Изменить стиль страницы

– Skąd pan wie?

– On mi to powiedział! Wydawało mu się, że to najlepszy dowcip, jaki słyszał.

– Niech pan powtórzy dokładnie, co powiedział.

– Niedługo po tym, jak go tu przysłali, wsadzili go do celi obok mojej. Wie pan, że ma nie za bardzo pod kopułą. Wybucha śmiechem, mimo że nikt nie opowiada żadnego dowcipu. Płacze bez powodu, gada do siebie. Rozmawia z Bogiem. I ma taki cholerny, cichy głos przypominający syczenie, jak jakaś żmija. To najbardziej walnięty skurwysyn, jakiego znam. Tylko że tak naprawdę wcale nie jest walnięty, tylko szczwany jak lis. W każdym razie jakiś tydzień czy dwa później zaczęliśmy gadać i spytał mnie, za co siedzę. Więc powiedziałem mu prawdę: że czekam na śmierć za przestępstwo, którego nie popełniłem. Zaczął się podśmiewać i krztusić, i spytał mnie, za jakie przestępstwo. Więc mu powiedziałem: „Za małą dziewczynkę w Pachouli”. A on na to: „Taką małą blondynkę? Z aparatem ortodontycznym?” „Tak”, mówię. Wtedy zaczął się śmiać, nie mógł przestać. „Na początku maja?”, pyta. Ja mu na to: „Zgadza się”. A on: „Mała dziewczynka cała pocięta nożem i ciało wrzucone do rzeki?” „To też się zgadza”, mówię, „ale skąd ty tyle o tym wiesz?” A on chichocze, śmieje się, parska i kołysze, trzymając za brzuch, takie to dla niego śmieszne. I mówi: „Wiem, że nie załatwiłeś tej dziewczynki, bo to ja ją załatwiłem. Naprawdę była niezła”. Mówi: „Człowieku, jesteś najbardziej upierdolonym gościem na świecie” i śmieje się bez końca. Gotów byłem go zabić na miejscu; zacząłem krzyczeć i wrzeszczeć, i szarpać kraty. Wpadł oddział specjalny, w tych swoich kurtkach lotniczych z gumowymi pałkami, i tymi hełmami z plastikowym gównem przed oczami. Stłukli mi dupę i zaciągnęli do izolatki. Wiesz pan, co to izolatka? Taka mała cela bez okna, tylko z wiadrem i cementową pryczą. Wrzucają tam na golasa, aż zaczniesz zachowywać się porządnie. Jak wyszedłem, przenieśli go już na inne piętro. Gimnastykę mamy o różnych porach, więc go już nie widuję. Podobno naprawdę zbzikował. Czasami w nocy słyszę, jak do mnie woła. „Bobby Earl!” Krzyczy takim ohydnym, cienkim głosem. „Bobby Earl! Dlaczego nie chcesz ze mną pogadaaaać?” I śmieje się, jak mu nie odwołam. Śmieje się bez końca.

Cowarta przeszył dreszcz. Potrzebował chwili, żeby się odprężyć i przetrawić opowieść, którą właśnie usłyszał, ale nie było na to czasu. Był uwięziony, skuty przez słowa, które padały z ust Bobby’ego Earla Fergusona.

– Jak mogę to udowodnić?

– Nie wiem, człowieku! Udowadnianie nie należy do mnie!

– Jak mogę to potwierdzić?

– Do cholery! Sierżant panu powie, że musieli ode mnie odseparować Sullivana. Ale nie wie dlaczego. Nikt nie wie dlaczego, oprócz pana, mnie i niego.

– Ale nie mogę…

– Nie chcę słuchać, co pan może, a czego nie może, Panie Dziennikarzu. Przez całe życie ludzie mówią mi, czego nie mogę. Nie możesz być tym, nie możesz robić tego, nie możesz mieć tego, nie możesz nawet tego pragnąć. Tak w jednym słowie można streścić całe moje życie. Już nie chcę tego słuchać.

Cowart milczał.

– Dobrze – odezwał się – sprawdzę…

Ferguson odwrócił się zwinnie, przysuwając do niego swoją twarz; oczy miał naładowane wściekłością.

– Masz pan rację. Sprawdź pan. Spytaj pan tego skurwysyna. Zobaczysz pan, do cholery, sam pan zobaczysz.

Więzień wstał gwałtownie, odpychając się od stolika.

– Teraz już pan wie. Co pan zrobi? Co może pan zrobić? Niech pan idzie zadać jeszcze kilka cholernych pytań, ale niech się pan, do cholery, upewni, że mnie nie stracą, zanim pan skończy je zadawać.

Podszedł do drzwi i zaczął w nie walić pięściami. Odgłos wibrował w małym pomieszczeniu jak wystrzały z pistoletu.

– Skończyliśmy! Sierżancie Rogers! Do cholery! – Drzwi drżały pod gwałtownymi atakami. Gdy strażnik otworzył je zamaszystym ruchem, Ferguson obdarzył Cowarta jeszcze jednym spojrzeniem i powiedział: – Chcę wracać do swojej celi. Chcę być sam. Nie chcę więcej rozmawiać. Nie, proszę pana.

