Kiedy wreszcie skończył, wyprostował się i rozejrzał wokoło, co skłoniło Yeo i Luke'a do tego, żeby podejść bliżej. Zatrzymał ich jednak o jakieś pięć stóp od trumny i patrząc to na jednego, to na drugiego, skinął głową dają do zrozumienia, że decydujący moment nadszedł.
Gdy wpatrywali się weń zafascynowani tym, co mieli za chwilę ujrzeć, podniósł wieko trumny.
Wszyscy obecni w pokoju zobaczyli ciało. Było całe owinięte w coś białego, przypominającego gazę, ale ręce złożone na wysokości pasa niewątpliwie należały do człowieka.
W ciszy pokoju zabrzmiała głośna jedna nuta – to pogwizdywał Yeo. Luke zgarbił się nagle, jego szerokie ramiona zwisały bezwładnie.
Nagle ktoś go chwycił za przegub ręki, to Campion pociągnął go bez wysiłku do trumny.
W chwili gdy Jas Bowels miał z powrotem nałożyć wieko, zostało mu ono gwałtownie wytrącone z ręki, a dłoń Luke'a prowadzona przez Campiona spadła na złożone palce zmarłego. Inspektor najpierw wzdrygnął się, ale zaraz opanował i kiedy Yeo, u którego z racji wieku refleks był wolniejszy, stanął obok niego, pochylił się, uniósł złożone ręce i odwrócił je. W następnej chwili zerwał gazę z biało upudrowanej twarzy i w pokoju zrobił się wielki ruch, bowiem widok był doprawdy niezwykły.
W trumnie leżał człowiek ubrany w grubą wełnianą bieliznę, jakby przymocowany do chirurgicznego urządzenia, które przypominało jednak pikowaną wiktoriańską kozetkę; w leżącej pozycji utrzymywał go rodzaj gorsetu, a tuż poniżej ciała znajdowała się drewniana przegroda dzieląca jego więzienie na pół. Głowa i górna część klatki piersiowej były swobodne, a przemyślnie ukryte otwory, niewidoczne z zewnątrz, umożliwiały dopływ powietrza. Mężczyzna oddychał głęboko, ale cicho, a jego ręce zabezpieczały skórzane bransoletki takiej długości, że pozwalały na swobodne stukanie w wieko trumny.
Pierwszy odezwał się Yeo. Był biały jak ściana, ale nada! pełen autorytetu:
– Ten człowiek jest odurzony narkotykiem – powiedział ochryple – ale żyje.
– O tak, żyje. – Campion sprawiał wrażenie ogromnie zmęczonego, mówił jednak z wyraźną ulgą. – Wszyscy oni byli żywi oczywiście. Na tym polegała cała ta impreza.
– Oni? – Spojrzenie Yeo powędrowało w kierunku przedsiębiorcy pogrzebowego, który stał sztywno wyprostowany pomiędzy dwoma konstablami; biała chustka jak pętla otulała miękko jego szyję.
Campion westchnął.
– Był przed nim Greener, pański ptaszek z Greek Street – wyjaśnił cicho. – A przed nim zapewne Jackson, morderca z Brighton. Jeszcze przedtem Ed Geddy, który zabił dziewczynę z kiosku. Co do innych nie mam jeszcze pewnych wiadomości. Tak podróżowali do Irlandii, a potem, w bardziej już tradycyjny sposób, tam, dokąd mieli ochotę. W urzędzie celnym trumnie zawsze towarzyszyła opłakująca zmarłego kobieta, która w zniszczonym czarnym woreczku miała pozwolenie koronera.
– Piękna robota, nie ma co, a organizacja wręcz znakomita.
– Dobry Boże! – Yeo spojrzał na czcigodną siwą głowę Jasa. – Kto to robił? On?
– Nie, szefem był ten. – Campion wskazał na uśpionego mężczyznę. – W swoim rodzaju geniusz, ale kiepski morderca. Jak mu się udało zabić pannę Ruth, doprawdy nie wiem. Spartaczył to całkowicie.
Yeo czekał. Pod wpływem nagłej irytacji poczerwieniał.
– Campion! – wybuchnął wreszcie. – Nie w ten sposób przedstawia się materiał dowodowy. Wie o tym młodszy konstabl służący sześć tygodni. Trzeba zacząć od początku!
Luke otrząsnął się z osłupienia.
– Bardzo mi przykro, panie nadinspektorze – powiedział grzecznie. – On się nazywa Henry James, dyrektor filii Banku Clougha na Apron Street.
– Aha – powiedział Yeo z zadowoleniem – to już mi się bardziej podoba. To już gdzieś nas zaprowadzi.
27. Żegnaj Apron. Street
– Robiłem to z litości – powtarzał z uporem przedsiębiorca pogrzebowy. – Proszę to zapisać i nigdy o tym nie zapominać. Uważałem ich za ścigane zwierzęta i tego ostatniego też tak potraktowałem.
