Изменить стиль страницы

W końcu o dziewiątej trzydzieści zjadła w hotelowym barze śniadanie, składające się z dwóch filiżanek kawy i bajgla z dżemem. Koszt: dwieście dziesięć koron. Are these people nuts?

PRZED DZIESIĄTĄ siedząca nad filiżanką kawy Monica Sohles włączyła telefon komórkowy, by wdzwonić się modemem do serwera na Hawajach. Po trzech długich dźwiękach usłyszała sygnał połączenia. Modem zaskoczył. Sohles odpowiedziała sześciocyfrowym kodem i SMS-em polecającym włączenie programu, który Lisbeth ułożyła wcześniej sama, specjalnie na tę okazję.

Program ożył w Honolulu na anonimowej stronie domowej i na serwerze, który formalnie należał do uniwersytetu. Program był prosty. Jego jedyne zadanie polegało na prze słaniu sygnału do uruchomienia innego programu na innym serwerze; tym razem chodziło o zwykłą komercyjną stronę oferującą usługi internetowe w Holandii. A ten z kolei program miał znaleźć lustrzany twardy dysk, należący do Hansa-Erika Wennerstróma, i przejąć kontrolę nad programem, który ujawniał zawartość jego ponad trzech tysięcy kont na całym świecie.

Lisbeth interesowało tylko jedno konto. Wiedziała, że Wennerstróm sprawdza jego stan kilka razy w tygodniu. Gdyby właśnie teraz włączył komputer i otworzył dokładnie ten sam folder, wszystko wyglądałoby jak zwykle. Program pokazywałby niewielkie, oczekiwane zmiany, nieróżniące się od tych, które zachodziły na koncie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Gdyby Wennerstróm w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin zarządził wypłatę albo przelew z konta, program usłużnie potwierdziłby wykonanie tych operacji. W rzeczywistości owe zmiany miałyby miejsce tylko na lustrzanym dysku w Holandii.

Monica Sohles wyłączyła telefon w chwili, gdy usłyszała cztery krótkie dźwięki sygnalizujące właściwe działanie programu.

OPUŚCIWSZY ZIMMERTAL, przespacerowała się na drugą stronę ulicy, do banku Hauser General, gdzie umówiła się z dyrektorem Wagnerem. Była na miejscu trzy minuty przed czasem i czekając, aż wybije dziesiąta, pozowała przed kamerą monitorującą, która wkrótce miała uwiecznić Lisbeth przechodzącą do oddziału, w którym udzielano dyskretnych prywatnych konsultacji.

– Potrzebuję pomocy przy kilku transakcjach – powiedziała Monica Sohles nienagannym oksfordskim angielskim.

Otwierając aktówkę, niechcący upuściła na podłogę reklamowy długopis, który świadczył o tym, że mieszka w hotelu Zimmertal i który mężczyzna podniósł z kurtuazją.

Uśmiechnąwszy się szelmowsko, zapisała numer konta w leżącym przed nią notatniku.

Dyrektorowi Wagnerowi wystarczyło jedno spojrzenie, by umieścić kobietę w kategorii: rozpieszczona córeczka takiego a takiego.

– Chodzi o pewną liczbę kont w Bank of Kroenenfeld na Kajmanach i automatyczny transfer za pomocą sekwencji kodów.

– Fraulein Sohles, czy ma pani wszystkie kody bankowe? – zapytał.

– Aber natürlich - odpowiedziała z wyraźnym obcym akcentem, nie pozostawiając wątpliwości, że operuje wyłącznie fatalną szkolną niemczyzną.

Zaczęła recytować szesnastocyfrowe numery identyfikacyjne, nie zaglądając ani razu do notatek. Dyrektor Wagner zrozumiał, że zapowiada się ciężkie przedpołudnie, ale w zamian za czteroprocentowy zysk z transferów gotów był zrezygnować z lunchu.

OPERACJE BANKOWE zajęły więcej czasu, niż myślała. Dopiero po dwunastej w południe odrobinę spóźniona Monica Sohles opuściła bank Hauser General i wróciła do hotelu Zimmertal. Pokazawszy się w recepcji, pospieszyła do pokoju i ściągnęła świeżo zakupione ubrania. Zachowała lateksowe piersi, ale zmieniła pazia na trochę dłuższe i jaśniejsze włosy Irene Nesser. Włożyła znacznie swobodniejszą odzież: czarne spodnie, botki na wysokim obcasie, prostą bluzkę i schludną skórzaną kurtkę ze sztokholmskiego Malungboden. Przejrzała się w lustrze. Nie wyglądała na zaniedbaną, ale nie była już bogatą dziedziczką. Zanim Irene Nesser opuściła pokój, posegregowała obligacje i część z nich umieściła w cienkiej teczce.

Pięć po pierwszej weszła do banku Dorffmann, oddalonego o około siedemdziesiąt metrów od Hauser General. Irene Nesser umówiła się tutaj na spotkanie z dyrektorem Hasselmannem. Przeprosiła za spóźnienie w nienagannym niemieckim z norweskim akcentem.