Wyciągnął przed siebie dłonie i strażnik założył na nie kajdanki. Gdy zamknęły mu się z trzaskiem na nadgarstkach, jeszcze raz spojrzał na reportera. Jego wzrok, ostry, wypełniony wyzwaniem i oczekiwaniem, przewiercał na wylot. Po czym odwrócił się i zniknął w drzwiach, zostawiając Cowarta pogrążonego w ciszy, z uczuciem jakby machał nogami tuż nad kipielą, w której w każdej chwili mógł się pogrążyć.

Gdy już był odprowadzany z więzienia, Cowart spytał sierżanta, gdzie jest Blair Sullivan.

Sierżant Rogers machnął ręką.

– Sully? Jest w skrzydle Q. Cały dzień siedzi w celi, czyta Biblię i pisze listy. Pisze do kilku psychiatrów i do rodzin swoich ofiar. Wypisuje w ohydny sposób, co zrobił ich najbliższym. Nie wysyłamy ich. Nie mówimy mu o tym, ale chyba się domyśla. – Sierżant potrząsnął głową. – Temu chyba nie za dobrze się układa pod czapką. Ma też prawdziwego bzika na punkcie Roberta Earla. Nawołuje go po imieniu, ubliża, czasami w środku nocy. Czy Bobby Earl opowiedział panu, że próbował go zabić, jak mieli cele obok siebie? To było naprawdę coś dziwnego. Początkowo się ze sobą zgadzali, rozmawiali przez kraty. I nagle Robert Earl po prostu oszalał; rzucał się i wrzeszczał, i próbował dosięgnąć Sullivana. Właściwie to był jedyny raz, kiedy sprawił nam kłopot. Wylądował w izolatce na krótkie wakacje. Teraz są umieszczeni na liście separacyjnej.

– Co to takiego?

– To co pan słyszy. Nie wolno im się ze sobą kontaktować pod żadnym pozorem. To taka lista, dzięki której możemy nie dopuszczać, żeby się chłopaki nawzajem pozabijali, zanim państwo samo będzie miało okazję to zrobić w majestacie prawa.

– A gdybym tak chciał porozmawiać z Sullivanem?

Sierżant pokręcił głową.

– Ten facet jest naprawdę zły, panie Cowart. Do diabła, nawet ja się go boję, a widziałem już chyba każdy rodzaj mordercy, jaki pęta się po tym świecie.

– Dlaczego?

– Wie pan, trzymamy tu ludzi, którzy są w stanie zabić i nawet się nad tym nie zastanawiać; pozbawienie kogoś życia nic dla nich nie znaczy. Mamy tu szaleńców, morderców seksualnych, psychopatów, poszukiwaczy mocnych wrażeń, płatnych zabójców i zamachowców, kogo pan tylko chce. Ale Sullivan jest jakiś inny. Nie wiem właściwie dlaczego. Pasuje do wszystkich tych kategorii, jak taka cholerna jaszczurka, co potrafi zmieniać kolory…

– Kameleon?

– Tak. Właśnie. Tak jakby tkwiły w nim wszystkie te odmiany i przez to dla żadnej nie jest charakterystyczny. – Sierżant Rogers przerwał. – Ten facet po prostu mnie przeraża. Nie mogę powiedzieć, że jakoś szczególnie cieszę się, gdy ktoś ląduje na krześle, ale w przypadku tego skurczy syna nawet bym się nie zawahał. Zresztą to już niedługo.

– Jak to? Siedzi w celi śmierci dopiero od roku czy coś koło tego, nie mylę się?

– Nie myli się pan. Ale zrezygnował ze wszystkich prawników, jak ten facet w Utah kilka lat temu. Wpłynęła samoistnie tylko jedna apelacja do rozstrzygnięcia przez stanowy Sąd Najwyższy i twierdzi, że jak to się skończy, to już po nim. Mówi, że nie może się doczekać, jak znajdzie się w piekle, bo na powitanie rozwiną przed nim czerwony dywan.

– Sądzi pan, że nie zmieni zdania?

– Już panu powiedziałem. On jest inny niż inni faceci. Nawet inny niż inni mordercy. Myślę, że na pewno nie zmieni. Życie czy śmierć, dla niego to chyba wszystko jedno. Uważam, że będzie się po prostu śmiał, jak śmieje się zawsze, i rozsiądzie się na krześle, jakby to nie było nic takiego.

– Muszę z nim porozmawiać.

– Nikt nie musi rozmawiać z tym gościem.

– Ja muszę. Może pan to załatwić?

Rogers zatrzymał się i przyjrzał się mu.

– Czy to ma coś wspólnego z Bobbym Earlem?

– Może.

Wzruszył ramionami.

– Cóż, jedyne co mogę zrobić, to go o to zapytać. Jeśli się zgodzi, załatwię to. Jeśli powie nie, nie ma odwołania.

– W porządku.

– To nie będzie jak spotkanie z Bobbym Earlem w saloniku dyrektorskim. Będziemy musieli wykorzystać klatkę.