– Pomimo tego, że wedle pańskiego własnego zeznania, wy obaj z synem i aptekarz zostaliście Zmuszeni przez Jamesa po okresie długiego nacisku finansowego, żeby wziąć udział w tym… odrażającym przedsięwzięciu? -.Yeo wyglądał z każdą chwilą coraz godniej przybierając pozę wielkiego sędziego, nieomylny znak, że był z siebie bardzo zadowolony.
Bowels głęboko westchnął, jego przebiegłość zaczęła ustępować rezygnacji.
– Tak, ja i Wilde byliśmy mu winni pieniądze – przyznał. – I bankowi, i jemu osobiście. Ale pan go nigdy nie zrozumie, jeśli najpierw nie zrozumie pan Apron Street. Zmieniała się, a on nie mógł się z tym pogodzić. – Roześmiał się nagle. – Starał się zatrzymać czas.
– Jak na faceta, który starał się tylko zachować stare pomniki, poczynał sobie niezgorzej – zauważył ironicznie Luke, wskazując ręką na malowniczy zestaw paczek i paczuszek wyjętych z trumny. Leżały na biurku, ułożone rzędami: banknoty, papiery wartościowe, nawet woreczki z monetami.
Jas odwrócił wzrok, bez wątpienia z pewnego rodzaju skromnością.
– Opanowała go idee fixe – przyznał spokojnie. – Mówię o początku tego, kiedy to się zaczęło cztery lata temu. W tym czasie, postanowił sobie, że sprawy muszą •się toczyć tak, jak za czasów jego ojca i dziadka. Opanowała go mania prześladowcza. A później postanowił być bogaty, bo trzeba mieć dużo pieniędzy, żeby zatrzymać czas – urwał i potrząsnął swoją piękną głową.- Nie powinien jednak był uciekać się do morderstwa. Tego było za wiele. Z początku nie mogłem w to uwierzyć.
– Ale potem uwierzył pan – wtrącił się spokojnie Campiona. – Kiedy popełnił pan ten błąd i poprosił szwagra o sprowadzenie mnie jako fachowca, śmiertelnie bał się pan, żeby tylko Ori o tym się nie dowiedział.
Bowels spojrzał na niego bystro.
– A więc zauważył pan starego Congreve'a wtedy wieczorem w mojej kuchni? Nie byłem pewien..Bardzo jest pan spostrzegawczy, muszę to przyznać. Congreve wpadł do mnie, żeby pomyszkować, zadawał przy tym dziwne pytania, a ja nie wiedziałem, czy to robi na polecenie Jamesa, czy nie; Krótko i węzłowato, tak się sprawa miała.
Campion oparł się wygodniej w krześle. Ostatnie supły w tym splątanym kłębku rozwiązywały się. gładko.
– Dlaczego uderzył pan-młodego Dunninga? – spytał nagle. – A może pański syn to zrobił?
– Ani on, ani ja, proszę pana. I doskonale pan o tym wie – Jas wymawiając literę „o" robi? z wąskich ust wyraźne kółko, tak że z dwoma sterczącymi zębami przypominał rybę głębinową. – To zrobił Greener rękojeścią rewolweru. Żeby uniknąć hałasu.
Wszyscy zebrani z ulgą przyjęli jego oświadczenie, a stary człowiek ciągnął dalej swoją opowieść:
– Greener przyszedł do mnie o zmroku, jak było umówione. Miałem go ukryć, aż do chwili kiedy Wilde, który bardzo się bał, będzie gotów. Ze strachu odchodził prawie od zmysłów. Widać to było po nim. Ale nie odważyłem się wpuścić Greenera do domu, bo nieoczekiwanie złożył mi wizytę Lugg i rozsiadł się na dłużej, a był przy tym bardzo wścibski. Odesłałem więc Greenera do szopy nie wiedząc, że Rowley, sam młodziak, wynajął ją temu smarkaczowi Dunningowi. Nie wiem dokładnie, co zaszło, ale potrafię się domyśleć. Greener to morderca i w dodatku ukrywał się. – Zamyślony cmoknął w.ząb. – Czasem mieliśmy dziwnych klientów.
Yeo powiedział coś do Luke'a, który z kolei zwrócił się do Dice'a.
– Powiedział pan, że to Raymond był pośrednikiem Jamesa i kto jeszcze?
– Steiner, proszę pana. To ten paser, w sprawie którego prowadziliśmy dochodzenie w zeszłam roku.
– Raymond? – Yeo powtórzył to nazwisko z zadowoleniem. – Jeśli uda nam się tego dowieść, to jedno już będzie warte tego całego zachodu. James miał dużych pośredników. Rzetelny człowiek interesu, nieprawdaż? – Wyprostował się na swoim krześle i zapalił następnego papierosa. – No cóż, robi się późno, szefie. Czy chcemy czegoś więcej od Bowelsa teraz? – Luke spojrzał na Campiona, który miał niezbyt zadowoloną minę.