Reacher wsiadł do prelude, włączył silnik, niezdarnie zawrócił i wrócił tą samą drogą, którą przybył. Zepsuty tłumik wydał donośny ryk. Reacher miał nadzieję, że Dixon i O’Donnell go usłyszą, gdziekolwiek są. Odjechał trzy przecznice i zaparkował tam, gdzie poprzednio. Stanął za civic Neagley, wyłączył silnik i zaczął obserwować rozwój wydarzeń. W oddali, po lewej stronie widział łunę pożaru. Obłoki skłębionego dymu, falujące, podsycane językami ognia. Porządny pożar, który z każdą minutą stawał się coraz gorszy. Imponujący widok.
Uniósł w dłoni wyobrażoną butelkę z koktajlem Mołotowa. Później rozparł się na siedzeniu, czekając na straż pożarną.
73
Straż przyjechała po czterech minutach. Widać system alarmowy New Age był połączony z posterunkiem policji. Reacher pomyślał, że wymagał tego Pentagon, podobnie jak budki wartownika przy bramie. Po prawej stronie z oddali dobiegło go słabe basowe wycie syren, a po chwili na horyzoncie ujrzał migające niebieskie światła. Zauważył, że Neagley uruchomiła samochód i włączyła bieg. Zrobił to samo. Czekali. Dźwięk syren narastał. Na ruchliwych skrzyżowaniach zamieniał się w obłędny nieprzerwany ryk, by po chwili powrócić do przerywanego ujadania. Niebieskie światła stały się bardziej wyraźne. Neagley ruszyła z pobocza. Reacher za nią. Zatrzymała się na linii stopu i czekała. Wozy straży pożarnej były w odległości jednej przecznicy od nich, zbliżały się szybko, trąbiąc i migając światłami. Neagley wystartowała, skręcając w lewo tuż przed kolumną. Reacher za nią. Z piskiem opon, o kilka metrów przed pierwszym wozem. Syreny ryknęły gniewnie. Neagley jechała tak kilkaset metrów. Jedna przecznica. Druga. Przecznica New Age. Pędziła wzdłuż przedniego ogrodzenia. Reacher cały czas za nią. Syreny ryczały jak oszalałe. Nagle Neagley zjechała na pobocze jak praworządny obywatel. A Reacher za nią. Wozy strażackie skręciły w lewo, mijając ich z rykiem. Później raptownie zahamowały i naszyły przez bramę New Age. Wszystkie trzy. Pełna obsada remizy. Priorytetowy klient.
Brama New Age zaczęła się odsuwać. Alarm przeciwpożarowy jest lepszy od każdej przepustki czy dokumentu. Neagley skręciła w boczną uliczkę, wyskoczyła z samochodu i ruszyła pędem w ciemności. Reacher cały czas za nią. Przebiegli drogę i dopadli bramy w chwili, gdy ostatni wóz zwalniał, aby wykonać skręt. Trzymali się lewej strony, niewidocznej od strony budki wartownika. Z daleka od ognia. Z daleka od centrum uwagi. Biegli pędem, aby nadążyć za kolumną, kryjąc się w cieniu wozu strażackiego mijającego bramę. Syreny w dalszym ciągu wyły. Silnik pracował na pełnych obrotach. Ogłuszający efekt. Ponad płomieniami buchał dym, ostry i gryzący w nocnym powietrzu. Neagley wykonała raptowny skręt w lewo i ruszyła wzdłuż ogrodzenia. Reacher pobiegł przez trawę. Gnał z całych sił przez dziesięć długich sekund, a następnie padł na ziemię, przywierając twarzą do ziemi.
Minutę później podniósł głowę.
Od płomieni dzieliło go sześćdziesiąt metrów. I trzy wozy strażackie. Ogromne, hałaśliwe, migające niebieskimi reflektorami, błyskające światłami na dachu. Za nimi widział płomienie i biegających ludzi. Ochroniarzy New Ąge. Stali przy ogrodzeniu, próbując ustalić, kto spowodował pożar lub co. Wokół uwijali się strażacy, wyciągając sprzęt i rozwijając węże.
Niezły chaos.
Reacher odwrócił głowę i wytężył wzrok, próbując przeniknąć ciemności. W odległości dwunastu metrów od siebie spostrzegł jakiś kształt na trawie. Neagley.
Weszli do środka.
Niezauważeni przez nikogo.
Dzielni strażacy z Los Angeles potrzebowali ośmiu minut na ugaszenie pożaru. Przez trzydzieści kolejnych polewali popiół, sporządzali notatki i zabezpieczali miejsce zdarzenia. Cała wizyta trwała trzydzieści dziewięć minut. Pierwszych dwadzieścia Reacher poświęcił na obejrzenie budynków z takiej odległości, na jaką odważył się zbliżyć. Ostatnich dziewiętnaście postanowił przeznaczyć na odczołganie się jak najdalej do tyłu. Kiedy strażacy zakończyli akcję i wyjeżdżali przez bramę, leżał ściśnięty w rogu działki, w odległości stu pięćdziesięciu metrów do centrum akcji.
