiedział.

Kierujący łodzią Zavala pomachał Austinowi ręką, potwierdzając, że usłyszał jego instrukcję. Wprowadził motorówkę w szeroki zakręt, by powrócić wzdłuż brzegu jeziora po jego kalifornijskiej stronie.

Manewr ten otworzył przed Austinem widok na panoramę wód. Jezioro Tahoe rozpościera się na granicy stanów Kalifornia i Nevada w górach Sierra Nevada, trzydzieści siedem kilometrów na południowy zachód od Reno. Otoczone pierścieniem dzikich gór, w zimie pokrytych śniegiem, jest największym wysokogórskim jeziorem w Stanach Zjednoczonych. Leży na wysokości tysiąca siedmiuset metrów w niecce utworzonej przez ruchy tektoniczne, ma pięćset metrów głębokości, trzydzieści siedem kilometrów długości i około dziewiętnastu kilometrów szerokości. Dwie trzecie jego trzystudwudziestokilometrowej powierzchni znajduje się w Kalifornii. Na pomocy wpada do niego rzeka Truckee. Na południu zaś – do sejfów mieszczących się na granicy dwóch stanów kasyn, w których gra się o wysokie stawki – wpływa rzeka pieniędzy. Pierwszym białym odkrywcą tego akwenu był John C. Fremont, podróżnik i kartograf. Dla mówiących po angielsku nazwa, jaką nadali jezioru Indianie z plemienia Washoe, Da-ow, “dużo wody”, brzmiała jak Tahoe i w tej formie się przyjęła.

Zataczając szeroki łuk na paralotni, Austin skupił uwagę na konkretnym odcinku brzegu z ciemnym lasem. Zamiast utrwalać ów widok w niedoskonałej pamięci, wolałby użyć do tego kamery wideo lub aparatu fotograficznego, ale z Gokstad z pewnością pilnie śledzono wszelki ruch w ich pobliżu. Jakakolwiek oznaka zbytniego zainteresowania, w rodzaju obiektywu kamery skierowanego w niewłaściwą stronę, wywołałaby tam alarm.

Przeleciał obok długiego mola, sterczącego ze skalistego brzegu. Stała przy nim zacumowana motorówka. Za hangarem na łodzie, czy też magazynem, wznosiły się stromo w górę czarne skały, tworzące płaskowyż porośnięty gęstym lasem. Wystające ponad korony drzew wieże, wieżyczki i dachy przywodziły na myśl zamkowe fortyfikacje z baśni braci Grimm.

Wtem dostrzegł nagły ruch. Na molu pojawiła się grupa biegnących mężczyzn w ciemnych ubraniach. Był za daleko, by dojrzeć szczegóły, ale wcale by się nie zdziwił, gdyby jego zdjęcia na paralotni trafiły do rodzinnego albumu Gokstad.

Motorówka odciągnęła go kilometr dalej i stracił molo z oczu. Gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości, dał Zavali znak, że chce wylądować. Wyciągarka ściągnęła go w dół. Fotel, na którym siedział, opadł na wodę i zaczął się na niej unosić. Austin był zadowolony, że udało mu się nie skąpać w jeziorze. Nawet w lecie temperatura wody w Tahoe nie przekraczała kilkunastu stopni.

– Wypatrzyłeś coś ciekawego? – spytał Zavala, pomagając mu wejść na motorówkę.

– Nie było transparentu z napisem “serdecznie witamy”.

– Ale na przystani widziałem jakiś komitet powitalny.

– Wybiegli jak oparzeni podczas naszej drugiej rundy. Mieliśmy rację co do tej ochrony.

Słusznie założyli, że teren Gokstad będzie dobrze strzeżony i że nie ma co bawić się w podchody. Uznając, iż najprostsze metody są często najskuteczniejsze, plikiem banknotów i legitymacjami NUMA przekonali właściciela motorówki z wciągarką i paralotni, by pożyczył im je na kilka godzin. Dali mu do zrozumienia, że prowadzą śledztwo przeciwko mafii, w co nietrudno było uwierzyć, zważywszy bliskość kasyn. A ponieważ było po sezonie, przystał on na transakcję, na której zarobił więcej niż przez tydzień.

Po spakowaniu paralotni Austin wyjął z wodoszczelnej torby notes i pióro. Sporządził kilka szkiców tego, co zobaczył z góry, i porównał je ze zdjęciami satelitarnymi, dostarczonymi przez Yaegera. Na szczycie urwiska schody biegnące od przystani łączyły się z chodnikiem, który rozszerzał się w drogę wiodącą do głównego kompleksu budynków. W bok od tej drogi znajdowało się lądowisko helikopterów.

– Bezpośredni frontalny atak od strony jeziora nie wchodzi w rachubę – powiedział.

– Nie powiem, żebym tego żałował. Wciąż pamiętam strzelaninę na Alasce – odparł Zavala.

– Liczyłem, że zajrzę pod wodę. Dawniej to jezioro było krystalicznie czyste, ale ścieki z osiedli na brzegach spowodowały rozrost glonów.

Zavala pilnie przypatrywał się innej fotografii. Po naradzie strategicznej w centrali NUMA Austin ściągnął z NOOA – Narodowego Urzędu Oceanograficznego i Atmosferycznego – zdjęcie satelitarne jeziora. Pokazywało ono w kolorach rozkład temperatury wody. Niemal całe Tahoe miało barwę niebieską, z wyjątkiem miejsca przy zachodnim brzegu, gdzie czerwień sygnalizowała podwyższoną temperaturę. Podgrzana woda znajdowała się bezpośrednio pod molem Gokstad. Impuls cieplny był podobny do tego w oceanie przy wybrzeżu Baja California.