– Ależ nie ma problemu, Fraulein – odpowiedział dyrektor Hasselmann. – Czym pani mogę służyć?

– Chciałabym otworzyć konto. Mam pewną liczbę prywatnych obligacji, które planuję spieniężyć.

Irene Nesser położyła przed rozmówcą swoją teczkę.

Przejrzawszy jej zawartość, dyrektor Hasselmann najpierw pospiesznie, a następnie wolniej, uniósł brwi i uśmiechnął się uprzejmie.

Otwarła pięć kont numerycznych, którymi mogła dysponować przez Internet i które były w posiadaniu wyjątkowo anonimowego i fikcyjnego przedsiębiorstwa w Gibraltarze, założonego dla niej za pięćdziesiąt tysięcy koron przez pośrednika. Zamieniła pięćdziesiąt obligacji na pieniądze, które umieściła na nowych kontach. Wartość każdej obligacji opiewała na milion koron.

JEJ OPERACJE FINANSOWE u Dorffmanna przeciągnęły się trochę, powodując jeszcze większe opóźnienie. Nie miała możliwości sfinalizowania swoich spraw przed zamknięciem banków. Dlatego Irene Nesser wróciła do hotelu Matterhorn, gdzie spędziła godzinę na demonstrowaniu swojej obecności. Szalony ból głowy zmusił ją jednak do wcześniejszego pożegnania. Kupiwszy w recepcji tabletki przeciwbólowe, zamówiła budzenie na ósmą rano i zaszyła się w swoim pokoju.

Dochodziła piąta po południu i wszystkie europejskie banki były już zamknięte. Ale otwierały właśnie banki na kontynencie amerykańskim. Lisbeth włączyła PowerBooka i podłączyła się do Internetu za pomocą komórki. Ponad godzinę zajęło jej opróżnienie kont założonych wcześniej w banku Dorffmann.

Podzielonymi na mniejsze sumy pieniędzmi zapłaciła faktury fikcyjnych przedsiębiorstw rozsianych po całym świecie. Gdy była gotowa, ni stąd, ni zowąd pieniądze zostały przetransferowane z powrotem do Bank of Kroenenfeld na Kajmanach, tylko że teraz spoczęły na zupełnie innym koncie niż to, czy raczej te, od których zaczynali dzisiaj rano.

Upewniwszy się, że w ten sposób zabezpieczyła pierwszą porcję pieniędzy i że niemożliwe jest ich wyśledzenie, Irene Nesser dokonała tylko jednej wypłaty. Umieściła ponad milion koron na rachunku powiązanym z kartą kredytową, którą miała w portfelu. Posiadaczem rachunku była anonimowa firma o nazwie Wasp Enterprises, zarejestrowana w Gibraltarze.

KILKA MINUT później dziewczyna z jasnym paziem opuściła Matterhorn bocznymi drzwiami w barze hotelowym. Monica Sohles przeszła do hotelu Zimmertal, ukłoniła się grzecznie recepcjoniście i pojechała windą na swoje piętro.

W pokoju poświęciła sporo czasu oporządzeniu bojowemu. Przebrała się, poprawiła makijaż i nałożyła dodatkową warstwę fluidu maskującego tatuaż na szyi. A później zeszła do restauracji i zjadła wykwintną kolację. Jadła ryby i zamówiła butelkę dojrzałego wina, o którym nigdy nie słyszała, a które kosztowało tysiąc dwieście koron, wypiła lampkę i zostawiła niedbale resztę, by przenieść się do baru. Wręczyła kelnerowi pięćset koron napiwku, czym zwróciła na siebie uwagę personelu.

Przez trzy godziny pozwalała się podrywać nietrzeźwemu włoskiemu młodzianowi o arystokratycznym nazwisku, którego nie zamierzała zapamiętać. Zamówili dwie butelki szampana, z których Lisbeth wypiła zaledwie kieliszek.

Około jedenastej pijany adorator bezceremonialnie złapał ją za pierś. Zadowolona chwyciła go za rękę i położyła na stole. Najwyraźniej nie zorientował się, że ściskał kawałek lateksu. Swoim głośnym zachowaniem zaczęli budzić irytację pozostałych gości. Około północy Monica Sohles zauważyła, że jeden z nasrożonych strażników nie spuszcza z nich oka. Pomogła więc włoskiemu przyjacielowi wrócić do jego pokoju.

Kiedy poszedł do łazienki, napełniła dwie lampki czerwonym winem i przyprawiła jedną porcję rozdrobnionym rohypnolem. Mężczyzna padł na łóżku jak długi, w chwilę po pożegnalnym toaście. Lisbeth poluźniła mu krawat, zdjęła buty i przykryła kołdrą. Zanim opuściła pokój, umyła i wytarła do sucha oba kieliszki.