Najbliżej Reachera był helikopter. W dalszym ciągu stał na środku lądowiska w odległości jakichś siedemdziesięciu metrów od niego. Tuż za nim dostrzegł małe zabudowania. Pomyślał, że to biuro pilota. Dostrzegł faceta w kurtce skórzanej wybiegającego przez drzwi. Za nim w świetle płomieni ujrzał przytwierdzone do ściany mapy i wykresy.
W równej odległości od helikoptera i biura pilota znajdował się parking. Na nim stało sześć ciemnoniebieskich chryslerów, cichych i chłodnych.
Za biurem pilota był drugi mały budynek. Reacher uznał, że to jakiś magazyn. Pozwolili szefowi straży pożarnej na chwilę zajrzeć do środka.
Za nim był główny budynek. Najważniejszy. Hala z linią montażową, w której pracowały kobiety w czepkach pochylone nad laboratoryjnymi stołami. Wokół nadal poruszali się ludzie. Reacher był pewien, że rozpoznał Lamaisona. Po postawie i budowie ciała. Biegał wśród ostatnich dogasających płomieni, wykrzykiwał rozkazy, kierował akcją. Oprócz niego dostrzegł Lennoxa i Parkera. I pozostałych. Trudno powiedzieć ilu. Było zbyt ciemno i panowało za duże zamieszanie. Reacher uznał, że przynajmniej trzech. Może czterech, a nawet pięciu.
Trzeci z małych budynków znajdował się z dala od pozostałych, w przeciwległym rogu od Reachera. Nikt ani razu nie otworzył jego drzwi ani się do niego nie zbliżył. Lamaison ani żaden z jego ludzi, nie wspominając o strażakach.
Reacher pomyślał, że urządzili w nim więzienie.
Ponownie zamknęli bramę. Skrzydło przesunęło się z głośnym zgrzytem, gdy ostatni wóz strażacki wyjechał na ulicę, a następnie silnie zatrzasnęło, tak że zadrżał drut kolczasty na szczycie. Wartownik nadal siedział na posterunku w budce. Światło nad jego głową kreśliło w mroku miękkie koło o promieniu sześciu metrów, poprzerywane czterema cieniami rzucanymi przez ramę okna.
Ochroniarze w dalszym ciągu przetrząsali teren za główną halą, jakby czegoś szukali. Lamaison urządził krótką odprawę dla czterech z nich. Po chwili podzielił ich na pary i wysłał, aby sprawdzili ogrodzenie. Jedna para w lewo, druga w prawo. Szli wolno, wzdłuż siatki, sprawdzając trawę stopami, patrząc pod nogi, rozglądając się dookoła i badając drut kolczasty. W odległości stu pięćdziesięciu metrów od nich Reacher przewrócił się na plecy i spojrzał w niebo. Za chwilę zapadnie całkowita ciemność. Dym, który w dzień byłby brązowy, teraz przypominał czarną zasłonę. Nie było księżyca ani żadnego światła z wyjątkiem ostatnich gasnących promieni dnia i dalekiego pomarańczowego migotania miasta.
Przewrócił się na brzuch. Ochroniarze szli parami, wolno. Lamaison wrócił do głównego budynku. Parker i Lennox zniknęli. Reacher pomyślał, że są w środku. Obserwował ludzi przeszukujących teren. Najpierw pierwszą, później drugą parę. Poruszali się w dwóch kierunkach. Ci, którzy okrążali plac zgodnie z ruchem wskazówek zegara, przypadli Neagley. Dwaj pozostali należeli do Reachera. Dzieliło ich od niego jeszcze sto pięćdziesiąt metrów. Zajmie im to nieco ponad cztery minuty, gdyby utrzymali dotychczasowe tempo. Koncentrowali się na ogrodzeniu i wewnętrznym pasie oddalonym jakieś pięć metrów od niego. Jakby obchodzili boisko do baseballu. Nie mieli latarek. Sprawdzali teren na wyczucie. Musieliby się o coś przewrócić, aby to znaleźć. Reacher odczołgał się sześć metrów od siatki. Znalazł wgłębienie w trawie i przywarł do ziemi. Ziemia niczyja. Działka New Age miała powierzchnię około dwóch akrów. Przeszło osiem tysięcy metrów kwadratowych. Reacher zajmował jedynie dwa z nich. Podobnie jak Neagley. Szansa, że przypadkowo ich odkryją, wynosiła jeden do dwóch tysięcy. Oczywiście, gdyby byli cicho i nie poruszali się.